Nie
wiem, czy zawsze granice naszego języka, to granice naszego świata. Niekiedy
jest tak na pewno. Co ciekawe, słuszność tej tezy dociera do mnie na ogół w momencie, gdy cudzy język i stojące za nim
doświadczenie wywołują we mnie déjà vu, bardzo głębokie poczucie, że
doświadczyłem czegoś bliźniaczo podobnego, że czyjś język jest (niemal) moim
językiem, a nasze światy są wspólne.
W
ciągu zaledwie kilku dni odczułem to dwukrotnie. Może lepiej byłoby powiedzieć,
że wciąż to odczuwam, bo z wrażenia déjà vu nie mogę się otrząsnąć. Wszystko
zaczęło się wraz z lekturą nowego numeru Repliki, który otwiera wywiad z
Krzysztofem Charamsą. Nie jestem ani zawodowym teologiem, ani (nieco wbrew
swoim pragnieniom z czasów liceum) nie zostałem tzw. „duchownym”. Moje
zaangażowanie instytucjonalno-religijne było jednak kiedyś bardzo duże i mocno
konserwatywne. Wprawdzie nie sięgam pamięcią, kiedy uświadomiłem sobie
odmienność mojej seksualnej orientacji i tożsamości, pamiętam jednak doskonale
życie ukrytego geja-katolika. Gdy Charamsa mówi, że jako ukrywający się
ksiądz-homoseksualista czuł się „Jak śmieć. Jak odpad. Jak niebyt”, czuję, że
mogę powiedzieć dokładnie to samo. Pamiętam też destrukcyjne poczucie
samotności, które starałem się przekroczyć szukając wspólnoty, w której jednocześnie
mógłbym zmagać się ze swoją seksualnością, walczyć z „wewnętrznym
nieuporządkowaniem moralnym” i budować bliskie, katolickie więzi. Żeby to
wszystko było możliwe, chciałem jak najlepiej rozumieć doktrynę, w tym doktrynę
o tym, kim jest człowiek. Mocno wciągnąłem się wtedy w neoscholastykę,
stopniowo rosło moje przywiązanie do katolicyzmu „trydenckiego”. Tak samo
gwałtownie rosło poczucie niespójności wewnętrznej.
W
tej samej Replice znalazłem informację o książce Roberta Rienta Świadek. Zaciekawiła
mnie jej charakterystyka – „to opowieść non-ficton o ucieczce ze szczególnego
więzienia – więzienia dla mózgu. Łukasz urodzony w rodzinie świadków Jehowy
opowiada o wykluczeniu chłopca z <kociej wiary> w Polsce lat
dziewięćdziesiątych, o wykluczeniu i odrzuceniu przez rodzinę po odejściu od
religii. To opowieść o poszukiwaniu tożsamości w oparach Boga, seksu,
medytacji, narkotyków, kobiet i mężczyzn. A w końcu, to opowieść o dojrzewaniu
do akceptacji swojej orientacji seksualnej”. Zacząłem tę książkę czytać wczoraj
przed zaśnięciem i nie mogłem się od niej oderwać, dopóki nie doszedłem do
końca. To niezwykła autobiograficzna opowieść, w której zobaczyłem odbicie
siebie samego. I która zmusiła mnie by znów, ale silniej niż kiedyś, zadać
sobie pytanie o to, czy instytucje religijne, które zatracają zmysł
niepoznawalności Boga i chcą wyrokować w Jego imieniu o losach ludzi i świata,
nie są mimo wszystkich różnic podobne czy wręcz takie same: równie opresyjne,
feudalne i zupełnie nieczułe na człowieka? Czy efektem ich misyjności nie są
podobnie przetrącone ludzkie losy, poturbowane emocje, niszczone więzi? Eo ipso
– czy „obiektywne systemy wartości”, „prawa naturalne” itede itepe nie są tylko
i wyłącznie narzędziami władzy, choć pokazywane są jako ochrona dla tego co
arcyludzkie – osobowej godności, miłości etc.?
Rient
opisuje świat, który wielu ludziom zwyczajnie nie będzie mieścić się w głowie.
To świat pełnego podporządkowania
— żony
mężowi i kobiety mężczyźnie
„Mężczyzna
może zdobywać kolejne stopnie w hierarchii. Przywilejem kobiet jest
sprzątanie Sali Królestwa i udział w krótkich scenkach dotyczących
głoszenia. Mogą jak mężczyźni zgłaszać się i odpowiadać na zadane
pytania, mogą głosić, ale przede wszystkim powinny się uczyć „w cichości
z całym poddaniem się ” (1 Tm 2:11).
Kobietom
nie wolno publicznie przemawiać, modlić się, prowadzić wykładów, krytykować
wypowiedzi braci starszych.
„Kobiety
mają na tych zgromadzeniach milczeć; nie dozwala się im bowiem mówić, lecz
mają być poddane” (1 Kor 14:34).
Jeśli
– w wyjątkowych sytuacjach – w zebraniu nie uczestniczy
żaden ochrzczony mężczyzna, wtedy mogą modlić się i prowadzić spotkanie,
ale muszą nakryć głowę, zazwyczaj chustą. „Każda zaś kobieta, modląc się lub
prorokując z odkrytą głową, hańbi swoją głowę” (1 Kor 11:5)”.
— więzi
rodzinnych, więziom „duchowym”
„29
grudnia jadę z rodzicami do Holandii na ślub brata, bezwyznaniowca,
który żeni się z niepraktykującą katoliczką. W urzędzie stanu
cywilnego wszyscy siadamy przy okrągłym stole, uroczystość trwa krótko. Idziemy
na kolację do domu, następnego dnia wracamy do Polski.
Tatę
wzywają na komitet. Obecnością na ślubie syna wyraził poparcie dla
tego, co nie podoba się Bogu.
22
stycznia 2004 roku, po ponad dwudziestu latach służby dla Jehowy, za
niesubordynację traci stanowisko starszego zboru. Ląduje na samym dole
hierarchii, niżej niż kilkunastoletni chłopcy biegający w trakcie zebrania
z mikrofonem między odpowiadającymi na pytania.
[…]
Nad
trumną stoi cała rodzina. Nikt z zewnątrz nie widzi, że stoimy
w dwóch grupach. Świadkowie razem i razem ci, którzy odeszli. Kończy
się przemówienie brata starszego.
Ciało
babci, którą odwiedzałem w szpitalu, leży przysypane ziemią.
Podchodzę
do kuzynki, tej, z którą jeździłem na ośrodki, której nie odważyłem
się powiedzieć, że wiem, jak to jest chcieć umrzeć. Podchodzę do niej
z wyciągniętą ręką. Kuzynka patrzy na mnie i mówi: znasz zasady.
Odchodzę.
Próbuję
jeszcze z ciotką, mamą Diany, ona też nie podaje mi ręki.
I jeszcze
jedna ciocia, kochałem ją przecież nie tak dawno i bardzo mocno. Odwraca
się, idzie do męża.
Wracam
do rodziców. Mam do nich szczęście. Wbrew temu, co nakazuje organizacja, nie
wyrzekli się niewierzących synów.
Osoba
wykluczona jest gorsza od ludzi ze świata. Świadkowie Jehowy nie mogą jej mówić
dzień dobry, w sensie dosłownym.
Wykluczony
może chodzić na zebrania, ale nikomu nie wolno z nim rozmawiać. Jeśli
świadek Jehowy znajdzie się z kimś takim w jednym środku transportu,
nie powinien się komunikować z wykluczonym, nawet jeśli jest to samochód,
którym wszyscy jadą na zebranie.
Kto
podejmuje samodzielną decyzję o odejściu od religii, uzyskuje taki sam
status jak wykluczony. Uporczywe utrzymywanie kontaktów z osobą wykluczoną
grozi wykluczeniem.
Jak
należy traktować byłych wyznawców, określa przytaczana już tajna książka
świadków Jehowy Paście trzodę Bożą, z której pochodzą zamieszczone
niżej cytaty.
Nie
każdy grzesznik zostaje wykluczony. Okazujący skruchę stają się naznaczonymi.
To najlżejsza kara. Można zostać naznaczonym na przykład za umawianie się
na randki lub przyjaźnienie z osobą spoza zboru.
Naznaczony
wysłuchuje wykładu ostrzegającego w Sali Królestwa. „Jeśli starsi zboru
zauważą, że ktoś postępujący nieporządnie zawstydził się i zmienił swe
zachowanie, to mogą indywidualnie zdecydować, iż nie muszą już ograniczać
z nim kontaktów towarzyskich. Będzie to wskazówką dla zboru, że dana osoba
nie jest już naznaczona”.
Więź
duchowa jest nadrzędna wobec rodzinnej.
Rodzicom,
których dorosłe dzieci zostały wykluczone, zaleca się zerwanie z nimi
relacji. „Sprawy rodzinne mogą sporadycznie wymagać nawiązania z taką
osobą kontaktu, ale powinien się on sprowadzać do niezbędnego minimum”.
Członkowie
rodziny, którzy utrzymują kontakty z wykluczonymi, mogą się spodziewać
napominającej rozmowy ze starszymi zboru. Gdy rodzina mieszka pod jednym dachem
z osobą wykluczoną, nie będzie wzywana na komitet za utrzymywanie
z nią kontaktów.
[…]
Wykluczony
zazwyczaj nie ma gdzie wracać. Traci wszystko, co znał, i wszystkich,
których znał. A nawet jeśli to, co znane, było iluzją – dawało
poczucie bezpieczeństwa. Na wykluczonych czeka obcy, na początku
bardzo samotny świat. Powinni cierpieć i żałować. To ma wzbudzić tęsknotę
i chęć powrotu do organizacji.
Wykluczenie
„pomaga utrzymać zbór w duchowej czystości”, powiedziane jest
w „Strażnicy” z 15 listopada 2006 roku.
Wykluczeni
zazwyczaj wolą, by nazywać ich wyzwolonymi”.
— teraźniejszości
wyczekiwanemu Armagedonowi i „zbawieniu” „W artykule Tymczasowi
osiedleńcy w niegodziwym świecie opublikowanym w „Strażnicy”
z 15 listopada 2011 roku napisano: „Czujni chrześcijanie powstrzymują się
od używania tego świata w pełni w kwestii wyższego wykształcenia.
Wiele osób w tym systemie rzeczy uważa je za warunek osiągnięcia prestiżu
i dostatniego życia. Ale my, chrześcijanie, jako tymczasowi osiedleńcy,
zmierzamy do innych celów. Zachęcamy młodych chrześcijan, by dążyli do celów
duchowych, zdobywając jedynie wykształcenie umożliwiające zaspokajanie
podstawowych potrzeb”” […] „Aktorstwo było zakazane, podobnie jak wszystkie
kierunki artystyczne, odpadała również politologia i filozofia, najgorsza.
„Ludzkie filozofie i plany już nieraz sprowadzały nieszczęścia
na całe społeczeństwa”, pozostające „pod wpływem demonicznych duchów”,
napisano w książce Prowadzenie rozmów na podstawie Pismz 2001
roku. Filozofowaniem świadkowie pogardliwie nazywali gorące dyskusje
na tematy niezwiązane z prawdą”) itd., itp.
Rzeczywistość
religijna świadków Jehowy opiera się na sztywnej hierarchii. Wiąże się z tym
publikowanie specjalnych wydawnictw, przeznaczonych do lektury wyłącznie dla
określonych grup wierzących. Podział przebiega także między tymi, którzy
przeznaczeni są do królowania z Jehową w niebie, a tymi, którzy żyć będą na
odmienionej Ziemi. „Czternastego dnia miesiąca nisan, pierwszego
w żydowskim kalendarzu religijnym (przełom marca i kwietnia),
świadkowie Jehowy obchodzą jedyne święto – Pamiątkę śmierci Jezusa
Chrystusa. Podczas godzinnego wykładu brat starszy przypomina Ostatnią
Wieczerzę, czyta Biblię i modli się. Wyznawcy przekazują sobie z ręki
do ręki przaśny chleb na talerzu i czerwone wino w kieliszku.
Symbole ciała i krwi Jezusa, w języku wyznawców „emblematy”. Mogą je
spożywać wyłącznie ci, którzy pójdą do nieba. O tym decyduje powołanie, to
się czuje. Powołuje sam Jehowa.
W 2014
roku w Pamiątce uczestniczyło ponad dziewiętnaście milionów osób, ale
tylko czternaście tysięcy sto dwadzieścia jeden spożywało emblematy, podaje Rocznik
Świadków Jehowy. To ostatni z liczby stu czterdziestu czterech tysięcy
powołanych do królowania w niebie.
(W zborze
w Szklarskiej Porębie wszyscy bracia i siostry czekali na życie
wieczne w raju na ziemi, nie było nikogo powołanego do nieba. Gdy
zapytałem Łukasza, co by się stało, gdybym zjadł kawałek chleba, spojrzał
na mnie bardzo poważnie i wyznał, że zjadłbym wtedy własną śmierć)” –
pisze Rient.
Negatywnie
postrzegane są także kontakty wierzących ze „światusami": „Dina, córka
Jakuba, ojca dwunastu synów, od których imion nazwane zostało dwanaście plemion
Izraela, wybiera się do Kanaanu „popatrzeć na kobiety tego kraju” (Wj
34:1). Zostaje zgwałcona przez księcia Sychema, który później chce się
z nią ożenić. Synowie Jakuba zgadzają się na małżeństwo, jeśli Sychem
i wszyscy mężczyźni w mieście poddadzą się obrzezaniu. Trzeciego dnia
po zabiegu bracia Diny, słudzy Jehowy, rabują miasto. Dzieci i kobiety
uprowadzają w niewolę, a księcia i Kananejczyków mordują.
Dina
została zgwałcona, ponieważ zaprzyjaźniła się ze światusami. Przysporzyła
problemów swoim braciom i ściągnęła śmierć na Kananejczyków. Tę
historię opowiada się już dzieciom świadków Jehowy. Ma być ostrzeżeniem przed
tym, do czego prowadzą kontakty ze światem i gorszące zachowanie.
A kto gorszy swoich braci, zasługuje na kamień młyński zawieszony
na szyi i wrzucenie do morza (Mk 9:42). Bracia starsi nie stosują tej
biblijnej techniki. Osobę, która zgorszyła współwyznawców, czeka tylko wizyta
i napomnienie, czasami publiczne”.
Szacunek
dla prawdy (pod tym terminem świadkowie Jehowy rozumieją swoją religię) oznacza,
że nie zadaje się pytań i nie posiada się wątpliwości, unika się lektur
uznanych za niewłaściwe, a ze świata nauki cytuje się wyłącznie te badania,
które mogą się przydać dla uzasadnienia głoszonej religii. De facto stroni się
także od dialogu - rozmowie nie chodzi
bowiem o poznanie, co myśli inny człowiek, ale o podzielenie się prawdą, którą
się zna. I o dokonanie oceny:
„Świadkowie
Jehowy nie chcą rozmawiać. Nie po to pukają do obcych drzwi. Przyszli nawracać.
Nie są zainteresowani innym od własnego sposobem myślenia, oni znają
prawdę. Teraz, wytrenowani na zebraniach, użyją wszystkich narzędzi
i środków, by do prawdy zaprowadzić innych. Zrobią to z uśmiechem,
życzliwie, rozumiejąc każdy problem, który dręczy człowieka dopóty, dopóki się
nie ochrzci.
Wiedzą,
skąd się wzięliśmy, jaki jest sens życia, co się dzieje po śmierci, dlaczego
umieramy. Wszystko, co ważne, wiedzą. Na co dzień, zamiast obserwować,
wolą oceniać.
Kilka
lat temu mama Łukasza została wezwana na komitet za rozpasanie. Nabrała
bowiem niezdrowego zwyczaju zgłaszania się na zebraniach i zadawania
pytań, dzielenia się swoimi wątpliwościami. A rozpasanie to „czyny, które
odzwierciedlają bezczelną, jawnie lekceważącą postawę. Uwidacznia się ona
w braku szacunku lub nawet w pogardzie dla władzy, praw oraz norm
Boga”. Starsi zboru stanowiący władzę znają się na normach Boga.
Publiczne
krytykowanie nauk „Strażnicy” albo starszych zboru, opowiadanie na zebraniu
o swoich wątpliwościach, zadawanie pytań podważających autorytet mężczyzn
świadczy o rozpasaniu. Jest nim również:
„1.
dobrowolne, ustawiczne i nieuzasadnione utrzymywanie kontaktów
z wykluczonymi niebędącymi członkami rodziny,
2.
seksualne molestowanie dzieci,
3.
zabieganie o względy drugiej osoby bądź utrzymywanie z nią więzi
uczuciowej, gdy nie ma biblijnego lub świeckiego prawa do zawarcie małżeństwa”.
Rozpasanie
seksualne prowadzące do molestowania dzieci jest dla świadków Jehowy takim
samym przewinieniem jak rozpasanie intelektualne prowadzące do zadawania pytań”.
Wątpliwości
nie należy żywić choćby co do religijnej oceny homoseksualizmu. Same potrzeby
homoseksualne są ościeniem, z którym należy się zmagać i próbować wyleczyć w
ramach stosownej terapii. Akty homoseksualne zaś są z góry potępione:
„Po
nieprzespanej nocy wsiada z tatą do samochodu. Muszą mnie zobaczyć. Biorą
Biblię, „Strażnicę” i dwa dżemy. Ze Szklarskiej do Poznania jadą mniej niż
pięć godzin.
To
się da wyleczyć, mówią zamiast dzień dobry. Otwieram im drzwi po trzeciej.
Wszystko, co wiedzą o homoseksualizmie, wiedzą ze „Strażnic”. Tato otwiera
Biblię, czyta głośno.
Był
Jezus? Był.
Był
potop? Był.
Biblia
jest słowem Boga? Jest.
Wszystko
jasne? Jasne.
Wiedzą,
że dla Jehowy nie ma rzeczy niemożliwych i że mogę sobie myśleć
i czuć, co chcę, bylebym nie praktykował tego, co sodomici, to obrzydliwe,
w kiszkę stolcową, do tego to się sprowadza, obrzydliwe, jak można.
I zamaluj te napisy na ścianach.
„Nie
ma mnie, strasznie mnie nie ma”
[…]
„Mój
heteroseksualizm jest do zrobienia, będę walczył o to, żeby być ojcem,
mieć rodzinę. Andrzej zadał mi pytania:
Czy
chcesz być ojcem?
Czy
chcesz związku z kobietą?
Czy
ojciec wciąż jest zazdrosny o mamę?
Czy
mama wybrała cię na mężczyznę swojego życia?
Czy
chcesz być heteroseksualistą?” – 24 października.
Na terapii
docieram do obrazu pierwszego mężczyzny, który mi się spodobał. Miałem wtedy
cztery lata.
Poszukuję
patologii w tym, jak kocham.
Po
kolejnej sesji już rozumiem, że jestem homoseksualistą od momentu,
w którym heteroseksualiści stają się heteroseksualni. I przestaję
walczyć, na zawsze.
Od
teraz wymagam od rodziców akceptacji, której sam nie umiem im dać. Mają mi
pomóc, mają mnie zaakceptować, mają to zrobić zaraz. Z miejsca,
w którym jestem, droga wydaje się znacznie krótsza”.
Życie
w tak opresyjnym środowisku odbija się, rzecz jasna, na psychice, na relacji
człowieka do siebie samego i relacjach społecznych. Jedni stają się idealnie
wytresowanymi żołnierzami słusznej sprawy, inni cierpią, podejmują się prób
samobójczych, zdobywają się na odwagę odejścia ze wspólnoty religijnej. Jednak
nawet w tym ostatnim przypadku nie da się przekreślić przeżytych wcześniej lat,
nie da się zdjąć z siebie sposobu myślenia i czucia. Rient wskazuje na pułapkę,
w jaką wpadł: religię Jehowy zamienił ma religię psychoterapii:
„Cztery
razy zmieniał psychoterapeutów.
Terapia
pomogła mu przeżyć nie tylko niewyrażony smutek, ale przeżyć w ogóle.
Pomogła mu radzić sobie ze stratą, przemocą, cierpieniem. Wysyłał na nią
wszystkich znajomych.
Niebezpieczne
stało się rozsmakowanie w byciu ofiarą. W gabinecie z chusteczkami,
pytaniem o uczucia i wpatrzonymi oczami terapeuty łatwo się nią stać”.
Pokazuje
też, jak „religijny stygmat” utrudnia dostrzeżenie, czym jest związek. Pisze:
„Długo
nie widział, że między jego związkiem a tym, czego nie dostał
w dzieciństwie, rozpiął most. Przechadzał się po nim.
Związek
miał go uratować, uzdrowić, nakarmić, wypełnić pustkę.
Będę
cię teraz używał, człowieku, zapnij pasy, w imię miłości, amen”.
Ta
sprawa wydaje mi się i szczególnie ważna, i szczególnie bolesna (może dlatego
że znam ją z autopsji) — fundamentalistycznie przeżywana religijność w imię
miłości niszczy zdolność kochania. Tę trzeba i można odbudować, ale pustka,
samotność, głód drugiego człowieka wywołane przez religijne zakazy często gęsto
powodują, że upajając się obecnością osoby, którą się kocha, oddając jej
siebie, zawłaszcza się ją jak przedmiot, który przynosi radość, pociechę,
satysfakcję.
Pisałem
na wstępie o déjà vu, co oznacza, że świat geja żyjącego wśród świadków Jehowy przypomina
mi moją własną biografię. To znaczy z kolei, że widzę wiele podobieństw między tamtą
religią, a moim dorastaniem w Kościele rzymsko-katolickim. Tak, widzę wiele
podobieństw, łącznie z tym, że na co dzień większość katolików pozbawiona jest
dostępu do komunii pod dwiema postaciami, a więc do komplementarnego symbolu. Podobnie
funkcjonuje hierarchia, podobny jest stosunek do kobiet. Podobny bywa też
stosunek do światusów — uczono mnie, że bliskie więzi należy budować tylko z
katolikami i to oddanymi sprawie, przestrzegano, bym nie brudził się światem. Jedynie
dominikanie wiedzieli, że nie da się głosić Boga światu jeśli nie jest się
częścią świata.
Patrząc
na środowisko, dla którego emblematem niech będzie fronda.pl, widzę niechęć do
teorii ewolucji ze wskazaniem na kreacjonizm jako pogląd właściwy, dostrzegam
całkowite zamknięcie na badania psychologiczne, seksuologiczne, społeczne,
które podważają doktrynalny obraz homoseksualizmu. Zauważam przekonanie, że
homoseksualizm można poddawać terapii. Zamiast dialogu zaś spotykam się z
monologiem, którego celem jest ocena — niepodlegająca zakwestionowaniu ocena
wszystkich wokół.
Doświadczając
życia w takim środowisku, żyjąc <jak nikt, jak śmieć, jak odpad>,
odczułem książkę Rienta jak książkę o sobie, przy wszystkich bardzo dużych
różnicach w naszej biografii. Zastanawiam się, co odkrycie tego podobieństwa ma
mi powiedzieć? I co takie podobieństwa powinny powiedzieć światu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.