Pomysły Stanisława Leszczyńskiego
i Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina na wykonania muzyki wokalnej często
budzą we mnie skrajne emocje. Z jednej strony cieszy mnie dobór dzieł, które
chce się pokazać w „historycznej” perspektywie. Z drugiej — niezrozumienie, a
niekiedy opór i niesmak, budzi dobór realizatorów. Choćby w przypadku oper mamy
regularnie do czynienia ze swoistymi skandalami, czego wymownym przykładem jest
Nadja Michael i jej interpretacja Lady Macbeth, ale również Aleksander Teliga we
Flisie czy Małgorzata Walewska w Strasznych dworze, z jej fatalną
wokalnie, minoderyjną Cześnikową-dzidzią piernik. Leszczyński ma do tego
tendencję do robienia szumu wokół przedsięwzięć NIFCu poprzez podkreślanie, iż
są one pierwszorazowe, pionierskie. Tak dzieje się również w przypadku Krakowiaków
i Górali Jana Stefaniego i Wojciecha Bogusławskiego.
W tekście O nagraniu,
który otwiera książeczkę dołączoną do płyt, Leszczyński pisze:
„W ten sposób materializować się zaczął
wyjątkowy projekt Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina: pierwsze w historii
fonografii nagranie studyjne śpiewogry Jana Stefaniego i Wojciecha
Bogusławskiego na instrumentach historycznych”.
Pamiętając, że Bogusławski to nie
tylko symboliczny ojciec polskiego teatru, ale także znakomity literat, sięga
Leszczyński po frazę przyprawiającą o dreszcze: „Obdarzony wyjątkową
wrażliwością, dedykowany wykonawstwu historycznie poinformowanemu Václav Luks i
oba jego cieszące się międzynarodowym autorytetem zespoły Collegium 1704 i
Collegium Vocale 1704 oraz młodzi polscy i czescy śpiewacy pochylili się nad
oryginalną partyturą — świeżo opracowaną przez PWM na podstawie materiałów źródłowych
— z czymś więcej niż profesjonalnym skupieniem i artystyczną wyobraźnią: ze
szczególnym sentymentem, wręcz czułością, dając się uwieść bezpretensjonalnemu
urokowi Krakowiaków i Górali”.
Co do pochylenia się nad
oryginalną partyturą — mam wątpliwości. Stało się bardzo dobrze, że Luks
sięgnął do głosów orkiestrowych, które PWM wydało w 2017 roku. Sam wydawca
jednak świadomie podkreśla, że są one najbliższe (przy aktualnym stanie wiedzy)
intencjom Stefaniego i Bogusławskiego. Niemniej partytura z prapremiery nie
zachowała się, a rękopis kompozytora, którym dysponujemy, to wersja po
autorskich korektach. A wydanie autentycznie krytyczne chyba ciągle przed nami
(badania nad twórczością Stefaniego są w powijakach). »Dylematy tekstologiczne«
— by użyć zgrabnej formuły Mieczysława Klimowicza — dotyczą również libretta. Porównując
fragmenty libretta drukowane w towarzyszącej płytom książce z wydaniem teksu Cudu
w Bibliotece Narodowej mogę stwierdzić, że wykonawcy śpiewają właśnie tekst
opracowany przez Klimowicza. Stanowi on połączenie fragmentów obecnych w kilku
źródłach, co jest szczególnie ważne w kontekście oracji Wawrzyńca. Na płycie
słyszymy fragment obecny tylko w wydaniu ze zbiorów Moniuszki, bardzo wyrazisty
ideowo. Podobnie jest w końcowym wodewilu Miechodmucha, gdzie także sięgnięto
do „źródła Moniuszkowskiego”.
Wybierając tekst w opracowaniu
Klimowicza zrezygnowano jednak z tytułu, który widnieje w wydaniu Biblioteki
Narodowej. Brzmi on Cud albo Krakowiaki i Górale. Mniemaność cudu
pojawia się dopiero w związku z przedstawieniem śpiewogry we Lwowie i nie
oddaje ona „rangi odkrycia elektryczności”. Wielka szkoda, że nabywcy płyty
dowiedzą się, iż wykonawcy pochylili się nad oryginalną partyturą, ale nie będą
mieli szansy zapoznać się z wariantowością dzieła Stefaniego i Moniuszki. Nie
są to kwestie błahe, choćby dlatego że Bogusławski przepracowywał polityczne elementy
tekstu w zależności od zmieniających się okoliczności. Tak ważne i pionierskie
nagranie powinno zdać sprawę z aktualnego stanu wiedzy na temat tej śpiewogry.
W zamian zaoferowano nam tekst
Agnieszki Kłopockiej, która stawia chyba jednak kontrowersyjną tezę, że „Bogusławski,
odwołując się do fundamentalnych wartości społecznych, daje narodowy, który
widzi jako potężnie zagrożony, bezcenną wskazówkę, jak chronić swoją kulturę,
by zapewnić jej ciągłość i tym samym — nie orężem ani gwałtownym zrywem, ale
świadomym, konsekwentnym działaniem, rozciągniętym być może i na dziesięciolecia
— zapewnić przetrwanie sobie, jako spójnej zbiorowości”. Mając w pamięci, że
ważnym dla powstania Krakowiaków kontekstem były przygotowania do Insurekcji,
łącznie z kwestią zmian statusu chłopstwa, i że rozsiano w libretcie aluzje
zachęcające do walki, takie słowa nie wytrzymują próby. U Kłopockiej nieobecny
jest także ważny dla partytury wątek scjentystyczny. Cud jest pochwałą
rozumu i rozwijającej się nauki, a Bardos ma nie tylko swój pierwowzór
historyczny, czyli studenta Szymona Majewskiego, ale bliska mu postać jest
przywołana w Henryku VI na łowach. W ogóle kreacja postaci Bardosa
pozwala dostrzec tradycję, do której należy Cud, jak i nowatorstwo
Bogusławskiego. Klimowicz przekonująco pokazał, że ową tradycją są tzw. sztuki
o studencie, żywo obecne zwłaszcza w Niemczech. Tyle, że w ich schemacie „cud”
wiązał się ze sceną wywoływania i egzorcyzmowania diabła — student w ten sposób
pomagał parze kochanków w sytuacji nagłego powrotu męża. Bogusławski wprowadza
inny cud — działanie maszyny elektrycznej, czyli wykorzystanie nauki dla celów
społecznych (pamiętajmy, że Bardos tłumaczy pojednanym stronom, że cud to tylko
działanie elektryki). Swoją drogą, związki Cudu ze sztukami o studencie
i śpiewogrą wiedeńskiego teatru ludowego nie pozwalają, moim zdaniem, na tak
kategoryczne sądy, jak prezentowany przez Piotra Kamińskiego, że dzieło
Stefaniego i Bogusławskiego to ani opera, ani opéra-comique, ani singspiel,
tylko wodewil. (Dodajmy, że Stefani działał w Wiedniu, a jego muzyce słychać inspiracje Mozartem czy Salieriego). Sam najchętniej piszę o śpiewogrze, mając poczucie, że tak, jak
twórczość Stefaniego, tak kwestie genologiczne Krakowiaków wymagają
intensywnej, a do tego interdyscyplinarnej, uwagi.
Z całą pewnością w Krakowiakach
obecne jest przekonanie o równości ludzi, ważnej roli rozumu oraz nauki czy
życia niezakłamanego. Jest tam również pryncypialna krytyka instytucji, które
mówiąc o wartościach, działają inaczej, jak kler (proboszcz, który erotycznie
dybie na Dorotę) i zakonnice (wyzysk przez mniszkę, której podlegali chłopi). W
końcu jest tam też krytyka szlachty, która uważała się za ludzi lepszych, żyjąc
niemoralnie, choć w jej przypadku nie szło to na szkodę. Mamy też do czynienia
z apologią braterstwa i pokoju (to, obok równości ludzi i docenienia rozumu
także wątki wolnomularskie — Bogusławski i Stefani byli masonami), a także
autonomii ludzi — chłopi mogilańscy sportretowani w utworze są właśnie
samodzielni, znają swoją wartość, chcą działać według własnych wartości (to,
dodam na marginesie, także wątek mający swój historyczny pierwowzór).
Jeśli chodzi o nagranie — wciągnęło
mnie zupełnie. Nie przeszkadza mi, że partie śpiewane i partie mówione
powierzono dwóm różnym grupom artystów (na koncercie w trakcie Chopina i
jego Europy zrezygnowano w ogóle a partii mówionych i ten pomysł jest
karygodny, nie tylko ze względu na ciągłość narracji, ale także ważne idee,
obecne choćby w oracji Wawrzyńca). Znam takie zabiegi, np. z nagrania Carmen
z Grace Bumbry i Jonem Vickersem. Nie do końca odpowiada mi jednak różnica przestrzeni
akustycznej, którą czuć między częściami muzycznymi (nagranymi w czeskim radio)
a częściami mówionymi (nagranie w polskim radio z innymi reżyserami). Plusem
realizacji jest jednak, że część mówioną zrealizowano w konwencji teatru
radiowego. Aktorzy przekonująco zbudowali swe postaci, a oracja Wawrzyńca zapadła
mi w pamięć.
Zespoły Luksa brzmią wyjątkowo
ciepło. A dyrygent doskonale rozumie ludowszczyznę obecną w partyturze Cudu.
Obok znakomitych tańców, na wyróżnienie zasługuje scena weselna, z pięknie dialogującymi
dziewczętami i mężczyznami. Kameralna — w porównaniu ze współczesnymi
orkiestrami teatralnymi i chórami — obsada pokazuje, jak wspaniale klarowna,
prosta i barwa jest ta muzyka. Bardzo podoba mi się młodzieńczy Bardos Tomása
Krála — to prawdziwy student, przekonany do wartości nauki i dostrzegający
człowieka w człowieku. Niezawodny jest także Krystian Adam jako Stach i Morgal
(warto by jednak rozdzielić te role). Jan Martiník jest znakomitym Bryndasem.
Wiele frajdy miałem słuchając Natalii Rubiś jako Basi.
W ogóle płyty polecam z czystym
sumieniem. Szkoda, że retoryce wyjątkowości i pionierstwa nie towarzyszy
dostatecznie sumienne przybliżenie dzieła odbiorcom. Zwłaszcza
nie-polskojęzycznym (wszystkie materiały są przełożone na angielski, książeczka
dołączona do płyty ma więc szansę ukształtować obraz Krakowiaków za
granicą).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.