Rajstopy
i naftalina
Pierwszy
angaż, który podpisała Leider, związał ją z operą w Halle. Pojechała tam, wraz
z Matką, w początkach września 1915 r. „Przybyłyśmy w południe, wspominała, i szybko
znalazłyśmy coś do mieszkania, potem zjadłam i poszłam po raz pierwszy do
teatru. Wcześniej nie widziałem nigdy drzwi dla pracowników, ani sceny
oświetlonej w trakcie próby. Po krótkiej wędrówce, znalazłam się na półoświetlonej
scenie. Byłam kompletnie rozczarowana. Gdzie podziała się magiczna atmosfera
tych wszystkich wspaniałych produkcji, które widziałam w Berlinie, ciepła
teatralna atmosfera, piękni ludzie na scenie, krótko, cały ten świat, w który
się wierzyło? Zrozumiałam, jak ciężka i konkretna (real) miała być moja
praca. Poczułam się kiepsko (pretty low)”.
Do tego
przywitaną ją w Halle lodowato. Okazało się także, że nie zabrała ze sobą
rzeczy wymienionych w kontrakcie: rajstop, odpowiednich butów i peruki,
elementów jej scenicznego stroju jako Wenus z Tannhäusera. Perukę udało
się znaleźć w teatrze, problemem pozostawały jednak rajstopy — jej Matka
zdecydowała się wrócić do Berlina i dosłać je. Paczka jednak nie nadchodziła. Leider
otrzymała ją w końcu w poranek tuż przed próbą kostiumową. Uradowana poszła do
teatru, gdzie nieżyczliwie przywitał ją dyrektor wskazując, że próba zaczyna
się za kwadrans, a ona nie może się spóźnić. Leider co prawda zdążyła, ale
rajstopy dalej pozostawały problemem: „Garderobiana pomogła mi z rajstopami. Zmuszona
byłam upychać w nie nogi, póki się nie ułożyły; nie mogłam w nich głęboko
oddychać”. Mimo to, śpiew nie stanowił dla niej problemu. Muzycznie poradziła
sobie z partią Wenus wystarczająco dobrze, gorzej było z jej grą. W tamtym
okresie — co sama szczerze przyznaje — miała w tej kwestii duże braki. W tym
przypadku nie pomógł jej także kostium. Upakowane w rajstopach nogi były
przedmiotem komentarzy, ciągnęły się za nią złote wstążki. Bała się ruszyć,
stanęła więc przy budce suflera i stamtąd zaśpiewała próbę, rujnując cała
scenę.
Premiera
wypadła lepiej, także dzięki poprawkom kostiumu. Dyrektor traktował ją jednak jak
powietrze, a ich stosunki miały się nigdy nie poprawić. Sprawę pogorszył fakt,
że Leider nie mogła wystąpić w kolejnej partii — Marty z Nizin. Na lunch
przed występem zjadła ofiarowaną jej rybę i pochorowała się. W sumie
największym sukcesem Leider w Halle okazała się Saffi w Baronie cygańskim.
Próbowano ją nawet zatrzymać na kolejny kontrakt, ale nie zgodziła się i
podjęła angaż w Rostocku.
W
perspektywie jej kariery największe znaczenie miał chyba pobyt w Hamburgu. Tam,
między innymi, udało się jej udoskonalić rzemiosło aktorskie. Pod opiekę wziął
ją Hans Löwenfeld, którego kubistyczną produkcję Fidelia wspomina bardzo
ciepło. Tam też wystąpiła w Normie, w trakcie przygotowania której Löwenfeld musiał wyjechać do sanatorium i
niedługo potem zmarł. Wiąże się z tym kolejny incydent — ubrana była w koźlą skórę, którą przed molami zabezpieczano naftaliną. Gdy na początku drugiego aktu,
targana sprzecznymi emocjami, planująca zabójstwo dzieci, schowała głowę w
kostium, opary naftaliny tak podrażniły jej śluzówki, że ledwo dośpiewała
spektakl do końca…
Ekonomia
i pracowitość
Leider
urodziła się 18 kwietnia 1888 r. w Berlinie. Jej Matka, szybko osierocona przez
ojca, prowincjonalnego nauczyciela, przybyła do Berlina zwabiona jego szybkim
rozwojem. Niemniej, jak wspomina Leider, nosiła w sobie dużą tęsknotę za wsią.
Ojciec Leider, który także był berlińczykiem „z napływu” zajmował się ciesiółką.
W domu nie przelewało się. Świat jej dziecięcych rozrywek stanowiły oglądane
śluby, podglądanie tańczących par w ogródkach dance-hallów, wycieczki za miasto,
na koncerty organizowane przy browarach, jarmarki bożonarodzeniowe. Zimą wybierali
się także do cyrku Renza, a latem do berlińskiego „Prateru”, ale zawsze mieli
bilety na tanie miejsca, z których było kiepsko widać.
Mała Frida,
która po raz pierwszy odwiedziła operę (Trubadur w Theater des Westens) w
wieku 13 lat, kolekcjonowała kartki pocztowe przedstawiające śpiewaków ucharakteryzowanych
do konkretnych ról. Wysoko ceniła widokówki z Emmy Destinn i Friedą Hempel. Ale
najważniejsze były dla niej kartki z Gerraldine Farrar, „która roztaczała aurę
tajemnicy”, była szalenie „elegancka i urzekająca”. Leider kolorowała nawet te
widokówki, dając zapewne upust swym wyobrażeniem o elegancji. Niestety, nie
dane jej było nigdy słyszeć Farrar na scenie czy estradzie. Ich pierwszy
kontakt nastąpił w 1946 r., gdy otrzymała od Farrar paczkę żywnościową.
Mimo
biedy, rodzice zadbali o dobrą edukację Fridy. Posłali ją do znanego gimnazjum Luisenschule,
gdzie uczęszczało sporo dzieci z berlińskiej burżuazji. Marzeniem rodziców
Leider było, żeby córka została nauczycielką. Bardzo niewiele uwagi poświęcali
jej marzeniom artystyczno-muzycznym. W minimalnym zakresie rozwijała je dzięki
nauczycielowi muzyki — zdolnemu pianiście-pijaczkowi, który jako pierwszy
poznał się na jej głosie. Odwiedzając koleżanki poznawała także inny świat, w
którym muzykowało się w domu, słuchało płyt, a nawet mogło się utrwalać głos na
woskowych wałkach. Tak z Annie Pietschmann nagrały duet z Wilhelma Tella.
U innej — Ilse Damköhler — po raz pierwszy usłyszała muzykę Richarda Wagnera. Czar
ognia zagrał na fortepianie ojciec koleżanki, zapalony wagnerysta, co — jak
wspomina Leider — wydawało jej się wtedy dość dziwne.
Plany, by
została nauczycielką, spaliły na panewce. Gdy obumarł ją ojciec, musiała zacząć
na siebie zarabiać. Dawała korepetycje z chemii, zamiast do studium dla
nauczycieli poszła do szkoły rackowskiej, zatrudniła się w Darmstadt Bank. Była
jedną z pierwszych pracujących tak kobiet i — jak przyznawała — mężczyźni
traktowali współpracowniczki jak intruzów. Praca nie była jednak specjalnie
obciążająca, wypłaty były satysfakcjonujące. Życie artystyczne w Berlinie
kwitło. Leider ciepło wspomina choćby recitale pieśni, które wykonywali Julia
Culp i Tilly Koenen, wieczory z francuskimi piosenkami dawane przez rudą femme
fatale Yvette Guilbert czy operetkowe i kabaretowe występy Fritzi Massary.
W tym
czasie podejmuje próbę zmierzenia się z własnymi potrzebami artystycznymi. Po
tym, jak znalazła ogłoszenie o naborze do chóry Opery Królewskiej (Unter den
Linden), zgłosiła się na nie. Po przesłuchaniu prof. Rüdel doradził jej, by
podjęła kształcenie głosu pod kątem śpiewu solowego, rozpoznał w niej także
sopran dramatyczny.
Edukacja
muzyczna
Słowa prof. Rüdla natchnęły ją odwagą. Po powrocie
do domu oznajmiła Matce, że będzie śpiewaczką. Lekcje śpiewu zaczęła brać po
godzinach pracy w banku.
Nie miała
tu jednak wiele szczęścia. Pierwsza nauczycielka, której nazwiska, jak i większości
pozostałych, nie wymienia, prowadziła ją jako alt ze względu na ciemną barwę
jej głosu. Leider czuła jednak, że coś jest nie w porządku — zdecydowanie
wygodniej śpiewało się jej w wyższej tessiturze, z wykorzystaniem górnego
rejestru. Postanowiła skonfrontować swoje obawy z innym nauczycielem. Padło na
tenora, o brzydkiej nosowej barwie, którego największym atutem były niskie ceny
za lekcje. Stwierdził on, że Leider jest sopranem, ale bardzo źle uczył
techniki oddechowej, nijak też nie pomógł jej otworzyć góry głosu. Jak pisze,
miała wtedy głos w trzech kawałkach — swobodny dół, ale bez dźwięków altowych,
zmysłową średnicę i nieistniejącą górę. Zdesperowana, wprosiła się na
przesłuchanie do Marie Goetze, którą podziwiała jako Amneris i Azucenę. Ta jednak — ku przygnębieniu Leider — uznała,
że jest ona altem. W postawieniu głosu i w pracy nad nim pomogła jej dopiero
niemłoda już śpiewaczka, która onegdaj była w Kolonii znaną koloraturą.
Przekazała jej swoje zdobywane latami doświadczenie, „w zasadzie wyprowadzając
mój głos”. Poprowadziła Leider jako sopran przez pierwsze miesiące dając jej do
śpiewania wyłącznie ćwiczenia. Później zajęły się Mozartem, „którego muzykę
śpiewała z wielką maestrią”, Beethovenem (aria z Fidelia) oraz
fragmentami ze Zmierzchu bogów. Leider podkreśla, że pod jej kierunkiem
zdobywała kontrolę oddechu i rozwinęła górę głosu. W trakcie wojny uczęszczała
też do grupy, którą zebrał dyrygent Szwarz. Spotykali się tam doświadczeni
artyści i żółtodzioby. Leider opracowywała tam repertuar, ale, jak wspomina,
mimo że jej głos pięknie rozwijał się w górze, w dole wydawał się wydrążony,
pusty, przepowietrzony. Na ten okres przypada też początek jej znajomości ze
Smaragdą von Eger-Berg, która została jej akompaniatorką.
Zmagania
z odpowiednią techniką wokalną trwały u Leider długo — były dla niej tak ważne,
że zaniedbywała zupełnie kształcenie umiejętności aktorskich (jednym z powodów
był brak czasu, skoro muzyką zajmowała się po godzinach pracy). Ostatnie szlify
jej technice nadali jej — już jako solistce opery berlińskiej — profesorowie Bachner
i Ratz-Brockmann. Pierwszego polecił jej Heinrich Schlusnus, a doskonaliła pod
jego kierunkiem koloraturę, staccata, tryle, messa di voce. Drugi
pomógł jej swobodnie śpiewać rejestrem piersiowym począwszy od C w średnicy.
Ledier wspomina, że była wręcz zdumiona słysząc, jak śpiewając swobodnie, bez
napięć, silne są dźwięki piersiowe. Przez ich mieszanie z górną rezonacją udało
się jej uzyskać piękny i dźwięczny ton. Dużo uwagi przywiązywała też Leider do
żywego, elastycznego oddechu jako podstawy dobrego śpiewu. (Do partytury Tristana
i Izoldy wpisała uwagę: „śpiewać z oddechem”).
Kariera i nazistowskie Niemcy
Artystyczne
angaże wiodły ją od Halle, przez Rostock, Królewiec, Hamburg po Berlin.
Śpiewała w Londynie, Paryżu, Chicago, Nowym Jorku, Buenos Aires. Na festiwalach
w Sopocie (Fidelio, Izolda, Brunhilda), gdzie poznała przyszłego męża,
skrzypka Rudolfa Demana. Gościła również w Bayreuth, gdzie debiutowała jako
Kundry w 1928. Na Zielonym Wzgórzu występowała jeszcze w latach 1933, 1934,
1936-38. Była tam, obok Kundry, Izoldą i Brunhildą. Co ciekawe jej wspomnienia
praktycznie wolne są od palących w kontekście Bayreuth i Niemiec kwestii
społeczno-politycznych (przy okazji debiutu na Wzgórzu wspomina enigmatycznie o
zwyczajowo nerowej atmosferze. Pozytywnie wspomina choćby Karla Mucka, którego
poznała w Berlinie przy okazji pracy nad Ringiem i pod dyrekcją którego debiutowała
w Bayreuth. Pisze o tym, jakim objawieniem był dla niej Parsifal pod
jego batutą. Wspomina, że należał do „starej szkoły”, wierny tempom Wagnera,
znacznie wolniejszym, niż stosowano gdzie indziej. Być może nie wiedziała, że
ów kult „starej szkoły” miał także swój kontekst antysemicki, a sam Muck
należał do fanatycznych antysemitów (pisze o tym Hannes Heer w tomie Verstummte Stimmen. Die
Bayreuther Festspiele und die »Juden« 1876 bis 1945). W 1922 r. pisał do
Siegfrieda Wagnera o tym, że żydowscy reżyserzy i dyrygenci „modernizują” dzieła,
sprowadzając je do absurdu.
Przywołuję ten kontekst, gdyż mąż Leider był Żydem. W 1935 r. naziści także ją uznali za Żydówkę, choć ta sprawa się wyjaśniła. Nie oznaczało to jednak spokoju, mimo że do 1938 r. Męża Leider względnie chroniło obywatelstwo austriackie, a ją artystyczna pozycja (w sprawie jej występów w Bayreuth interweniowała Winifred Wagner, uznając, że leży to w interesie Festiwalu). Naciskano na nią, by w zgodzie z prawem rasowym rozwiodła się, na co nie chciała się zgodzić. Na Zachodzie krytykowano także jej udział w hitlerowskich festiwalach w Bayreuth. Jej ostatni występ miał tam miejsce w 1938 r. Jej mąż z kolei w ostatniej chwili uciekł do Szwajcarii, Leider z matką została w Niemczech. Ten moment, bardzo powściągliwa w informowaniu o życiu prywatnym, opisuje we wspomnieniach. Pisze o nieznośnej, agitacyjnej atmosferze w Bayreuth, o strachu, konieczności podjęcia decyzji przez męża, własnej depresji po jego emigracji.(W 1943 r. została oficjalnie rozwiedziona, w 1946 r. małżonkowie do siebie wrócili. W trakcie wojny Leider starała się wspierać męża finansowo, przesyłając mu pieniądze za pośrednictwem innych osób).
Jej kondycja była tak zła, że nie była w stanie wytrzymać dłużej na scenie. Dzięki Michaelowi Raucheisenowi, wytrawnemu akompaniatorowi, zajęła się pieśniami. Do opery jednak nie powróciła, mimo oferowanych jej po wojnie kontraktów.
Z okresem wojny wiąże się swoiste polonicum. Leider mieszkała wtedy w Pausin, niedaleko Berlina. Przeżyła tam naloty i wkroczenie wojsk alianckich. Miała wtedy okazję porozmawiać z polskim oficerem, przy którym wspomniała znajomego męża - Tadeusza Pawlikowskiego.
Leider zmarła w 1975 r. Po wojnie zajęła się, m.in. nauczaniem.
Jest jedną z postaci przywołaną na wystawie "Umilkłe głosy", której część można oglądać w parku przy Festspilhausie w Bayreuth.
Przywołuję ten kontekst, gdyż mąż Leider był Żydem. W 1935 r. naziści także ją uznali za Żydówkę, choć ta sprawa się wyjaśniła. Nie oznaczało to jednak spokoju, mimo że do 1938 r. Męża Leider względnie chroniło obywatelstwo austriackie, a ją artystyczna pozycja (w sprawie jej występów w Bayreuth interweniowała Winifred Wagner, uznając, że leży to w interesie Festiwalu). Naciskano na nią, by w zgodzie z prawem rasowym rozwiodła się, na co nie chciała się zgodzić. Na Zachodzie krytykowano także jej udział w hitlerowskich festiwalach w Bayreuth. Jej ostatni występ miał tam miejsce w 1938 r. Jej mąż z kolei w ostatniej chwili uciekł do Szwajcarii, Leider z matką została w Niemczech. Ten moment, bardzo powściągliwa w informowaniu o życiu prywatnym, opisuje we wspomnieniach. Pisze o nieznośnej, agitacyjnej atmosferze w Bayreuth, o strachu, konieczności podjęcia decyzji przez męża, własnej depresji po jego emigracji.(W 1943 r. została oficjalnie rozwiedziona, w 1946 r. małżonkowie do siebie wrócili. W trakcie wojny Leider starała się wspierać męża finansowo, przesyłając mu pieniądze za pośrednictwem innych osób).
Jej kondycja była tak zła, że nie była w stanie wytrzymać dłużej na scenie. Dzięki Michaelowi Raucheisenowi, wytrawnemu akompaniatorowi, zajęła się pieśniami. Do opery jednak nie powróciła, mimo oferowanych jej po wojnie kontraktów.
Z okresem wojny wiąże się swoiste polonicum. Leider mieszkała wtedy w Pausin, niedaleko Berlina. Przeżyła tam naloty i wkroczenie wojsk alianckich. Miała wtedy okazję porozmawiać z polskim oficerem, przy którym wspomniała znajomego męża - Tadeusza Pawlikowskiego.
Leider zmarła w 1975 r. Po wojnie zajęła się, m.in. nauczaniem.
Jest jedną z postaci przywołaną na wystawie "Umilkłe głosy", której część można oglądać w parku przy Festspilhausie w Bayreuth.
Styl
Pewnej
chronologii wspomnień nie musimy dowierzać. Nie jestem wcale pewien czy wszystkie
refleksje nad sposobem śpiewania Wagnera rozsiane po książce Leider faktycznie
miały miejsce w takiej formie we wskazanym przez nią momencie. Są natomiast
spójne i znajdują poświadczenie w jej nagraniach.
Z całą
pewnością Leider obcy był styl, który rozwinął się w Bayreuth za czasów Cosimy
i Juliusa Kniese, a który określa się jako Konsonanten Spuckerei czy
bayreutski skrzek. Wspomina o nim na przykładzie Theo Drill-Orlidge, z którą
porównano jej hamburską Izoldę. „Jej styl śpiewu opierał się na przesadnie
wyeksponowanej dykcji (exaggerated enunciation) i śpiewaniu na jednym
poziomie dynamicznym”. W grze posługiwała się wielkim scenicznym gestem, który
— zdaniem Leider — był zgodny z gustami czasów Drill-Oridge (podobnym
patetycznym gestem posługiwała się także Nanny Larsen-Todsen, którą Leider
także wiąże ze starszą generacją artystów).
Leider
deklarowała, że starała się śpiewać w
zgodzie z włoską szkołą belcanta, wcielając ją także do swoich
interpretacji wagnerowskich. Wiele dało jej opanowanie partii Brunhildy w całym
Ringu po włosku dla La Scali. Wspomina, że dzięki otwartym włoskim
samogłoskom wszystko w jej głosie się otworzyło i starała się przenieść to
doświadczenie na śpiew po niemiecku. Zdecydowanie pomagał jej także fakt, że była
nie tylko wspaniałą odtwórczynią Wagnera, ale śpiewała repertuar Mozartowski
(Donna Anna, Hrabina), włoski (ceniona szczególnie za Aidę i Leonorę z Trubadura),
francuski (Walentyna w Hugenotach, Armida Glucka czy Dydona w Trojanach
Berlioza). Występowała w utworach Křenka, Blocha czy Milhauda. Była Marszałkowa Straussa.
Pamiętając nawet o kłopotach ze zdefiniowaniem belcanta (termin wszedł do użycia późno, generalnie ok. 1900 r., dla jednych oznacza technikę śpiewu, dla innych estetykę śpiewu związaną z operą włoską do czasów Rossiniego i nierozerwalnie związaną z popisem, śpiewem kwiecistym, jeszcze inni obejmują tym terminem także opery Donizettiego, Belliniego, wczesnego Verdiego) wybór Leider wydaje się słuszny. Wagner nie tylko cenił Belliniego, ale w jednym z wczesnych pism podkreślał wagę canto spianato jako podstawy śpiewu, a więc śpiewania „z oddechem”, umiejętności śpiewania portamenta, w tym legata, cieniowania barw (chiaroscuro), które umożliwiały dobre, zwinne realizowanie tryli czy mordentów. Wagner wielką rolę przykładał też do dobrze prowadzonego oddechu: „Co daje jeden dobrze rozdysponowany oddech, zdolny w całej swej złożoności połączyć prawdziwie melodyczny i logiczny sens. (…) Tak udało nam się nieprzerwanie utrzymać długie linie melodyczne, chociaż odczucia większości akcentów zmieniały się w wielorakie zabarwienia” (cyt. za: Frederike Meinel). W późnych latach wraz z Juliusem Hey’em opracowywał „ojczyźniane belcanto”, w pełni zdając sobie sprawę, że inna struktura języków nie pozwala na przenoszenie szkół śpiewu jeden do jednego. Szło też o śpiew, który służyłby akcji dramatycznej i wyraźnej deklamacji tekstu. Ze szkoły włoskiej chciał zaczerpnąć także „najwyższą czystość dźwięku” i precyzje intonacyjną. Zdaje się, że „szczekający sposób śpiewu” i — związany ze zmianami w budowie instrumentów czy rozrastającymi się teatrami — postawienie głównie na wolumen głosów w repertuarze wagnerowskim byłby dla kompozytora wyjątkowo obcy.
Pamiętając nawet o kłopotach ze zdefiniowaniem belcanta (termin wszedł do użycia późno, generalnie ok. 1900 r., dla jednych oznacza technikę śpiewu, dla innych estetykę śpiewu związaną z operą włoską do czasów Rossiniego i nierozerwalnie związaną z popisem, śpiewem kwiecistym, jeszcze inni obejmują tym terminem także opery Donizettiego, Belliniego, wczesnego Verdiego) wybór Leider wydaje się słuszny. Wagner nie tylko cenił Belliniego, ale w jednym z wczesnych pism podkreślał wagę canto spianato jako podstawy śpiewu, a więc śpiewania „z oddechem”, umiejętności śpiewania portamenta, w tym legata, cieniowania barw (chiaroscuro), które umożliwiały dobre, zwinne realizowanie tryli czy mordentów. Wagner wielką rolę przykładał też do dobrze prowadzonego oddechu: „Co daje jeden dobrze rozdysponowany oddech, zdolny w całej swej złożoności połączyć prawdziwie melodyczny i logiczny sens. (…) Tak udało nam się nieprzerwanie utrzymać długie linie melodyczne, chociaż odczucia większości akcentów zmieniały się w wielorakie zabarwienia” (cyt. za: Frederike Meinel). W późnych latach wraz z Juliusem Hey’em opracowywał „ojczyźniane belcanto”, w pełni zdając sobie sprawę, że inna struktura języków nie pozwala na przenoszenie szkół śpiewu jeden do jednego. Szło też o śpiew, który służyłby akcji dramatycznej i wyraźnej deklamacji tekstu. Ze szkoły włoskiej chciał zaczerpnąć także „najwyższą czystość dźwięku” i precyzje intonacyjną. Zdaje się, że „szczekający sposób śpiewu” i — związany ze zmianami w budowie instrumentów czy rozrastającymi się teatrami — postawienie głównie na wolumen głosów w repertuarze wagnerowskim byłby dla kompozytora wyjątkowo obcy.
Leider ze
swoją sztuką wokalną trafiła zresztą na dobry moment. Grupa artystów, do której
należeli, oprócz niej, Friedrich Schorr (w dobrych latach), Alexander Kipnis,
Kerstin Thorborg, Hans Hotter czy Heinrich Schlusnus umiejętnie łączyli doskonałe legato
z precyzyjną dykcją, potrafili oddać subtelności Wagnerowskich partytur, posługiwać
się światłocieniem itd. Nie powinno się przy tym sprowadzać Leider to roli
wagnerowskiej heroiny. Podobnie jak jej idolka Lilli Lehmann (ponoć pod wpływem
jej autobiografii dbała o to, by karierę budować od angaży na małych scenach) i
w zgodzie z preferencjami obsadowymi Wagnera, znakomita była także w
nie-wagnerowskim repertuarze.
Sztandarowym
przykładem wokalnych możliwości Leider jest jej nagranie wejścia Brunhildy z Walkirii.
W okrzyku mamy wspaniały przykład portamenta, doskonale śpiewa także tryle. Panuje
nad tempem, a jej głos jest idealnie nośny. Podobnie jest w przypadku finałowego
monologu ze Zmierzchu bogów, który nagrała pod batutą jednego ze swoich
ulubionych dyrygentów — Leo Blecha. Słuchać tam swobodne doły, piękne
prowadzenie frazy, jakby wewnętrzne narastanie dźwięku (a nie jego zwykłą,
brutalną niekiedy siłę), dość szybkie, jak na nasze przyzwyczajenia, tempo, wyrasta
jakby z tempa mowy (to podejście bliskie Wagnerowi). W pierwszym nagraniu Wotanem jest Friedrich
Schorr, w drugim, Gudruną — Elfride Marherr-Wagner. Niech ten krótki portret
dopełni aria z Verdiowskiego Trubadura oraz pieśń.
Literatura
Leider F., Playing my part, trans. Ch. Osborne,
Overture, London 2012.
Heer H., Kesting J., Schmidt P., Verstummte
Stimmen. Die Bayreuther Festspiele und die »Juden« bei 1876 bis 1945,
Metropol, Berlin 2016 (3 wydanie).
Meinel, F., Pieśni Ryszarda Wagnera
Wesendonck-Lieder. Jak osadzić słowa w dźwięku?, Adam
Marszałek, Toruń 2018.
Millington B. (red.)., Wagner. Kompendium,
Astraia, Kraków 2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.