środa, 16 października 2013

ŁÓDŹ OŚWIECONA

Gdyby ktoś poprosił mnie o najlepszy przewodnik po Łodzi, to podarowałbym mu powieść Danieli Hodrovej Pod dwiema postaciami. Zapewnie nie dowiedziałby się z niej niczego na temat zabytków miasta czy miejsc wartych odwiedzenia, w moim odczuciu miałby jednak szansę poznać (odczuć?) coś znaczenie ważniejszego - aurę miasta, towrzącą je atmosferę, przywołanego jakiś czas temu genius loci.
Powieść Hodrovej - tak samo jak Łódź - jest bowiem inscenizacją podwójnego świata - "świata żywych i umarłych, świata istot żyjących i martwych przedmiotów oraz zjawisk", świata, w którym wszystko ma podwójną naturę i w którym wszystko pomiędzy światami się przemieszcza [Leszek Engelking]. Żywi wkraczają w przestrzeń duchów, a duchy w przestrzeń żywych; materialna, jak najbardziej fizyczna destrukcja przestrzeni i ludzi, miasta i jego mieszkańców, jest duchową ofiarą składaną na ołtarzu celów tak ogólnych, że nie możliwych do nazwania. 

***
To wszystko odnajduję w Łodzi, która ze swego upadku uczyniła główny element tożsamości, by nie rzec promocji. Centrum Dialogu, Radegast, Kadysz za ciężkie pieniądze zamówiony u Krzysztofa Pendereckiego, celebrowana w Grandce konferencja Archeologia totalitaryzmu. Ślady represji (1939-56),  to symboliczne punkty wskazujące sposób, w jaki Łódź inscenizuje tożsamość swoją i swoich mieszkańców. Inscenizacja ta nie może być jednak niewinna. Celebrowanie upadku miesza bowiem to, co duchowe, z tym, co fizyczne - zdewastowany krajobraz urbanistyczny, przeszacowane inwestycje niszczące kulturę, obszary biedy i rosnąca agresja, którym nie póbuje się zaradzić jakimkolwiek spójnym programem działań, upadająca kultura odcięta od finansowania (ostatnio Galeria Wschodnia) - jak u Hodrovej przestrzeń Łodzi jest konfrontacją żywych istot z umarłymi przemiotami i zjawiskami miejskiej przestrzeni. I tak, jak u Hodrovej wytropić da się w tym swoistą logikę cierpiętnictwa - skazanie miasta na bycie ofiarą. Z zawieszonym pytaniem o ołtarz i cel.

***
Tak czuję Łódź. I cieszę się, że miałem w tym poczuciu istotną wyrwę, sprokurowaną przez Light. Move. Festival 2013. Przez moment poczułem zupełnie inną energię miejsc, poczułem światło, którego tak bardzo tutaj brakuje. 
W największej mierze to zasługa artytsów, jasne. Ale także zasługa przypadku - zgadzam się z Tomaszem Sieczkowskim, że przeniesienie (przymusowe, ze względu na remont) Festiwalu na Pl. Wolności i w okolice Parku Śledzia było szczęśliwym trafem. I przyznam szczerze, że chciałbym, żeby w tych miejscach pozostał. 
Czynny udział w wydarzeniach Festiwalu brałem w piątek i niedzielę. Urzekła mnie wtedy baśniowa atmosfera parku, rodem ze Snu nocy letniej, ciekawie wypadł koncert zespołu Operate. Jednak największe wrażenie zrobiły na mnie projekcje 3D na Placu Wolności i je właśnie najżywiej przechowuję w pamięci. 

***
Mieke Bal podsunęła mi sposób rozumienia tych projekcji, które - w ślad za jej wywodem - z chęcią nazwę mise-en-scene. Pod nazwą tą kryje się artystyczna aktywność, która jest sposobem aranżacji przestrzeni, uczynienia z niej "wspólnego snu", dzielonego przez wszystkich zaangażowanych odbiorców-i-twórców. Mise-en-scene to teatralizacja czy inscenizacja granicy, styku tego, co publiczne, z tym, co prywatne, to zderzenie człowieka z Innością, to obudzenie w nim zmysłowej pamięci po to, by w "byciu nie-samemu" odnalazł warunek swojej podmiotowości i indywidualności. Mise-en-scene to w końcu takie zanurzenie we wspólnym śnie, które wymaga wkładu i wysiłku - narracja jest tu bowiem otwarta i wymaga dopełnienia. 

***
Inscenizacja z Placu Wolności - pełna rozmachu, kolorów, doskonałej kalibracji, imponująca w przełożeniu Bachowskiej polifonii na język światła, form, ruchu - była dla mnie czymś nie tylko angażującym, ale angażującym synestezyjnie. Stałem się współuczestnikiem spektaklu, który działał i na intelekt, i na wszystkie zmysły, wywołując intymne, emocjonalne doświadczenie, które to, co minione czyniło żywym w teraźniejszości. "Widzowie - pisze Tomasz Lewandowski - uczestniczący w tego typu wydarzeniu całkowicie zmieniają odbiór przestrzeni [...], a jej naturalny ‘dramatyzm’ i ‘duch miejsca’ wzmacnia siłę i głębię przeżyć oraz wspomnień" o przywoływanej przeszłości. 
Inscenizacja ta pozornie wpisywała się w logikę świata Hodrovej. 
Ewokowała bowiem przeszłość, rodzącą się in illo tempore na fasadzie Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego, by pokazać różne epizody z życia ratusza, przypomnieć faktury tkanych w Łodzi tkanin, upamiętnić sylwety znanych mieszkańców miasta. Łączył to wszystko symbol sowy, która - jak wiemy od Hegla - wylatuje o zmierzchu i jest samoświadomością odchodzących czasów. 

A jednak projekcje te wykreowały atmosferę zupełnie inną. Niesamowicie witalną, energetyczną, jednoczącą. Budząc emocje, wywołując pamięć przeszłości, wywołując ruch, wciągając-w sen o przestrzeni i w sen o mieście, zbudowały wśród obecnych więzi - bez zamachu na podmiotowość, bez wymuszenia pozowliły choć na moment odczuć wspólnotowość doświadczeń. 
Nie zamykały nas także w tym, co było, ale otwierały na to, co jest i co może być - wydobyły wreszcie urbanistyczną bramę Piotrkowskiej, a uchylając ją odsłoniły kolorowo oświetlone kamienice. 
Tak - choć zabrzmi to dziwnie, było w tym świetle coś oświecającego. Jakaś niezwykła mądrość, którą Bal nazywa wiedzą pozamyślową, czy umiejętność takiego uobecniania przeszłości, nawet trudnej, która nie jest celebracją upadku, ale zarzewiem nadziei. Która jest otwieraniem - przestrzeni, znaczeń, umysłów -, a nie zamykaniem czy ograniczaniem. 

***
Pomyślałem sobie, jak bardzo Polsce i Łodzi doskwiera brak oświecenie, które - nie łudźmy się - nie dobiło się do nas nigdy z Niemiec czy Francji.
Pomyślałem też sobie o tym, jak wielka moc kryje się w świetle, tym najbardziej niematerialnym z materialnych zjawisk rzeczywistości, łaczy w sobie bowiem - jak przypomina Marian Wnuk - dwa aspekty rzeczywistości - duchowy i cielesny. Przenikając wszelkie byty określa ich istnienie, wydobywa ich prawdę, rozświetlało niewiedzę i daje energię potrzebą do działania. Które wiele nam może powiedzieć na temat "istoty" życia.  

Może warto, by ten sen trwał nieco dłużej?
Może warto, by Łódź nie była światem z powieści Hodrovej?
Może warto, na początek, porozumieć się z artystami i projekcję tę regularnie pokazywać, choćby w weekendy?




1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...