niedziela, 19 lutego 2012

KONIEC EPOKI

Koniec Epoki Romana Jasińskiego to z całą pewnością jedna z moich ulubionych książek. Ilekroć do niej wracam, niezmiennie urzeka mnie cierpka ironia w komentarzach Autora, a wyłuskane przez Niego fragmenty recenzji i tekstów o muzyce dają odetchnąć atmosferą międzywojnia - z jego koncertowymi blaskami i cieniami.
To niemałe tomiszcze udało mi się wreszcie przywieźć od rodziców. I zerknąć doń w cichy, celowo wolny od zawodowych spraw wieczór w domu pachnącym cynamonem. Otworzyłem je na chybił trafił. I znalazłem jakże współczesne muzyczne i teatralne problemy.
Pierwszy, to problem z obsadzeniem partii Violetty Valery w Traviacie. Bo dziś jest tak samo, jak w 1937 r., gdy partię tę śpiewała w Warszawie wspaniała Toti dal Monte. Witold Szeliga pisał o niej wtedy:
P. Toti dal Monte bynajmniej nie wygląda na osobę unieszczęśliwioną przez chorobę płucną, jak chce tego tekst Traviaty. Strukturę posiada tak mocną, że trudno słuchaczowi wmówić sobie, iż na scenie widzi suchotnicę. Ale poza tym gra p. Toti dal Monte wspaniale.
W tym wypadku pomyślałem o wyższości Łodzi nad resztą świata, gdzie - dzięki od lat etatowej Violetcie - widz takich problemów przeżywać nie musi.

Drugi, to problem z krytyką, szeroko u nas niedawno dyskutowany, zwłaszcza w kontekście literatury. Po tekstach, cytowanych obficie przez Jasińskiego, dojść można do wniosku, że krytyka bądź kryzysu nie przeżywa, bądź przeżywa go permanentnie. Co udokumentuję takimi wyimkami, dotyczącymi II koncertu skrzypcowego Karola Szymanowskiego:
 Wydało mi się, kiedy Koncert słyszałem po raz pierwszy, że tak myślą góry o swojej prastarej przeszłości, o swej powadze i o swoim pięknie. Z tej zadumy wyłaniały się potem wizje duchów tańczących, a wreszcie w jasnym słońcu liryki rysowało się wcielenie ludowości w sztuce... [Felicjan Szopski].
Koncert w wyższym może stopniu niż poprzednie utwory zostawia nas pod czarem urzekających powtórzeń, ciężkiego czadu naglącej i wciąż ponawianej rytmiki [...]. Jest to jak taniec Chochoła, w tak którego powinny się kręcić oczadziałe pary. Ta muzyka zmysłowa trzymała nas cały wieczór pod swoim władztwem [Wanda Melcer].
Jakżesz słusznie pyta w komentarzu Jasiński o to, "cóż mógł pomyśleć po przeczytaniu takich recenzji 'zwykły' czytelnik?".

Poza tym dzień był dynamiczny, z Bernstainowskim Kandydem i ze Świętem wiosny w jednej z moich ulubionych transkrypcji braci Paratore. Był też nostalgiczny - z Claudiem Monteverdim i Gesualdem da Venosa. Do dwóch ostatnich wracam jak do Jana Sebastiana - szukając życia, energii, pociechy. I myślę sobie, że rację ma Jerzy Nowosielski gdy pisze, że bez kanonu i bez warsztatu twórczość jest pusta. Bo "absolutna" wolność to nic nie znaczący chaos, a wolność twórcza to umiejętność trangresyjnego przekraczania tego, co krępuje. Niech przykładem będzie tu Gesualdo: mroczny i świetlisty, wyciszony i rozedrgany, prosty i skomplikowany; jak nikt operujący chromatyką. Jasnowzroczny szaleniec w konwencji chociażby madrygału. Ot, czapki z głów Panowie! Geniusz!
http://www.youtube.com/watch?v=GUl0NIKRLa4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...