Bardzo dobrze się stało, że Polskie
Wydawnictwo Muzyczne dość szybko, bo pięć lat po ukazaniu się wersji
oryginalnej, opublikowało przekład książki Iana Bostridge’a Podróż zimowa
Schuberta. Anatomia obsesji. Czas jest dobry tym bardziej, że od jakiegoś
czasu Podróż pojawia się u nas na
estradach, scenach i płytach, nie tylko z oryginalnymi tekstami Müllera, ale
również z poezjami Barańczaka. Osoby zainteresowane otrzymują kapitalny „przewodnik”
po pieśniach, wielowątkowy i wieloperspektywiczny. Do tego w więcej niż
przyzwoitej cenie (czterdzieści pięć złotych). Szkoda tylko, że wydawcy brakło
nieco redakcyjnej pieczołowitości, chociaż tłumaczenie wykonane przez Szymona
Żuchowskiego (tekst książki) i Jacka Dehnela (poezje Müllera) poddane było redakcji i
kolacjonowaniu (Ewa Gabryś), a także korekcie (Agnieszka Toczko-Rak, Agnieszka Podsiadło).
Usterki, które pojawiają się w tekście, mają różny kaliber. Jest tam trochę błędów
stricte korektorskich, np. „W akompaniamencie jednak mamy w rytm
punktowany” (s. 388). Pojawiają się decyzje translatorskie, które mogą
zastanawiać, ale nie wpływają na zrozumienie tekstu, np. „les airs lointains d’un
cor mélancolique et tender” z wiersza Alfreda de Vigny to „dalekie pieśni
czułego i melancholijnego rogu” — dlaczego pieśni a nie melodie (w odniesieniu od pieśni niemieckiej Francuzi zachowują termin Lied, pięni Debussy'ego czy Poulenca to chansons; melodia jest podstawowym znaczeniem "air", choć określana bywa zawsze jako muzyka pisana w związku ze słowem)? dlaczego zamieniono
kolejność przymiotników? czy to przekład Żuchowskiego?
W polskiej wersji książki
pojawiają się językowe niezręczności, np. „… zilustrował Wunderhorn mniej
niejednoznacznym” — czy less ambiguously nie lepiej było oddać jako „mniej
dwuznacznym” lub „bardziej jednoznacznym”? Z całą pewnością też należało odejść
od tego, co dopuszcza potoczna polszczyzna i zamiast tłumaczyć „Alternatywą
jest prezentować każdą pieśń…” (s. 312) napisać choćby „Alternatywnym wyjściem
jest prezentacja każdej pieśni…”. Czepiam się, wiem, ale alternatywa oznacza
wybór między czymś a czymś. Mimo iż pisanie o alternatywie jako innej
możliwości dotarło nawet do czasopism aspirujących do roli kulturotwórczej (a
takie użycie jest popularne), Słowik Języka Polskiego dopuszcza je w potocznym
rejestrze języka.
Pojawiają się jednak także wpadki
rzutujące na treść książki. Podam trzy przykłady:
Na stronie 85 mowa jest o
narodzinach niemieckiego racjonalizmu, podczas gdy Bostridge pisze o
nacjonalizmie.
Na stronie 296 czytamy
nieczytelną dla mnie frazę: „Nie chodzi o to, by odebrać Schubertowskiemu czy
Friedrichowskieku wędrowcowi jego autonomię estetyczną albo zaprzeczyć ich
transcendentalnemu potencjałowi czy sile...”. Cóż to takiego transcendentalny
potencjał? Bostridge pisze: "This os not to deprive Schubert's or
Friedrich's wanderers od their aesthetic autonomy, or to deny their order od,
od event potential for, some sort of transcendence, ...". Żuchowski we
wcześniejszej partii książki także myli transcendencję z transcendentalnością.
Na stronie 324 pada stwierdzenie:
„O rogach można by długo, dość jednak powiedzieć, że ilekroć odzywają się w Winterreise,
czy w Lindenbaum...”. Owo »czy« to „as we hear them in »Der
Lindenbaum«”.
Osobną kwestią pozostaje przekład
cyklu wierszy Müllera. Początkowo ucieszyłem się, że otrzymamy przekład
literacki, zastanawiam się jednak, czy nie lepiej by było, gdyby niemieckim
oryginałom towarzyszyło tłumaczenie filologiczne.
Choćby w Im Dorfe przekład
wersu Es schlafen die Menschen in ihren Betten daleko odbiega od
oryginału (Wtulili się ludzie przez sen w poduchy), a zawartość tego
wersu pojawia się w wywodzie Bostridge’a, który kładzie nacisk na spanie-schlafen
i jego muzyczną charakterystykę. (Schubert dokonał tu zmiany w stosunku do
oryginału Müllera, który pisał o chrapaniu). Literacki przekład nie pozwala śledzić loci
topici — choćby Weg z Gute Nacht to w niemczyźnie termin
bardzo ważny literacko i filozoficznie, także w czasach znacznie odległych od
Biedermeieru (np. dla Heideggera). W przekładzie Dehnela znika także
czeladnik/uczeń/towarzysz —Geselle, który staje się przyjacielem.
Bostridge skupia się na tym słowie, także w kontekście cyklu pieśni Mahlera, który
znamy po polsku jako Pieśni wędrującego czeladnika. Dużemu przeobrażeniu
uległ Pocztylion. Niepokojąco powtarzające się na końcu każdej strofy Mein
Herz (dwukrotnie ze znakiem zapytania, następnie z wykrzyknikiem i znakiem
zapytania) wciągnięte zostaje do wersu wyżej, pytajniki wędrują wraz z nim,
wykrzyknik pozostaje na swoim miejscu, ostatni pytajnik znika zupełnie
zastąpiony słowem w przedostatnim wersie (I spytać). Mein Herz zastępuje
w przekładzie To nic. Przekład literacki ma, rzecz jasna, swoje prawa i
— może pomijając wspomniane wyżej poduchy i jeszcze jakieś drobiazgi — wydaje
mi się udany. Swoje zastrzeżenia zgłaszam tylko dlatego że Bostridge pracuje analitycznie
na znaczeniach oryginału. Ktoś, kto nie czyta po niemiecku, nie dostanie więc
pomocy.
W stosunku do wydania Knopfa, z którym porównuję polskie wydanie,
wersja PWM ma także mniej czytelne grafiki.
Tyle marudzenia. Po książkę tę
bowiem bezspornie warto sięgnąć. Bostridge’owi udaje się bowiem w tonie
lekkiego do lektury eseju przemycić bardzo wiele treści, niekiedy mocno technicznych.
Kapitalne są choćby jego uwagi co do stylu schubertowskiego. Na przykładzie
fortepianowego wstępu do Roztopów pokazuje, jak kształtuje się
przekonanie, że jedna z możliwości otwieranych przez zapis nutowy staje się
uznana za kanoniczną, a odstępstwa od niej zaczynają funkcjonować jako przykład
czegoś niewłaściwego, by nie rzec patologii. Czytelnik może też śledzić z Autorem
rolę tonacji poszczególnych pieśni w całym cyklu czy poznać rozmaite szczegóły
związane z planowaniem i wykonywaniem recitali pieśniarskich.
Wątkiem szczególnie ważnym dla
mnie, są konteksty społeczno-polityczne związane z Winterreise.
Bostridge pisze:
„Podróż zimowa Schuberta
mówi o zimie, której wszyscy stawiamy czoła, chłodzie, którego wszyscy
doświadczamy, chłodzie życia samego w sobie; jednocześnie zaś, nie wprost,
wypowiada się w sprawach porządku społeczno-politycznego, z którego wyrosła, bo
paradoksalnie, to on umożliwił jej powstanie” (s. 399).
Autor szeroko rozprawia o Biedermeierze,
dobie konserwatywnych represji politycznych: aresztowań, ograniczania swobód
obywatelskich, sięgających aż po małżeństwo, na które część obywateli musiała
mieć zgodę państwową (Schubert jej nie dostał), cenzury (jej ofiarą padał także
Schubert), rodzącego się nacjonalizmu i działających ruchów narodowowyzwoleńczych.
Daje to znakomite efekty, choćby wtedy, gdy odsłania w pojawiającej się w Odpoczynku
chatce węglarza aluzję do karbonariuszy.
„Wracając do naszego węglarza —
po raz pierwszy widzimy dokładnie, skąd się wziął; możemy rozszyfrować jego
znaczenie. Jest nie tylko rzemieślnikiem samotnie wykonującym swój fach,
smaganym przez srogi wiatr przemian społeczno-ekonomicznych, lecz także jednym
z karbonariuszy, carbonari, dosłownie: węglarzy, tajnego stowarzyszenia,
którego czerni i czerwieni lękał się reżim habsburski — a stanowili oni w
latach 20. XIX wieku ważną część pejzażu Włoch, sekretnie wysławianą przez Müllera.
Jego »in (…) engem Haus« wskazuje na baracca (chatka, szopa, buda) — w
nich spotykali się członkowie stowarzyszenia, by tam odprawiać tajne rytuały
wiążące ich ze sobą”.
Lub wtedy, gdy podejmuje problem
relacji człowieka i natury, nieożywionego i ożywionego, przywołując fotografie
płatków śniegu Wilsona „Śnieżynki” Bentleya, rozważania Goethego czy teorię
abiogenezy opartej „na zdolności struktur mineralnych do kodowania informacji
dla prymitywnych protoorganizmów” Grahama Cairnsa-Smitha z lat 80. XX wieku.
Bywa też Bostridge boleśnie
współczesny. I to nie dlatego że przywołuje Boba Dylana. Ale ze względu na
świadomość, że łatwo zauważamy obecną w Podróży zimowej „konfrontację
egzystencjalną”. Ale już łatwiej nam przegapić jej „warstwę polityczną”. Przy
okazji pieśni Im Dorfe, We wsi, pisze (390-392):
„W obrębie cyklu przejawia się
dyskomfort — w zetknięciu z rodziną posażnej panny w drugiej pieśni, czy z
ubogim węglarzem w dziesiątej. W siedemnastej pieśni natomiast spotykamy się z
zadowolonym z siebie mieszczaninem, którego świat karmi się marzeniami o gromadzeniu
coraz to nowych rzeczy; świat ten przemawia do nas — niewolników długów i ofiar
baniek spekulacyjnych — tak, jak przemawiał do kobiet i mężczyzn w latach 20.
XIX wieku. W pieśni tej jest coś zadziwiająco wizjonerskiego, co można by nawet
przegapić, gdyby nie krystalicznie czysta siła następującej po niej (of its
successor) pieśni dwudziestej czwartej, Lirnik, w której […]
poznajemy biednego, starego wyrzutka i dociera do nas, że ta drobna postać,
zmarznięta i pogardzana, jest ofiarą bezdusznego społeczeństwa — którą i my
możemy kiedyś się stać. […]
W Winterreise stajemy
twarzą w twarz z naszymi lękami, mając na celu katharsis albo
poszukiwanie egzystencjalne — śpiewamy o własnej absurdalności, aby ją odrzucić,
unieść się ponad nią. Ale czy kiedy słyszymy protest społeczny zakodowany w
cyklu, lub tylko niezobowiązująco marzymy sobie o wycofaniu się z życia do
lasu, czy wyrzutek, o którym mowa, jest nam naprawdę bliski? […]
Czy — strach pomyśleć — Winterreise
jest tylko przyczynkiem do naszego samozadowolenia? Jeśli zadaniem
filozofii jest nie tylko interpretacja, lecz także zmiana świata, to co jest
zadaniem sztuki?”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.