Nakładem Polskiego Wydawnictwa
Muzycznego ukazała się książka Twarze Wotana. To wywiad-rzeka, przeprowadzony
z Tomaszem Koniecznym przez Jacka Marczyńskiego. Czytelnik znajdzie w niej
informacje biograficzne, dowie się, jak wysoko ceni Petera Seifferta (dzięki
lekturze poznałem głos Frodego Olsena), jakie ma podejście do teatru
reżyserskiego. Konieczny szeroko komentuje dzieła Richarda Wagnera i Richarda
Straussa, mówi o specyfice pracy w Bayreuth, szkole gry aktorskiej
Wołkońskiego, Wyspiańskim, specyficznych problemach tzw. dużych głosów. I tak
dalej. Wywiad czyta się bardzo dobrze, a lekturę wzbogacają fotografie. Poniżej
poświęcę parę słów wyłącznie kilku kwestiom Wagnerowskim.
To, co mnie nie satysfakcjonuje to
styl, który przyjął w rozmowie Jacek Marczyński. Nie jest to rozmówca, który
drąży, stawia znaki zapytania, wodzi się z Koniecznym po to, by jakąś kwestię
można było lepiej zrozumieć. A szkoda, bo rozmowa zyskałaby na wartości.
Z kwestii, które warto by
rozjaśnić, wspomnę przykładowo problematykę typologii głosów. W wypowiedziach
Koniecznego pojawiają się takie określenia, jak basso cantante, Heldenbariton,
bas-baryton, baryton niemiecki, mowa jest o barytonie Verdiowskim itd.
Czytelnik dowiaduje się, że Konieczny zaczynał jako bas. W tekście odnosi do
swojego głosu określenia takie jak bas-baryton i Heldenbariton.
Wspomina, że niemieckie barytony ciążą w stronę basso cantante,
przyznaje też, że rozwój jego głosu właśnie od basso cantante zaczął się
oddalać. O żadne z tych określeń Marczyński jednak nie dopytuje. Osoba, która
ma niewielki kontakt z systemami podziału głosów operowych może poczuć się
zakłopotana. Niekoniecznie pomogą jej wiadomości znalezione w Internecie, bo
choćby Wikipedia w haśle Bass-baritone podaje, że termin ten jest „z
grubsza synonimem basso cantante z włoskiej klasyfikacji głosów”. Poświęcenie
miejsca »rozważaniom nad bas-barytonem« wydaje mi się ważne z jeszcze jednego
powodu — to specyficznie Wagnerowski typ głosu, podobnie jak sopran, który Dorota
Kozińska określa dawnym terminem soprano falcon. Idzie tu o głos leżący
jakby między sopranem a mezzosopranem, zadysponowany dla wielu znaczących
Wagnerowskich bohaterek, by wspomnieć Ortrudę czy Kundry. Swoistość muzyki
Wagnera wiąże się także ze specyficzną tessiturą poszczególnych ról, o czym Konieczny
mówi (podobnie jak wspomina właśnie o tych pośrednich mezzo/sopranowych rolach)
i warto by w te kwestie wejść nieco głębiej.
Nieco prowokującej dociekliwości
Marczyńskiego brakuje mi z kolei we fragmencie, w którym Konieczny mówi o
współczesnym sposobie śpiewu. Konieczny twierdzi, że sprawą drugorzędną jest
dziś „specyficzna barwa głosu oczekiwana przez widza. Ona stała się elementem
mniej istotnym”. Oczekiwana barwa wiąże się, jak sądzę, nie tyle z indywidualną
kolorystyką głosu śpiewaka, ile z odejściem od przyciemniania głosu na rzecz głosów
jasnych, oraz akceptowania głosów o niekoniecznie ładnej barwie, o ile śpiewacy
potrafią z ich pomocą coś powiedzieć. Wyrazistość i prostota wyrazu — te cechy
łączy Konieczny z artystami współczesnymi i je ceni. Utrzymuje także, że im
dalej w przeszłość, tym głosy były ciemniejsze.
Marczyński nie opatruje tych uwag
żadnym komentarzem ani pytaniem, a szkoda i to z kilku powodów. Po pierwsze,
barwa głosu i panowanie nad nią jest jednym z głównych środków wyrazowych.
Faktycznie, obecnie technicznie śpiewa się z krtanią położoną wyżej niż wcześniej.
Niższe położenie krtani dodawało głosom ciemniejszej barwy, ale z techniką tą
wiązało się także operowanie wyrafinowanym światło-cieniem, którego dzisiaj
niekiedy brak. Sprzyjanie jasnym głosom wiąże się też dziś z tendencją do
rozjaśniania głosów (wyraźnie słychać to w chórze Festiwalu w Bayreuth), sprzyjania
głosom wybielonym, na poły anielskim, cenionym także w niemieckojęzycznym
obszarze operowym. Efektem mogą być glosy szkliste i nieco nijakie. Przykładem
prawdziwie ekstremalnym jest Klaus Florian Vogt cieszący się w Niemczech
wielkim szacunkiem. Bardzo jasna, wręcz anielska barwa, śpiewanie falsetem,
brak właściwego podparcia oddechowego — po tegorocznym Lohengrinie z
Bayreuth pisze się o brylowaniu w roli, w grupach na FB o śpiewie przyszłość.Sam miałem nadzieję, że Vogt da radę dośpiewać
do końca… Dobrze mieć w głowie takie extremum jako rodzaj przestrogi.
Kolejnym poważnym problemem jest stała i szeroka wibracja znakomitej części śpiewaków
wykonujących Wagnera, by wspomnieć Evelyn Herlitzius, Irene Theorin, Iris
Vermillion, Albrechta Dohmena itd. To poważny minus nie tylko z powodów
estetycznych, ale szeroka wibracja zamazuje także czytelność rytmiczną. Często
brak dziś głosom śpiewającym Wagnera również wymaganej elastyczności — ze
święcą choćby szukać artystki, która śpiewa tryle napisane przez Wagnera dla
Brunhildy (ale z trylami nie radzą też sobie wykonawczynie Azuceny). Wzorcowe
ich wykonanie zostało utrwalone przez Friedę Leider w… 1927 r. Osobny problem to ten, że w gruncie rzeczy pewna ujednolicona „szkoła
śpiewu wagnerowskiego” wykształciła się po II wojnie światowej. Na przełomie
XIX i XX wieku na terenie samych Niemiec Wagnera śpiewano bardzo różnie, od liryzmu
i kantyleny w Dreźnie, przez specyficzny dla Cosimy kult „szczeku”, bo
chłodniejszy i mniej bogaty kolorystycznie styl berliński. Wagnera śpiewano „po
włosku”, z werystycznymi łkaniami i innymi dodatkami emocjonalnymi, ale też
śpiewały go głosy francuskie, specyficznie jasne, świetliste (to cecha szkoły francuskiej), jak Georges Thill, Raoul Jobin czy Rene
Maison. Ucieczka od portamenti, nawet tych zapisanych wprost w partyturach,
szeroka wibracja, „rozmycie” rytmiczne i dykcyjne, ciężkie frazowanie — myślę,
że od tego winniśmy dziś odejść.
To tropy, którymi poszedł bym
rozmawiając z Koniecznym, który mówi o śpiewie wagnerowskim wiele interesujących
rzeczy, w tym słusznie demitologizuje wyobrażenie o tym, że zawsze muszą być to
głosy gigantycznych rozmiarów. W wielu kwestiach novum, które akcentuje,
bliskie wydaje mi się czasom mocno dawnym. Nie czepiam się także Marczyńskiego tylko dlatego że nie drąży kwestii, które wydają mi się ciekawe. Choćby kwestie dotyczące rzemiosła śpiewaczego i estetyki śpiewu, sprawy związane z oceną nagrań (audio, DVD i BlueRay) rozsiane są po całej książce, niekiedy pozostają ze sobą w relacjach raczej napięcia niż prostej zgody. Do prowadzącego wywiad należy wyłapanie takich momentów i stworzenie odbiorcy szansy na w miarę pełne zrozumienie kwestii.
Bardzo ciekawe są dla mnie
rozważania Koniecznego o postaciach z dzieł Wagnera. Bardzo bliskie jest mi to,
co mówi o Wotanie i Alberichu. Zgadzam się, że to Wotan jest w Ringu największym
złoczyńcą, co nie przekreśla szczerości jego uczuć do córki w finale Walkirii.
Dla Koniecznego Wotan to żaden mędrzec, raczej, jak twierdzi, oligarcha czy
mafioso, który opętany jest żądzą odzyskania utraconego pierścienia. Alberich
zaś to postać, która wybiera władzę po tym, jak została wyszydzona. W punkcie
wyjścia to bohater ambitny, który uchodzi z ojczyzny, bo chce być kimś lepszym.
Jest też prawdomówny, co powoduje, że płaci za to określoną cenę. Interesującą
wydaje mi się także interpretacja Parsifala, którą daje Konieczny, pokazując,
że obecna jest w tym dziele Wagnerowska wiara w potrzebę nadejścia religii opartej
na człowieczeństwie. Czytelnik znajdzie w książce także zajmujące rozważania na
temat Hansa Sachsa, Holendra, Króla Marka czy Kurwenala (ciekawe spojrzenie na
jego specyficzne współdziałanie z Tristanem, które powoduje duże obciążenie
fizyczne śpiewaka). W wywód wkradł się przy tym błąd — Konieczny łączy postać
Erdy z mitologią grecką, gdyż jego zdaniem mitologia starogermańska nie znała
bogini personifikującej Ziemię. Taką boginią jest choćby nordycka Jörð, samo
imię Erda znalazł zaś w Mitologii germańskiej Jacoba Grimma.
Na zakończenie — cytat, który
lapidarnie i celnie ujmuje to, co w Wagnerze intrygujące:
„… Wagner przypomina Czechowa, którego
bohaterowie mówią o czymś, ale w ich wnętrzu dzieje się coś innego, a istotnego”.
Spotykam się często z opinią, że
artyści operowi są najlepszymi kandydatami na osoby kierujące teatrami
muzycznymi. Wspomina się o ich wrażliwości, zdolności fachowej oceny głosów,
kontaktach, czy myśleniu o kulturze w sposób nie biznesowy. W moim odczuciu
sprawa jest dużo bardziej złożona, a potwierdza to historia (nie tylko) naszego
Teatru. Śmiem twierdzić, że jego kryzys zaczął się w momencie, gdy plany
repertuarowe zaczęto przykrawać do niskiej średniej, stawiając na tzw. „żelazny
repertuar”, produkcje dające się przenieść na estrady wakacyjnych festiwali, z
którymi powiązana była dyrekcja opery, myślano o lekkich w odbiorze galach.
Osobnym zagrożeniem jest to, że artyści często posiadają śpiewających małżonków
czy dzieci, wychowanków bądź protegowanych, których uwzględnia się w pomysłach
obsadowych.
Biorąc to wszystko pod uwagę,
chciałbym docenić Pana pracę dla Teatru, którego premiery nie był
przygotowywane z myślą o tym, gdzie da się je zawieść latem, a na scenie i
zespole pojawiły się tak artystycznie cenne osoby, jak Anna Wierzbicka. Obok
Kariny Skrzeszewskiej, Joanny Zawartko i Szymona Komasy to najważniejszy debiut
łódzki z ostatnich lat. Skrzeszewska i Zawartko, niestety, przeleciały przez
Łódź jak meteory. Komasę, pozyskanego już w Pana czasach, udało się związać na
dłużej ze spektaklem Tramwaju zwanego pożądaniem. Wierzbicka zaś została
członkinią zespołu, wzbogacając go nie tylko pięknym i bardzo dobrze
prowadzonym głosem, ale również niebanalną osobowością i talentem aktorskim.
Jako widz, chcę podziękować za
kontynuowanie odwrotu od opierania repertuaru wyłącznie na najbardziej znanych,
ogranych tytułach oraz tworzenie podwalin pod możliwe teatralne eksperymenty.
Poszerzenie repertuaru rozpoczęło się od decyzji Pawła Gabary, którego będę
wspominał ciepło zwłaszcza za Święto wiosny w choreografii Marthy
Graham, a także za Turandot i sprzyjanie konkursowi na operę łódzką,
czyli Człowieka z Manufaktury, którego prapremiera światowa miała
miejsce „za Pana czasów”. Panu chcę szczególnie podziękować za polską
prapremierę Tramwaju zwanego pożądaniem i łódzką prapremierę Samsona
i Dalili oraz za prapremierę światową Ciszy, baletu, w którym nasz
zespół prezentował się na Łódzkich Spotkaniach Baletowych. Jeśli chodzi o
miejsce dla eksperymentu, bardzo dziękuję za sprzyjanie Grzegorzowi Brożkowi.
Jego Faustus pokazany w przestrzeni teatralnej malarni był bardzo
ciekawą opowieścią, łączącą taniec improwizowany z przemyślną choreografią
opartą na tańcu klasycznym, o narodzinach natchnienia i rodzeniu się życia, w
różnoraki, metafizyczny i społeczny sposób krępowanego. Z całą pewnością
eksperymentowaniu sprzyja otwarcie na łódzkich młodych twórców. Tu można
wspomnieć o koncercie z utworami Cezarego Kurowskiego.
Sukcesem były też, w moim
odczuciu, jubileuszowe Łódzkie Spotkania Baletowe.
Wiem z rozmów z Panem, że Brożek,
bardzo zdolny młody choreograf, miał kontynuować w Teatrze prace rozpoczęte Faustusem;
wiem również o tak bliskich mi pozycjach, jak Lady Macbeth mceńskiego
powiatu Szostakowicza oraz L’amour de loin Kaji Saariaho, o których
wystawieniu Pan myślał. To znakomite propozycje, choć ciekawa, może bardziej
teatralnie niż czysto muzycznie, jest także zapowiedziana na przyszły sezon
farsa Donizettiego Viva la Mamma!
Na Pana ręce składam
podziękowanie dla osób zajmujących się promocją Teatru w sferze publicznej. Znakomicie
poprawiła się widoczność placówki z mediach społecznościowych. We współczesne
trendy dobrze wpisał się filmiki, w których artyści wypowiadali się w związku z
określonymi tytułami. Cenne okazały się flashmoby, przy czym dla mnie
najważniejszy dotyczył baletu Ziemia obiecana. Znakomicie wykorzystano
przestrzeń dworca Łódź Fabryczna, wpisując weń bardzo efektowne elementy
spektaklu. Cieszę się, że na ściany foyer powróciła teatralna przeszłość —
zdjęcia pracowników Teatru. Wiem, jak ich zniknięcie zabolało choćby mojego
nieżyjącego przyjaciela, Andrzeja Malinowskiego. Instytucja kultury, która
zapomina o swojej tradycji, traci pamięć. Bez pamięci oderwana jest od
życiodajnych soków tradycji.
Gratuluję pięknych plakatów
Mariusza Andryszczyka, dopuszczonych do konkursu na Triennale Plakatu
Scenicznego w Sofii. A także fajnych gadżetów przygotowanych na Łódzkie
Spotkania Baletowe, z których wachlarz był w częstym użyciu. Widziałem, że
udostępnienie ich w dużym kufrze na foyer było niespodzianką dla widzów,
niektórzy nie byli pewni, czy faktycznie wypada tak swobodnie je sobie wziąć.
Fakt, że czuwali nad tym pracownicy, z którymi można było zamienić słówko, to
dodatkowy plus. Ewa Ryszkowska stała się godną następczynią Chwalisława
Zielińskiego w fotograficznym dokumentowaniu działania sceny.
Dla mnie, miłośnika archiwaliów i
łódzkich operaliów, ważnym novum było pojawienie się wywiadów z
artystami aktualnymi i minionymi. Swój początek miało to przy okazji jubileuszu
Teatru, przygotowanego przez Gabarę i Wojciecha Rodka, gdy artystów w ramach
gali zaproszono do rozmowy na scenie (prowadził Michał J. Stankiewicz).
W „Pana czasach” obywały się
regularne spotkania pt. Wieczór z… prowadzone przez Leszka Bonara (m.
in. Joanna Woś, Halina Romanowska, Jerzy Jadczak, Tadeusz Kopackii Delfina Ambroziak), który — prowadząc od
lat telewizyjną audycję Teatr Wielki zza kulis zna placówkę bardzo
dobrze. W ramach Coolturalnego słuchania z muzyką klasyczną można było
spotkać się z Moniką Cichocką i Zenonem Kowalskim czy Ewą Kowalską-Brodek i
Gintautasem Potockasem. Sam miałem wyjątkowy zaszczyt i przyjemność poprowadzić
spotkanie z Ewą Wycichowską i Jagodą Ignaczak, za co jestem wdzięczny. Działa
także Cyfrowe Muzeum Teatru — to, po książce pod red. Michała J. Stankiewicza —
ważny krok w upamiętnianiu działalności placówki.
W Teatrze działo się sporo rzeczy
— koncerty kameralne, koncerty sylwestrowe, impreza muzyczno-taneczna powiązana
z Festiwalem Światła. Dbano o podkreślanie rocznic ważnych dla kraju. A Moniuszkę,
poza innymi sposobami, uczczono plenerową wariacją na temat Strasznego Dworu.
Przy tej okazji do głosu doszedł kolejny ważny pomysł — współpraca z Łódzką
Koleją Aglomeracyjną nie tylko poprzez emitowanie reklamy Teatru w pociągach,
ale także zniżki na bilet dla widzów podróżujących na operowe widowisko. Wydaje
mi się to pomysłem wartym podtrzymania i instytucjonalizacji, może w postaci
stałych zniżek na jakiś tytuł raz w miesiącu lub częściej. Teatr Wielki jest
instytucją wojewódzką, powinien sprzyjać zainteresowaniu repertuarem
mieszkańców regionu. Ze względu na specyfikę spektakli nie da się przenieść na
małe sceny domów kultury czy tp. Ułatwianie mobilności, zmniejszanie bariery
związanej z wydatkami (to było widoczne w ofercie zniżek dla seniorów czy
studentów na spektakle w ramach ŁSB), to znakomite pomysły.
Zarząd Województwa związał Pana z
rolą osoby prowadzącej Teatr w trudnym momencie. Wyprowadzenia wymagały sprawy
finansowe, które nie pozwalały na pełną swobodę działań. Teatrowi nie sprzyjała
przynajmniej część prasy. Odwołany z naruszeniem ładu prawnego Paweł Gabara
formułował zarzuty w części nieadekwatne (o czym, w kontekście wywiadu
udzielonego Izabelli Adamczewskiej publicznie napisałem). Nie obyło się
oczywiście od potknięć czy imprez, które mogą budzić wątpliwości. Sam w
recenzjach bywałem krytyczny. Na spektakle takie, jak Bal u Naczelnika zwyczajnie
nie chodziłem, choć sukces frekwencyjny pokazuje, że także one potrzebne są na
scenie. Szkoda, że nie kontynuowano spotkań edukacyjnych pod zbiorczym tytułem Sellinarium,
które rozpoczął Stankiewicz. Pracy wymagają też projekt Opera na poduchach
czy kształt zespołów artystycznych, a do przezwyciężenia jest wiele trudności.
Niemniej myślę, że może Pan czuć satysfakcję.
Zwycięski plan działań nowego
dyrektora Teatru Wielkiego pokazuje bowiem, że zasadniczo będzie to kontynuacja
rozpoczętej w TWŁ drogi. Mowa w nim bowiem o flashmobach, wywiadach z
artystami, widoczności placówki w sferze publicznej, programie telewizyjnym,
koncertach, także moniuszkowskich czy uwydatnieniu związków Teatru z regionem
(choć tu mowa o „latającej małej scenie”, a nie o wdrażaniu ułatwień w
docieraniu do Teatru na spektakle). Jak to bywa w konkursowych dokumentach,
kandydat stara się przedstawić swoje działania jako zupełne novum, tutaj
jednak widać wyraźną kontynuację. W jednym punkcie zwycięski projekt odbiega od
linii zapoczątkowanej przez Gabarę i dalej kontynuowanej. Niestety, plany
repertuarowe, zwłaszcza operowe, wracają do schematu znanych, wielokrotnie granych
tytułów, obecnych w większości na innych polskich scenach. Nie ma w nim żadnej
opery XX-wiecznej i późniejszej. A pomysł choćby na koncert Śpiewnik polski
w strasznym dworze jak żywo przypomina to, co w TWŁ miało już miejsce.
Liczę jednak, że nowa dyrekcja zaskoczy odbiorców jakimś nieszablonowym
tytułem, wpisując się w trud odbudowy znaczenia sceny, którego nie da się
kontynuować grając tylko to, co wszyscy znają i lubią i mają po sąsiedzku, np.
wykonywane z zespołem muzyki dawnej.
Dziękując zespołom i Panu za
pracę trzymam kciuki za kolejny rozdział w historii Teatru Wielkiego. Z
kredytem zaufania dla wszystkich i nadzieją na piękne chwile w Teatrze.
If* he were alive, Viktor Kalabis would not be an
artist for our times. Nor was he, I dare say, an artist for the times in
which he lived. I hope that he will have a cult of originality and
individuality, and that he will perceive musical works as thoroughly social
artifacts. He considered all attempts to build a musical language, which led to
the breaking of bonds with the listener, to be incorrect. Emotions and
fundamental problems for human existence, such as the tension between love and
hatred, good and evil, beauty and ugliness, harmony and disorder, etc., were
what created the bond between the musical work and the listener. According to
Kalabis, singing was a special medium for conveying emotions and existential
content. Jaroslav Šeda, the author of the monograph on Kalabis, was supposed to
confess that he wanted to compose sung music all his life, but he could not
find a text that he did not think was unnecessary.
A few biographical puzzles
Kalabis was born on 27 February
1923 in Červený Kostelec, in a "small house opposite the post
office". The town was "textile", dominated by the weaving
industry. However, Kalabis was born into a family of post office clerks and was
the only child of Viktoria Anna and Karel. The nature of their work ensured
that Kalabis had an existentially stable childhood. From home, he brought out
systematicity, punctuality and modesty. He had a special bond with his mother,
who played the piano at home. As he confessed himself, music surrounded him
from his early childhood, not only at home. He listened to Áda Šupich's band, for example, and at
the age of five he watched The Bartered Bride. At the
same age he began to learn how to play the piano. Šeda says that his first
compositional rehearsals took place between 1933 and 1935, when Calabis wrote a
tango for singing.
Kalabis's education, apart from
strictly musical studies, also includes classes in aesthetics, conducted at the
Faculty of Philosophy of Charles University. There Kalabis was a student of Jan
Mukařovský, a co-founder of the Prague structuralist school, who had a great
influence on Kalabis. It was Mukařovski who showed him the concept of
form/structure, as a dynamic whole, created by interrelated elements whose
hierarchical arrangements were historically variable. Structuralism was also
the source of the concept of function, which determines the specificity of a
given language. Using the notion of function, Kalabis will criticize music
which, under the guise of naturalness, is a compositional exhibitionism fixated
on the individualistic expression of ego.
One of the most important events
in the life of Calabis was the meeting with Zuzana Růžičková, with whom he
married in 1952. The bond between them was extremely strong. Kalabis confessed
that this marriage gave him a lot, also professionally - Zuzana, one of the
most outstanding harpsichordist of the 20th century, was the first judge of his
works. They lived modestly, their priority was the possibility of (joint) work.
The apartment was full of books, which they read in their free time (sometimes
reading was changed into watching television). Nature was also an important
element of their lives. They used their free time to go outside the city,
enjoying the richness of their images, and to take walks in silence and
conversation. Zuzana also had a direct influence on the music of Kalabis. Her
love for Bach, analytical exploration of his scores and performance influenced
the musical means used by Kalabis. They also inspired Kalabis to write a string
quartet devoted to Bach (apart from the title Ad honorem J.S. Bach, Kalbis
weaves Bach's name into the music and a fragment from the Matthew Passion).
This work is a kind of philosophical-ethical meditation. Here Bach is a symbol
of "balance on the volcanically unstable soil of philosophical
skepticism", as the composer wrote in his commentary on the work.
Music
Kalabis believed that music is a living, dynamic whole
that is developing. Broadening the tonality, independent dissonances,
equal rights for all tones - these are the phenomena that were born on the path
of music development. Such a "natural" stage was also dodecaphony,
Calabis emphasized that if Schönberg had not appeared, someone else would have
systematized the atonality reached by composers from before Schönberg.
Looking from this perspective,
Calabis contradicted the great turns in music. He declared that he believed in
the continuity of human thought and culture, especially music. A great turn of
phrase means that he could only destroy music. At the same time, he did not
deny that one can speak of phrases in the sense which, due to the lack of a
better word, is a smaller name. A phrase would then be connected with the
composer's struggle with musical language, with experimentation. He soberly
added, however, that to some extent every composer must experiment;
experimentation is not the same as originality. To quote Noda Rorema, he argued
that innovators and composers are two different professions: the great
innovators are not the best composers, while the latter take advantage of
innovations by incorporating them into their musical language and working
techniques. One could say that the proverbial genius is the work of a multitude
of other people, from the representatives of the past (tradition, as Kalabis
claimed, is not a habit that works automatically, but a living force) to the
people of modern times, with their problems and the world they live in. Music
is the answer to this world, it is always immersed in context. Its
deconstexualization is dangerous. This could be seen in the rigid application
of dodecaphonic rules. Kalabis said that an elementary logic is enough to
master the method, there is no need for fantasy or imagination. Music is then
created as if as a result of an algorithm, but it is devoid of undefined
beauty. He spoke warmly about Alban Berg from the dodecaphonists, but he was
also the least orthodox, immersed in expressionism and gnosticism, from the
representatives of the Second Viennese School. At the same time, the social
character of music and its relation with the present day are connected with the
requirement of not closing oneself in the cage of what was. Calabis used twelve-tone technique, for example in
symphony no. 2 Sinfonia Pacis or in Chamber music op. 21, at
least in movement 3, a kind of concerto grosso, where twelve-toneity
appears in the ripieni. In the second movement of symphony No. 3 he also
used aleatoricism. The ratio of Calabis to such phenomena as decodecaphony best
reflects this quotation: "Whoever has nothing to say will not be helped by
any system".
An important musical point of
reference for Kalabis were the composers of the seventeenth and nineteenth
centuries. He interpreted their music existentially, he believed that it speaks
to good and evil, love and hatred, beauty and ugliness, harmony and disorder,
order and anarchy, reality and surrealism... In his opinion, these fundamental
issues were able to be integrated within a single form, while avoiding
"cheap pathos and screaming". The development of Kalabis's
compositional language is precisely a search for synthesis, not an eclectic
gluing of something with something. Certainly, it is also an aspiration not to
express oneself in a flamboyant and fair-pathetic way. Only in this way did the
existential character of his works have a chance to be brought to light. Bach
and Baroque music owed him harmonic courage, balance of proportions,
fantastically free shaping of the architecture of the works, motor skills
characteristic of toccatas and sensitivity to ornamentation. He owed much to
his studies of Beethoven (he even wrote a cadence for his third piano concerto)
or Mozart. Of the Romantics, Brahms
was particularly important to him - thematic work, variation, bass in
passacaglia, non-semantic and melodious melos, etc. - but he was also very
interested in the composer's music. He also referred to Smetana,
Dvořak, Mussorgsky and Debussy.
But he was probably closest to
Leoš Janček and Bohuslav Martinů. Critical
of the music as a consequence of the rigid application of the method, he stated
that it lacks the elusive and undefined beauty present in a simple two-voice
motif from On a Overgrown Path of Janček or Martinů symphonies. He
considered both composers authentic avantgardists. As he claimed:
"The avant-garde should be
called whoever saw the truth and fought for it before others saw it. He fought
for it because his ethics did not allow him to choose a more comfortable path. Because his truth was avant-garde (which he could only
show in time), it was not widely understood”.
Janček was close to him not only
because of his formal solutions, but also because of the profound humanism of
his music and its strong links with nature. Martinů considered him "...a
poet of our land, of our joys and sorrows, of our Highlands". The composer
was particularly clear about "explaining to all people what is the basic
feature of a Czech man". This was expressed in the music by the simple
sophistication behind which "a deep man - a philosopher" hid himself.
Unfortunately, his contemporaries confused the simplicity of wisdom with
simplicity, they did not notice that Martinů's avant-garde was based on
communicating a complex world "in the simplest possible form", that
it was an expression of a "pure loving heart". These, I must admit,
pathetic confessions were translated into the actions of Kalabis, who publicly
defended Martinů against critics. In a letter addressed to an older colleague,
he also admitted that he dreamt of studying with him. He remained even for the
third year at the conservatory, hoping that Martinů would take up a class
there. When it turned out that this would not happen, he finally moved to the
Academy of Music.
CD
This year, Supraphon released a
double album with a complete set of Kalabis's piano works. Ivo Kahánek plays
it. The first disc contains three piano sonatas, the second one contains the
remaining pieces: Accents. The
cycle of piano expressive studies op.
26, Entrata, aria and toccata op. 41, Three polkas op. 52, Four
enigmas for Graham op. 71, Two Toccatas op. 88 and Allegro
impetusoso op. 89.
It is a very diversified
repertoire with different genre weights. Toccaty together with Allegro
impetuoso are designed as Czerny's etudes, as works for young and young
pianists. Riddles is a piece written with the friend of Kalabis and Růžičková
Graham Melville Mason in mind. The title riddles concern the inclusion of the
name Graham in the music, while the work is written in such a way that it can
be played by Mason. Accents are a collection of miniatures, each of which has a
problem with expression. The last of the miniatures, as Kalabis said in 1988,
is "a piano storm for Svyatoslav Richter". Entrata is a work written
for Pavel Štěpan. It is structurally reminiscent of a Baroque suite. Polish
women are an attempt (again, after Smetana or Martinů) to capture the Czech
spirit. At the same time, Kalabis believed that this dance is "the soul of
Czech music".
Sonatas allow us to trace the
development of his language, from the visible influence of Stravinsky and
Bořkovac in the first sonata and the adoption of the classical form of the
sonata, to going beyond formal limitations. The first sonata is a
three-movement sonata. Calabis wrote it in 1947, dedicating it to his mother -
although she would not have been able to play it, he wanted to offer her the
best thing written (for that moment). Here
we have a very clear allegro, a roundabout finale, and in the second movement a
"passacaglia" bass.
Sonatas two (from 1948, "this
is my own work", stated Kalabis) and three (from 1981/1982) are two-part.
The first movements play the role of preludes. The second part plays the role
of a drama.
Introduced sonatas from 1948 have
a tripartite structure, with a figured choral melody in the middle. It begins
meditatively, with a played pp of sound D and slow climbing through
chromatically differentiated rows of tones. As Šeda writes, we are dealing here
with tensions and pain brought by dissonances, discharged by consonant chords. This
introduction is a peculiar De profundis of humanity. Movement Two is a sonata
allegro, with a pair of contrasting themes, the second of which is a stylized
Moravian folk song.
Sonata Three, which, like the
previous one, tells the story of an existential situation "I and the
world, the world and I". The prelude based on the passage technique
precedes the drama, which is no longer told in a language based on musical
themes. We have here rather a structure based on contrasts, where the motor music
is accompanied by a polyphonic fragment, reminiscent of Šeda's scratches on
glass.
Kalabis claimed that the greatest
difficulty of this sonata is its expression. The pianist should not interpret
it with academic coolness, but should be very rich.
In my opinion, Kahánek
understands this music perfectly and feels it. He also interprets it very well.
I come back to this album time and again. Just like the previously recorded
album with sonatas for cello and clarinet (with Kahánek at the piano). And also
to the disc with string quartets no. 3-6 (various performers).
*Text entirely based on a
monograph by Jaroslav Šeda, Viktor Kalabis, Prague 2016.
About Růžičkova
Zuzana Růžičkova isone of my beloved artists. On the occasion of her 90th
birthday, Erato/Warner published a box (20 records) with her Bach recordings,
which appeared on vinyl in the 70s of the last century. Writing about this
release I will not avoid private, even intimate matters. I ordered the Box
before Mom's planned operation and together we were happy to listen to Bach
after her return home. It happened, however, that we returned home from the
hospital and Růžičková's records accompanied us for two weeks every day, until
another trip to the hospital, from which Mum did not return. The first disc I
put into the player was the nineteenth disc with sonatas for violin and
harpsichord. Růžičková is accompanied by Josef Suk. We both let ourselves be
seduced by this performance - Suk plays with extraordinary emotional
sensitivity and extraordinary sensitivity to colour. He plays on one breath
with Růžičková. Later we listened to sonatas for viola da gamba and
harpsichord, here in the cello version. Mom wanted to listen to them in
combination with the gamba and thought that Pierre Fournier was in no way
inferior to the original version. We were also delighted with the rest of the
albums. People who know me know that I see music in colours. Probably that's
why I feel such an amazing spiritual community with Růžičková, for whom the
colour aspect of the performed music is one of the leading elements (it is
perfectly audible in the way of recording). There is also no academic stiffness
in these performances. As Esfahani (a pupil of Růžičková) writes in her essay
box book, she never said that Baroque articulation or tempo was always
performed in this way or that way. She never gave quick answers to the
students' questions either. Esfahani writes that she made references to ancient
drama or Rilke's poetics when talking about it. Her lessons with her were
focused on music as a pure sound in opposition to music treated as a semiotic
or symbolic system (loose translation). Thinking about articulation and
phrasing in the "neoplatonic" spirit, giving them priority over
thinking about Baroque music through the perspective of words, Růžičkova built
up her unique language, which fascinates me more than the vast majority of
correct playing in the spirit of actually "historically informed
performance". I also admit that it's been a long time since I've seen Mom
as delighted as when listening to these records, although she loved music and
listened to it a lot. This delight, a piece of her spirit, remained for me
forever among the creations of Růžičková and her partners (Jean-Pierre Rampal
also plays on the albums). And every time I listen to them, Mom's presence
becomes tangible.
In my deep sense this box is
worth having on the shelf. Unless you are a dogmatic admirer of the alleged
progress under the banner of resurrection of tradition.