„Aktorzy, śpiewacy i tancerze
nie stwarzają trwałych, autonomicznie istniejących «dzieł» […]. To co powstaje
w trakcie przedstawień, jest ulotne i przemijające, bowiem uczestnicy mają do
dyspozycji jedyne w swoim rodzaju tworzywo — własne ciała albo, jak sformułował
to filozof Helmuth Plessner, «materię własnej egzystencji»”.
Erika Fischer-Lichte
Wczorajszy (majową drugą premierę recenzowałem tutaj) spektakl Tramwaju zwanego pożądaniem w moim
odczuciu znakomicie potwierdza zasadność odróżniania od siebie pojęcia
inscenizacji i przedstawienia. „Inscenizacja — pisze Fischer-Lichte — obejmuje
wszystkie strategie służące wyznaczeniu początku, czasu trwania i sposobu
pojawiania się ludzi, rzeczy i dźwięków w danej przestrzeni. Pod pojęciem
«przedstawienie» kryje się natomiast wszystko to, co dzieje się w jego trakcie
— a więc całość oddziałujących na siebie wydarzeń na scenie i reakcji widzów”.
Maciej Prus przygotował
inscenizację otwartą na różnorodność potencjalnych przedstawień. Symbolicznym
wyrazem tego otwarcia może być fakt, że od momentu otwarcia widowni scena nie
jest zasłonięta kurtyną. Słuchacz-i-widz wkracza zatem do przestrzeni, której naturalnym przedłużeniem jest skryta w
mroku fasada domu z Nowego Orleanu. Rozmowy, przeciskanie się między rzędami
foteli, napływający ludzie nie są biernymi obserwatorami scenicznego świata „jak
gdyby”, ale współuczestnikami historii, która de facto już się dzieje, a która — być może — jest wyłącznie
opowieścią egzystencjalną, widmem nawiedzającym psychikę, o czym dalej.
Od czasu prapremiery operę
Previna ujmuje się jako studium „postępującego obłędu głównej bohaterki”. Tak
też odczytałem spektakl majowy. Anna
Wierzbicka pokazała, że nie jest to ani jedyna, ani najbardziej słuszna
interpretacja tak postaci Blanche DuBois, jak i operowej wersji dramatu
Tennessee Williamsa. W jej interpretacji Blanche nie musiała ześlizgnąć się w
szaleństwo, a katalizatorem jej postępującej psychicznej degradacji wcale nie
był prymitywny mucho — Stanley Kowalski. Blanche Wierzbickiej jest bardzo
wielowymiarowa. Potrafi „matkować”, co bardzo poruszyło mnie w scenie
przywitania się ze Stellą. Potrafi być bardzo kobieca, uwodzicielska i
liryczna. Potrafi być gorzko ironiczna. Tego, czego szuka, jest stabilizacja,
widać to doskonale w relacji, którą buduje z Mitchem. Doskonale wie, że dzielą
ich fundamentalne różnice klasowe, ale wie też, że samotność, związana z
rozpamiętywaniem przeszłości i próbą oczyszczenia się z iście religijnego
poczucia winy (notoryczne kąpiele Blanche były jak ciągle ponawiane próby
skutecznego chrztu, który mógłby zmyć poczucie winy, a przez to przywrócić
bohaterce egzystencjalny pion). Dlatego wkłada w ich relację odrobinę magii,
ucząc Mitcha manier, romantycznych gestów, uciekając od realności. Tyle tylko,
że magia jest ułudą — tak, jak ułudą są chwile psychicznego spokoju, pewności siebie,
irytującego Stanleya odgrywania zadowolonej kobiety z lepszych sfer. Wierzbicka
w wielu momentach drobnymi gestami pokazywała, jak Blanche „odkleja się” od
sytuacji, jak czuje się nieswojo, plastikowo nie wiedząc, w jaką stronę
skierować sytuację sceniczną. Znakomicie pokazała również, jak silnie Blanche
potrzebuje bliskości innych bohaterów. Gdybym miał wskazać na dramaturgiczną oś
wczorajszego spektaklu wskazałbym na dwie długie rozmowy: Blanche i Stelli (Patrycja Krzeszowska-Kubit) w pierwszym
akcie oraz Blanche i Mitcha (Tomasz Piluchowski)
w akcie drugim.
Rozmowa ze Stellą zaczyna się,
jak napisałem, niemalże od matkowania, gdzie starsza siostra w pełnym ciepła uścisku
zamyka bliską sobie osobę, później strofuje ją jak niesforne dziecko czy
wyładowuje swoją frustrację niczym rodzic wkurzony, że dziecko nie postępowało
tak, jakby on chciał. Miłość, rozczarowanie (świat Stelli mocno odbiega od
standardów Blanche), zazdrość, troska, chęć rywalizacji: postawa Blanche
względem Stelli skomponowana jest z bardzo sprzecznych uczuć. Uczucia Stelli
wydają się prostsze: jest młoda, wręcz dziewczęca, pozytywnie nastawiona do
świata, zakochana. Przeżywa emocje tu i teraz: cieszy się, denerwuje, pożąda,
martwi, ale żadnej z tych emocji nie pozwala się zapiec, trwać, gdy wywołująca
ją sytuacja przeminęła. Tyle tylko, że w jej zachowaniu, zwłaszcza wobec
Stanleya, dostrzec można podobieństwo do Blanche: ona także szuka stabilizacji,
płacąc za to: nie ubarwia miłości magią, ale godzi się na to, by przemoc domową
i niedopasowanie intelektualne (świat jej i świat Kowalskiego są bardzo
odmienne) nieustannie „puszczać mimo uszu”. Nie jestem pewien, czy nie zapłaci
za to ceny podobnej jak ta, którą zapłaciła Blanche. (Bardzo symboliczne wydaje
mi się w tym przypadku zakończenie: Blanche w białej ślubnej sukni leży przed
fasadą domu, a w uliczce czeka na nią doktor, niezmiennie kojarzący mi się z
Freudem — czy wydarzenia, które oglądaliśmy, wydarzyły się naprawdę? czy
Blanche weszła kiedykolwiek do domu Stelli? A może przedstawienie opowiada od
tym, co dzieje się w naszym wnętrzu?).
Z kolei w rozmowie z Mitchem
Blanche najbardziej duchowo się obnaża. Na jego proste zaloty i rosnące pożądanie
Blanche odpowiada „nauką romantyzmu” i opowieścią o swoim małżeństwie: w
młodości związała się z ukrytym homoseksualistą, który wkrótce po tym, jak
odkryła rodzaj relacji wiążący go ze starszym przyjacielem, popełnił
samobójstwo. W scenie tej odsłania przez Mitchem swoje poczucie winy, samotność,
potrzebę bliskości i odrealnione czy nawet przeczące realiom otwarcie na „romantyczność”.
Ta scena buduje silną, intymną, metafizyczną więź między bohaterami, wiążąc ich
nadzieją wspólnej przyszłości, uciszającej wewnętrzne lęki, ale również
odpowiadającej na potrzeby społeczne (np. matka Mitcha chce dożyć jego ślubu). I
to właśnie w kontekście tego porozumienia takie wrażenie robi kolejne spotkanie
Mitcha i Blanche. Po tym, jak Stanley zdemaskował kłamstwa Blanche i
opowiedział Mitchowi o jej nieobyczajnym zachowaniu ten przychodzi powiedzieć
jej, co o tym wszystkim myśli. Ale na tym ni poprzestaje — czyni wyrzutu z
powodu niemoralności bohaterki, a sam staje się niemoralny: nie chce jej już za
żonę, ale nie przeszkadza mu to w chęci zmuszenia ją do seksu, na który czekał
długi czas. To w tym momencie wyzwala się obłęd Blanche, z którego nie ma już
powrotu do świata „normalnych”. Próba gwałtu ze strony Stanleya co najwyżej
utrwala rozpoczęty proces degradacji, ale z całą pewnością nie jest jego
motorem. Blanche może bać się Kowalskiego, ale jest on zbyt prymitywny, nazbyt
jednowymiarowy, by jego agresja mogła zachwiać światem głównej bohaterki. Do
tego potrzeba subtelniejszego agresora, którym okazuje się rzekomo prostoduszny,
lepszy niż reszta (tak ocenia go Blanche) Mitch. W kontekście tego
przedstawienia ta jednowymiarowość i prymitywizm Stanleya szczególnie rzucały
się w oczy.
O Stanleyu Szymona Komasy mogę
tylko powtórzyć superlatywy z wcześniejszej recenzji. O ile jednak w maju spektakl
„należał” do niego i Blanche, o tyle wczoraj jego postać „wróciła do szeregu”. Główny
dramat toczył się właśnie między Blanche, Stellą i Mitchem. Wierzbicka jest
głosem idealnie pasującym do tej roli — do duże lirico czy nawet lirico-spinto,
o bardzo skoncentrowanej ciemnej, jednolitej w całej skali barwie i gęstym
brzmieniu. Artystka znakomicie wykorzystuje wyrazowo rezonans piersiowy, świetnie
też porusza się między śpiewem, mową i Sprechgesang.
Kontrastowały z nią jasne głosy Patrycji Krzeszowskiej-Kubit (sopran) i Tomasza
Piluchowskiego (tenor). Krzeszowska wchodząc w kolejna partię na scenie TWŁ po raz
kolejny udowodniła, że jest obecnie jednym z filarów tej sceny: nienagannie
przygotowana wokalnie, w przemyślany sposób zbudowała też przekonującą
sceniczną postać. Podobnie było z Piluchowskim, którego Mitch był zabawny w
swej prostodusznej naiwności, szczery w wyrażaniu niewyszukanych życiowych
aspiracji, ale też groźny, gdy siłą próbował wziąć od Blanche to, co rzekomo mu
się należało.
Nie byłoby tego Tramwaju, gdyby nie orkiestra i Marta Kosielska. Zadanie dyrygentki było nawet trudniejsze, niż
zwykle: poza trudnościami partytury i debiutem Anny Wierzbickiej, stała przed
orkiestrą, którą dzień wcześniej w tej samej muzyce przewodził Tadeusz
Kozłowski. Zapewne bardziej komfortowe byłoby dla niej, gdyby mogła muzycznie
odpowiadać za oba wieczory. Na początku czuć było nieco nerwowości, a
niesprzyjająca akustyka w lewym skrzydle amfiteatru dodała brzmieniu orkiestry
suchości (drugą część oglądałem z parteru). Ale stres szybko odpuścił, narracja
potoczyła się bardzo przejrzyście, była czytelna dramaturgicznie. Kosielska powyciągała
też wszystkie smaczki tej partytury, z jej idiomami bluesowymi, jazzowymi,
filmowymi, powidokami Richarda Straussa etc.
Andre Previn
Tramwaj zwany pożądaniem
Teatr Wielki w Łodzi
30 września 2018 r.
Spektakl grany po raz 5.
Blanche Dubois: Anna Wierzbicka
Stanley Kowalski: Szymon Komasa
Stella Kowalski: Patrycja Krzeszowska
Harold Mitchell (Mitch): Tomasz Piluchowski
Steve Hubbel: Andrzej Kostrzewski
Kobieta: Agnieszka Białek
Lekarz: Adam Grabarczyk
Pablo: Waldemar Stańczuk
Orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi
pod dyrekcją Marty Kosielskiej
inspicjenci: Zbigniew Pawełczyk, Andrzej Kowalik