Podobno każdy kaznodzieja przez całe życie mówi jedno
kazanie, a każdy filozof przez całe życie myśli jedną myśl. Kaznodzieją nie
jestem, choć niegdyś przygotowywałem się do tej roli. Filozofem być może bywam,
a przynajmniej wierzę, że kiedyś będę mógł tak o sobie myśleć i mówić. Tak czy owak mam swoją ideę, której
spełnienie jest moim pragnieniem i snem.
Marci Shore (Nowoczesność jako źródło cierpień) uświadomiła
mi, że moje pragnienie jest nieuleczalnie lewicowe i wpisuje się w tęsknotę za „Mitteleuropą”,
a więc ponadnarodową (ponadpaństwową?) wspólnotę, wolną od uprzedzeń językowych
i rasowych, a połączoną wspólną pracą na rzecz pokoju, którego składowymi są
wolność, równość czy swobodny obieg idei.
Z chęcią wpisuję swoją nostalgię w kontekst lewicy początku
XX-wieku. Ale myślę, że jej źródła są zdecydowanie starsze, a wypływają wprost
ze źródeł oświecenia.
Źródła te są natomiast dwojakie – z jednej strony stricte
filozoficzne, racjonalne, z drugiej zaś – bardziej hermeneutyczne, misteryjne i
symboliczne.
Pierwsze źródła biorą swój początek w myśli Immanuela Kanta.
Zgadzam się bowiem ze Sławomirem Sikorą, że Kant jako pierwszy podjął próbę
systematycznych badań nad działaniami poznawczymi, nad ich specyfiką, „warunkami
ich zachodzenia, przebiegu czy prawomocności”. W perspektywie otworzonej przez
Kanta, a dopowiedzianej przez Jurgena Habermasa, racjonalność może być widziana
jako swoisty rodzaj kompetencji – kompetencji w społecznej grze dialogu, w
którym każdy z nas poddaje swoje poglądy próbie prawomocności*.
Wspólnota powszechnego pokoju to wspólnota wolnych i
racjonalnych ludzi.
Przy czym racjonalność nie łączy się tutaj z prawdziwością
przekonań, ale z ich sensownością, to znaczy racjonalnym jest ten człowiek,
który posiada przekonania (zakłada się więc tutaj procesy indywidualizacji,
intensywnego osobistego rozwoju), potrafi je wyartykułować (posiada zatem
kompetencje językowe, retoryczne) i podać przemawiające za nimi argumenty
(przyjmuje postawę antydogmatyczną, w procesie dialogu jego argumenty, a więc i
jego przekonania, mogą bowiem upaść),
Drugie źródła biorą swój początek w potężnym nurcie, który z
chęcią nazwałbym kryptoteologią. Obawiam się jednak tej nazwy, ze względu na
jej zbyt jednoznacznie powiązanie z myślą judaistyczną. Sam przez kryptoteologię
chciałbym rozumieć wszystkie te prący oświeceniowe, które jako konstytutywny
element rozwoju człowieka uznawały refleksję nad symbolami i rytuał, zakładając
jednocześnie, że symbolu nie da się wyłożyć w sposób dogmatyczny. Byłaby to
zatem tradycja otwierania i poszerzania, a nie zamykania (jak mówi Habermas:
dialog otwiera łącząc różne światy życia), tak charakterystyczna dla sztuki
królewskiej, kabały, różnej maści nieortodoksyjnych hermeneutyk i „alchemii
duchowych”. Tradycja niezwykle ważna, w
odróżnieniu bowiem od suchej, zdyscyplinowanej refleksji Filozofów, silnie
angażująca także emocje człowieka, skupiona na budowaniu zarazem więzi
rozumowych, jak i uczuciowych.
Przez długi czas tradycję tę współtworzył Kościół Katolicki.
Wpisując w gotyckie katedry mandale okien rozetowych, włączając w przestrzeń
świątyni gnomy i karły, rośliny, zwierzęta realne i bajkowe, ludzi.
Zabójcze ostrze kultu pewności, który zaszczepił Europie
wiek XVII, nie ominęło jednak Kościoła, prowadząc do powolnego upadku teologię
jako wyraz pluralistycznego doświadczenia wiary, a wraz z nią zabijając
wrażliwość na życiodajną moc symbolu. By przekonać się o podstawności tych
słów, wystarczy spojrzeć na plakat, który zdobi gros przykościelnych gablot. Przestrzega się na nim przed symbolami,
których ojcem jest szatan, które zatem mogą prowadzić do opętania. Plakat ten
może wpędzić w konfuzję, jeśli nie przerazić – brakiem teologicznego rozsądku i
brakiem ekumenicznego wyczucia pomieszanych z historyczną ignorancją.
Brak teologicznego rozsądku bierze się z demonizowania doczesnego świata, z zapomnienia, że dla chrześcijan świat jest już
rzeczywistością zbawioną (o czym całe życie przypominał Stefan Swieżawski), z
przekonaniem, że szatan jest wszechmocny i może robić z człowiekiem co chce, nie
oglądając się na jego choćby elementarnie świadome przyzwolenie.
Brak ekumenicznego wyczucia i ignorancję historyczną widać w
tym, że na plakacie znalazły się symbole wykorzystywane przez inne Kościoły
chrześcijańskie. Plakatowy „krzyż z kokardką” to egipski Anch, w starożytności
chrześcijańskiej wykorzystywany przez Kościół Koptyjski. Z kolei „krzyż Celtycki”
to krzyż słoneczny. Wykorzystują go choćby
prawosławni (a więc członkowie Kościoła Siostrzanego, jak mawiał Jan Paweł II),
opisując go ikonami. Sam noszę taki (nabyty w cerkwi) na łańcuszku. Okrąg,
ikona Pantokratora, ikony aniołów – wszystko to pozwala mi nie zatrzymywać się
na samej Męce, a więc nie popadać w cierpiętnictwo, ale widzieć w Krzyżu symbol
odnowienia świata, rzeczywistości zbawionej, widzieć w nim miejsce królowania
Ukrzyżowanej Miłości.
Zupełnie nie przeszkadza mi fakt, że symbole te
przywędrowały do chrześcijaństwa z innych kultur.
Nie rozumiem też pogardliwego tonu, gdy cudzysłowem zaznacza
się ich schrystianizowanie. Sobór Watykański II pouczył przecież, że Kościół
Katolicki nie ma wyłączności w kwestiach objawienia i że Bóg przejawia się w
świecie także poza nim.
Nie pojmuję w końcu dziwnego lęku przed tym, że krzyż może
oznaczać nie tylko mękę, ale także płodność, obfitość, zdrowie. Że może być
mostem do innego świata czy symbolem komplementarności kosmosu. W końcu
starożytni Ojcowie Kościoła nauczali o krzyżu jako kosmicznym drzewie życia,
mówili o liturgii obejmującej wszechświat, mówili o miłości jako tym, co nadaje
wszechświatowi ruch i jedność.
W końcu Chrystus – jak pokazał to prawosławny teolog, Jerzy
Klinger – nie zakwestionował uzdrowień w pogańskiej świątyni, ale dorzucił do niech
ekstra jedno więcej. Zaś Jan Teolog wpisał w Ewangelię aluzje do greckich
misteriów odrodzenia.
(Nota bene, na plakacie intryguje mnie także symbol tęczy - według Genesis znak przymierza między Jahwe a ludźmi).
(Nota bene, na plakacie intryguje mnie także symbol tęczy - według Genesis znak przymierza między Jahwe a ludźmi).
***
O wszystkim, co piszę wyżej, pomyślałem dzisiaj nie bez
kozery. Jutro katolicy w Polsce obchodzą bowiem Dzień Papieski, w tym roku pod
hasłem „Jan Paweł II – Papież Dialogu”. Znów zrobi się sentymentalnie przy
odśpiewaniu Barki, znów będziemy wspominać i puchnąć z dumy nad lokalnym
świętym. I znów w praktyce zlekceważymy dialog, wykluczymy symbole, umocnimy
się w przekonaniu, że tylko nasza hierarchia wie, jak jest.
Będę jutro tęsknił za szacunkiem wobec symboli, za
szacunkiem wobec ludzkiej wolności, za dialogiem.
Boleć mnie będzie wiele słów, które padły z ust hierarchii
jako prawdziwe i które wyrządziły o tyle więcej zła, że ich nie odrzucono, ale
pod naporem argumentów uznano za lapsus (księżą Michalik i Gil*, Berier i Sikorski,
Ogrodnik i Lipka…).
Boleć mnie będzie działanie dogmatyków, jak Dariusz Oko,
którzy nie wprowadzając swych poglądów w grę dialogu, ale wykluczają i
narzucają, krzywdzą aż do krwi, niewinnej krwi.
I będę dumny z naszej, polskiej, tradycji kryptoteologicznej.
Jak tej wyłożonej w Rękopisie znalezionym w Saragossie Jana Potockiego. To
imponujące studium wewnętrznej przemiany, dorastania do świadomości, że być
chrześcijaninem (tak samo, jak być Żydem, muzułmaninem, mistykiem, czy kimś,
kto wierzy w matematyczny porządek przyrody), to szukać platformy pojednania i
przemiany wszystkich ludzi. To imponujące studium istoty religii, która polega
na otwieraniu i scalaniu. Tak, jak van Worden otworzył się na swą muzułmańską przeszłość,
na poliamoryczną miłość do dwóch niewiast, na prawdy Geometry. I pozostał sobą.
Gdy inni będą śpiewać, chadzać na eventy i oglądać słowo „dialog”
na plakatach, pomyślę jutro nad fragmentami powieści Potockiego. I ciepło
uśmiechnę się w myślach do tych, dla których pokój, wolność, równość i dialog
są wartościami autentycznie bliskimi i którzy dążą do ich realizacji – przez filozofię
i przez symbol.
"Kochałem Delliusa jak własnego ojca i szczerze przywiązałem się do mego towarzysza Germana. Często jednakże z tym ostatnim wiodłem żwawe spory , i to zawsze w przedmiocie religii . Przejęty surowymi zasadami synagogi , ciągle mu powtarzałem:
- Twoje bałwany mają oczy , ale nie widzą, mają uszy , ale nie słyszą, złotnik je ulał i myszy się w nich gnieżdżą.
Germanus odpowiadał mi , że nie uważa wcale bałwanów za bogów i że nie mam żadnego pojęcia o religii Egipcjan. Słowa te, często powtarzane, wzbudziły we mnie ciekawość: prosiłem Germana, aby namówił kapłana Cheremona do udzielenia mi kilku nauk jego religii , co musiało nastąpić pod tajemnicą, gdyż w razie gdyby synagoga była o tym posłyszała, niezawodnie zostałbym wyklęty . Cheremon, który bardzo kochał Germana, chętnie przystał na moją prośbę i następnej nocy udałem się do gaju sąsiadującego ze świątynią Izydy. Germanus przedstawi ł mnie Cheremonowi, który posadziwszy mnie obok siebie, złożył ręce, na chwilę pogrążył się w myślach i w narzeczu dolno-egipskim, które doskonale rozumiałem, zaczął odmawiać następującą modlitwę:
MODLITWA EGIPSKA
Wielki Boże, ojcze wszystkich,
Święty Boże, który objawiasz się twoim,
Jesteś świętym, który wszystko stworzył słowem,
Jesteś świętym, którego natura jest obrazem,
Jesteś świętym, którego nie natura stworzyła,
Jesteś świętym, potężniejszym od wszelkiej potęgi ,
Jesteś świętym, wyższym od wszelkiej wyniosłości ,
Jesteś świętym, lepszym od wszelkiej pochwały!
Przyjm dziękczynną ofiarę mego serca i sŁów moich.
Jesteś niewysłowionym, a milczenie jest Twoim głosem,
Wytępiłeś błędy przeciwne prawdziwej świadomości .
Utwierdź mnie, daj mi siłę i pozwól przystąpić do Twojej łaski tym, Którzy pogrążeni są w nieświadomości, Jak również tym, którzy poznali Cię I są przez to moimi braćmi a Twoimi dziećmi. Wierzę w Ciebie i głośno to wyznaję, Wznoszę się do życia i do światła. Pragnę uczestniczyć w Twojej świętości . Ty bowiem zapaliłeś we mnie tę żądzę.
Gdy Cheremon odmówi ł tę modlitwę, obrócił się do mnie i rzekł: - Widzisz, moje dziecię, że my , równie jak wy , uznajemy jedynego Boga, który słowem swoim stworzył świat. Modlitwa, którą słyszałeś, wyciągnięta jest z Pojmandra, księgi, którą przypisujemy trzykroć wielkiemu Thotowi , temu samemu, którego dzieła obnosimy w procesji podczas wszystkich naszych świąt. Posiadamy dwadzieścia sześć tysięcy zwojów przypisywanych temu Filozofowi , który miał żyć przed dwoma tysiącami lat. Ponieważ jednak tylko naszym kapłanom wolno je przepisywać, być może zatem, że wiele dodatków wyszło spod ich pióra. Wreszcie, wszystkie pisma Thota pełne są ciemnej i dwuznacznej metafizyki , którą można różnymi sposoby tłumaczyć. Poprzestanę więc na wyłożeniu u ci powszechnie przyjętych dogmatów, które najwięcej zbliżają się do zasad Chaldejczyków.
Religie, równie jak wszystkie rzeczy tego świata, ulegają powolnym, lecz nieustannym oddziaływaniom, które bezustannie usiłują odmienić ich formy i istotę, tak że po kilku wiekach ta sama religia przedstawia wierze ludzkiej całkiem odmienne zasady , alegorie, których myśl i ukrytej niepodobna już odgadnąć, lub dogmaty , którym ogół wierzy zaledwie przez połowę. Nie mogę zatem zaręczyć, że cię nauczę dawnej religii , której ceremonie możesz widzieć przedstawione na płaskorzeźbie Ozymandiasa w Tebach, wszelako powtórzę ci nauki moich mistrzów tak, jak wykładam je moim uczniom. Przede wszystkim uprzedzam cię, abyś nigdy nie przywiązywał się ani do obrazu, ani do symbolu, lecz abyś wnikał w myśl w nich ukrytą. Tak na przykład i ł przedstawia to wszystko, co
jest materialne. Bożek siedzący na liściu lotosowym i płynący po ile - wyobraża myśl , która spoczywa na materii , wcale jej nie dotykając. Jest to symbol , jakiego użył wasz prawodawca, gdy mówił, że "Duch Boży unosi ł się nad wodami". Utrzymują, że Mojżesz byt wychowany przez kapłanów z miasta On, czyli Heliopolis. Jakoż w istocie, wasze obrzędy bardzo zbliżają się do naszych. Równie jak wy , i my także mamy rodziny kapłańskie, proroków , zwyczaj obrzezania, wstręt do wieprzowiny i wiele tym podobnych punktów wspólnych. Symbole nigdy nam nie przeszkadzały wierzyć w jednego Boga, wyższego nad wszystkich innych. Pisma Thota nic pozostawiają w tym względzie żadnej wątpliwości . Czytamy tam, co następuje:
Jeden ten Bóg trwa niewzruszenie w odosobnieniu swojej jedności . Nic innego, nawet żadne oderwane pojecie nie może się z nim potoczyć. Jest swoim własnym ojcem, swoim własnym synem i jedynym ojcem Boga. Jest samym dobrem, początkiem wszystkiego i źródłem pojęć najpierwszych istnień. Ten Bóg jedyny tłumaczy się sam z siebie, ponieważ wystarcza samemu sobie. Jest on prazasadą. Bogiem bogów , monadą jedności , dawniejszą od istnienia i tworzącą zasadę istnienia. Od niego bowiem pochodzi istnienie bytu i sam byt, i dlatego też nazywany jest Ojcem Bytu.
- Widzicie zatem, moi przyjaciele - mówił dalej Cheremon - że niepodobna mieć o bóstwie wznioślejszych pojęć od naszych, ale sądziliśmy , że wolno nam ubóstwić pewną część przymiotów Boga i stosunków jego z nami , czyniąc z nich odrębne bóstwa, a raczej wyobrażenia odrębnych boskich przymiotów. Tak na przykład rozum boży nazywamy Emeph, gdy zaś ten słowami się wyraża - Thot, czyli przekonaniem, lub też Ermeth, to jest wykładem. Skoro rozum boży , kryjący w sobie prawdę, schodzi na ziemię i działa pod postacią płodności , wówczas nazywa się Amun. Gdy rozum ten ujawnia się pod postacią sztuki , wówczas nazywamy go Ptah, czyli Wulkanem, gdy zaś
objawia się w postaci dobra, zwiemy go Ozyrysem.
Uważamy Boga za jedność, wszelako nieskończona ilość dobroczynnych stosunków , jakie raczy mieć z nami , sprawia, że pozwalamy sobie, bez ubliżenia Jego czci , uważać Go za istotę zbiorową, gdyż w istocie jest On zbiorowy i nieskończenie rozmai ty w przymiotach, jakie w nim spostrzegamy.
Dzięki za ten post.
OdpowiedzUsuńJak chcesz możesz podmienić lifeforyouu na annybloog.wordpress.com, po pierwszy, po ataku kogoś z zagranicy, już nie wstanie. :) pozdrawiam
Gotowe, przepraszam, że trochę to trawło, ale w różnej kolejności ograniam różne rzeczy. A nowy blog czytam :-) Tylko, że rzadko komentuję.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
Nie szkodzi, że dopiero teraz podmieniłeś,, tylko po co ktoś ma wchodzić na blog, który już nie zmartwychwstanie. Nie żebym się czegoś domagała. Sama muszę/ chcę uzupełnić blogroll.... Szkoda. że nie komentujesz, myślę, że Twoje zdanie było by wnoszące. Ja teraz głównie piszę o muzyce,ale myślę, że to pomału, po wielkiemu mału odzyskiwać będzie homeostazę. Czas...
Usuń