Lata 50. to prawdziwy embarras de richesse.
Idea postępu, także w sztuce, miała się całkiem dobrze. Dlatego Jarosław
Iwaszkiewicz mógł pisać z pełnym przekonaniem: „Powracanie przy wykonywaniu
utworów Bacha do zwiędłych dźwięków klawikordu czy klawicymbału jest
niepotrzebną i pretensjonalną «stylizacją», jest odrywaniem Bacha od realnego
życia, dla którego przecie tworzył”. Przy tym dźwięk ówczesnych klawesynów
trudno uznać za zwiędły — były to zasadniczo nowoczesne instrumenty, przy
budowie których korzystano z rozwiązań właściwych dla fortepianów.
Można też było wtedy słuchać zarówno wstrząsającej
kreacji Juliusa Patzaka w Pasji Janowej, na przykład pod kierownictwem Fritza
Lehmanna, arcyciekawej interpretacji muzyki Monteverdiego Guida Cantellego, jak
i pierwszego nagrania na dawnych instrumentach Koncertów brandenburskich
z Nicolausem Harnoncourtem, Gustavem Leonhardtem i Eduardem Melkusem, którym
przewodził Josef Mertin.
Jeśli chodzi o wykonywanie muzyki dawnej w sposób
bardziej historycznie zorientowany współistniały ze sobą — jak zauważa Růžičková
— dwa nurty.
Pierwszy reprezentowała Wanda Landowska, którą Růžičková
podziwiała za muzykalność, (samo)świadomość oraz osobowość, za precyzyjną i
przejrzystą architektonikę jej kreacji. Przy tym podejściu znajomość traktatów
z przeszłości, badanie epok, z których pochodziły utwory, nie powoduje
zamknięcia oczu na teraźniejszość — nie istnieją już słuchacze tacy, jak w
czasach Bacha, nie ma jednego, zgodnego z historyczną prawdą, sposobu
interpretacji dzieł dawnych mistrzów. Klawesyn jest w pełni nowoczesnym
instrumentem, który może dalej się rozwijać. A przeszłość jest zawsze
odczytywana przez pryzmat bieżących znaczeń, wartości, preferencji.
Drugi reprezentował Arnold Dolmetsch, rzecznik
historycznej autentyczności zarówno interpretacji, jak i używanych instrumentów.
Růžičková przyznawała się do szkoły Landowskiej
podkreślając wymownie, że była heretyczką.
Nie oznaczało to zamykania oczy na przyrastającą wiedzę na temat muzyki dawnej.
Wręcz przeciwnie. Choćby nagrywając utwory Hanry’ego Purcella konsultowała się
z Thurstonem Dartem z King’s College, znanym i wpływowym muzykiem i
muzykologiem. Wiedza ta służyć jednak miała na sposób romantyczny pojmowanej
twórczej indywidualności. Jej zdaniem każdy artysta powinien wnosić własną
ideę, z którą nie trzeba się zgadzać, ale należy szanować. W jej przypadku było
to szczególne wyczulenie na grę kolorów i architektonikę, resp. strukturę,
utworów. Mahan Esfahani wspomina, że studiowała ona orkiestrację Bacha,
inspirując się charakterystycznym dla niej sposobem użycia muzycznych kolorów.
Sama podkreślała, że piękno muzyki Bacha dostrzegała właśnie w jej strukturze.
„Mam raczej pamięć tektoniczną niż wizualną i w
miarę budowana się melodii, wyobrażam sobie w głowie budynek. Wiem, co jest wyżej, a co niżej. Bachowskie
modulacje pozwalają mi poruszać się jakby po korytarzach. Absolutnie wiem, gdzie
i kiedy skręcić za róg. Instynktownie rozumiem, jak jest to zbudowane. Pojmuję
architekturę, do czego ona prowadzi — korytarze prowadzą do pokoi, schody na
wyższe poziomy, a melodia końcowa doskonale dopełnia strukturę”.
Muzyczna podróż po budynku odbywa się u Růžičkovej (również)
poprzez zmianę rejestrów klawesynu — znakomicie słuchać do w Suitach
francuskich nagranych dla Erato na instrumencie z pracownik Neuperta. To,
jak często zmienia rejestry, jak szuka barw, może drażnić, zwłaszcza osoby
mocno związane z wykonawstwem z ducha Dolmetscha. Wszystkie te zmiany mają
jednak sens — odtwarzają architektonikę tych utworów, pokazują je w
trójwymiarze. Spośród wszystkich instrumentów, które miała do dyspozycji w
ramach projektu Bachowskiego dla Erato właśnie Neupert dawał jej największe
pole do popisu. Był to jeden ze współczesnych instrumentów, których używała w
tych nagraniach, obok dwóch oryginalnie barokowych klawesynów z pracowni
Hemscha. Te ostatnie miały piękne, klarowne brzmienie, co podkreślała.
W kontekście klawesynów zauważała:
„W rzeczywistości nie byłam bardzo zasadniczą (very
strict) wykonawczynią muzyki dawnej. Miałam swoje własne przekonania co do
wykonywania jej i używałam do gry nowoczesny instrument. Lubiłam to, co my,
klawesyniści, nazywamy kolorami. Nie czułam się zbyt swobodnie z małymi instrumentami
francuskimi i tęskniłam za instrumentem z szesnastą*, jakiego używali Händel i
Wanda Landowska. […] Nigdy nie byłam
ortodoksem, ale też nie sprzeciwiałam się, gdy miałam zagrać na instrumencie
historycznym”.
Jej preferencje co do instrumentów spotykały się z
oporem — krytyczny wobec Růžičkovej był
Gustav Leonhardt. „Nigdy go nie atakowałam — wspomina —, ale on napisał do
jednego z moich studentów, że tylko «prymityw» może myśleć o korzystaniu z klawesynu
z szesnastką. Był purytaninem w sprawach, które uważał za historyczne, ale dziś
wiemy, że szesnastka jest autentyczna”.
Inna sprawa, że jej dostęp do instrumentów nie był w
pełni swobodny, a przez dość długi czas sama czuła się artystką samotną, odciętą
w Czechosłowacji od innych osób, które pasjonowały się grą na klawesynie.
Po raz pierwszy o klawesynie i o Wandzie Landowskiej
usłyszała od Marii Provaznikovej-Šaškovej, pianistki, u której uczyła się w
dzieciństwie. Za jej sprawą miała okazję słuchać nagrań Landowskiej, ona także zasugerowała,
że Růžičkova mogłaby wyjechać do niej na naukę do Francji. Plan udaremnił Hitler.
Wojenne losy Růžičkovej i jej rodziny, Terezin, tzw. obóz rodzinny w Auschwitz,
roboty w Hamburgu, na koniec Bergen-Belsen spowodowały, iż mimo że przeżyła,
nie było pewne, że kiedykolwiek wróci do gry. Jej dłonie były zniszczone, ona —
fizycznie i psychicznie wykończona; do tego przerwano jej edukację, tak
muzyczną, jak „zwykłą”. Nauczyciele nie robili większych nadziei. Tak było w
szkole muzycznej w Pilznie, w której profesor Bogdan Gselhofer dopiero z czasem
przekonał się, że jej kształcenia ma sens. Tak było również z Františkiem Rauchem, do
którego zwrócono się o przygotowanie jej do egzaminów do nowoutworzonej Akademii
Sztuk Scenicznych w Pradze.
Rauch, jeden z najwybitniejszych czeskich
(czechosłowackich) pianistów, znakomity odtwórca muzyki Beethovena, Chopina (pięciokrotnie
był jurorem Konkursów Chopinowskich), Liszta czy Vitězslava Novaka, artysta mocno
wyczulony na kolor, o pięknym, skupionym tonie, do tego Pilzneńczyk związany z
Akademią wydawał się doskonałym wyborem. Tyle tylko, że uznał, iż z Růžičkovej
nic już nie będzie. Jej matce powiedział nawet: „Spójrz na Zuzkę, jest śliczna
Kiedyś będzie grać mężowi po obiedzie!”. Ostatecznie zgodził się przygotowywać
ją do egzaminu. Růžičkova wybrała także jego klasę w Akademii — wprawdzie
najpierw zdecydowała się na Albĩna Šĩmę, potrzebowała jednak żelaznej
dyscypliny, by nadrobić stracony czas. Rauch mógł ją zapewnić. Chemii między
nimi jednak nie było. Rauch był krytycznie nastawiony do jej techniki, uważał
też, że jej lęki nie pozwolą jej na karierę estradową. Růžičkova, mimo że uważana
za duszę towarzystwa, ciągle uśmiechnięta, przechodziła depresję. Problemem
było dla niej to, dlaczego przeżyła nazizm, kiedy tylu innych zginęło. Czuła się
bezwartościowa jako człowiek i jako muzyk. Próbowała także się zabić. Tym,
który przejrzał jej „doklejony uśmiech” był późniejszy mąż, Viktor Kalabis. Stosunek Raucha do Růžičkovej zmienił się po
jej pierwszym publicznym występie, do którego ją dopuścił. Później zostali
kolegami z Akademii, mieli nawet „swój żarcik” — Růžičkova przyznawała, że
pomylił się tylko w jednym; mąż nie lubi, żeby grać mu po obiedzie.
Po raz pierwszy miała okazje zagrać na klawesynie w
1949 r. Aż do Konkursu ARD w Monachium w 1956 r. nie była także zdecydowana co
do tego, by porzucić fortepian. Wyjazd do Monachium był dla niej i elementem
terapii — wyjazd do Niemiec — i otwarciem okna na świat. Zasiadająca w jury
Marguerite Rosegen-Champion zaprosiła ją do siebie do Paryża na półroczny kurs.
Růžičkovej udało się z niego skorzystać tylko częściowo — musiała wrócić, żeby
wyjechać mógł jej mąż, którego utwór miał mieć swoją zagraniczną, paryską
premierę. Na konkursie spotkała się też pierwszy raz z Rafaelem Kubelikiem.
Prowadził on wtedy monachijską radiówkę, która miała akompaniować finalistom.
Jako emigrant odmówił występu z osobami zza żelaznej kurtyny. Růžičkova
odegrała więc dwie przygotowane części koncertu Bendy „na sucho”.
Pierwszy klawesyn, który udało się jej kupić,
pochodził z manufaktury Ammera, działającej od 1927 r. w Eisenbergu, a więc po
wojnie na terenie DDR. Służył jej długie lata, także w trasach koncertowych. W
latach 80. kupiła instrument Georga Zahla. Pierwszą kopię instrumentu barokowego
udało się jej kupić dopiero w latach 90., gdy otrzymywane honoraria trafiały
już do niej w całości, bez oddawani ich większej części państwu.
Jej poczucie samotności muzycznej brało się również
z ówczesnej sytuacji w Czechosłowacji. Ostatnim solistą, który dał w Rudolfium
recital klawesynowy, był przed II wojną Frank Pelleg. Komuniści uważali instrument za relikt
feudalny i ucieleśnienie religianctwa. Na szczęście w Akademii pracował Oldřich
Kredba, u którego także się uczyła.
Ojca straciła w Terezinie. Jego organizm pokonała
choroba. W jakiejś mierze duchowym ojcem stał się dla niej Fredy Hirsch, żyd,
gej, Niemiec, znany sportowiec, anioł, który ofiarnie włączył się w pomoc
dzieciom w okupowanej Czechosłowacji, w Terezinie, w Auschwitz. Z powodu
homoseksualizmu wyrzekli się go rodzice, ortodoksi. Jak wspomina Růžičkova z
tego powodu nie miał też łatwego życia w Terezinie – dorośli mężczyźni unikali
go, krążyły plotki. Sama zapytała kiedyś ojca o jego homoseksualizm. Odparł, że
to rzecz zupełnie nieważna, ważne było to, iż Hirsch to dobry człowiek, któremu
można zaufać. W Auschwitz zaskoczyło ją, że nosił różowy trójkąt. Jej ówczesne
doświadczenie rozpięte było między ekstremami. Z jednej strony Hirsch, do końca
myślący o dzieciach i innych więźniach, z drugiej Mengele, które tam poznała.
Nie da się streścić temperatury wspomnieć Růžičkovej
o Hirschu, trzeba przeczytać je samemu. Warto może wspomnieć tylko, że długo po
wojnie czechosłowaccy komuniści próbowali go dyskredytować, zarzucając
kolaborację z nazistami. Już w Czechach Růžičkova z przyjaciółkami, z którymi
przeżywała nazistowskie piekło, postarały się o jego upamiętnienie. Hirschowi
zawdzięczała też swój stosunek do polityki. Wyniosła go z Auschwitz, gdzie ten
były syjonista powiedział jej, że żadne ideologie polityczne nie są ważne,
ważne jest humanistyczne podejście do innych ludzi. Z kolei od ojca nauczyła
się, że nie należy nienawidzić. Zatruwa to bowiem człowieka, nie przynosząc
niczego dobrego.
Jedyną ideologię, którą wyznawała, był Bach i jego
muzyka, która wnosiła porządek w chaos. Jej pomnikowe nagrania utworów Bacha
dla Erato ukazało się w 2016 r. na kompaktach, w starannie wydanym dwudziestopłytowym
boksie. Spiritus movens tego wydania był Mahan Esfahani, ostatni uczeń Růžičkovej.
Wspomina, że jego prośbę o lekcje odrzucała kilkakrotnie. Przybita śmiercią
męża, chora (chemioterapia negatywnie wpłynęła na jej dłonie i stopy), stara.
Odrzuciła też jego prośbę o spotkanie, gdy przyjechał na występ do Pragi.
Godzinę przed nim odebrała jednak telefon, że za dziesięć minut przyjedzie po
nią taksówka, a bilet czeka. Ta bezczelność ją urzekła, a występ, zwłaszcza Wariacje
f-moll Haydna ja urzekły. Tak rozpoczął się pięcioletni okres ich lekcji
czy bardziej spotkań, bo traktowała Esfahaniego jak kolegę. Jej zdaniem także
on należy do szkoły Landowskiej.
Słuchając po latach swych nagrań dla Erato odczuwała
dumę, choć wydały się jej za mało frywolne i nazbyt ciężkie. Swoją drogą, ich
nagrywanie także było niezłą przygodą. Do Paryża wypuszczano ją na trzy-cztery
dni, które były wypełnione pracą. Nigdy nie miała czasu na przesłuchanie z
realizatorami tego, co nagrała. Postprodukcja odbywała się całkowicie poza nią.
W Bergen-Belsen udało się jej ukraść buraki. Jeden
zmuszona była oddać grupie cygańskich kobiet, drugi, nadgniły jadły z matką racjonalizując
porcje. Matka, chora na tyfus, pilnowała, by nikt nie ukradł tego, co zostało.
Ze wspomnień mamy wiem, że babcia kradła buraki, by robić z nich dla niej coś w
rodzaju smoczka na długie godziny niemowlęcej samotności.
W Bergen-Belsen usłyszała też dwie wróżby. Karty
tarota pokazały, że 15 kwietnia znikną z obozu Niemcy. Cyganka wyczytała z jej
dłoni, że będzie sławna i będzie miała męża, z którym bardzo będą się kochać,
ale on umrze wcześniej.
Pisząc korzystałem ze wspomnieć Růžičkovej
opracowanych przez Wendy Holden, One Hundred Miracles. A Memoir of Music and
Survival.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.