1.
Fabryka i
korpo
Znamy filozofów, którzy nie
potrafili rozmyślać nie sięgając do etymologii. Wprawdzie jest to droga zdradliwa,
warto jednak — jak sądzę — przywołać etymologię dwóch słów, w różny, na ogół
negatywny, sposób kojarzonych z uniwersytetem.
Pierwszym z tych słów jest fabryka. Pochodzi ono z łaciny, gdzie fabrica oznacza sztukę, rzemiosło,
warsztat, produkcję. Fabrica łączy
się, rzecz jasna, z polem semantycznym słowa faber, do którego dowołuje się koncepcja homo faber — człowieka zręcznego, mistrza w swojej dziedzinie, (wy)twórcy.
Sięgając zaś do rekonstrukcji języka praindoeuropejskiego, słowo fabryka
wywodzi się od *dʰabʰ, oznaczającego m. in. modelowanie,
kształtowanie, dopasowanie.
Drugim słowem jest korporacja, wywodzące się z łacińskiego
słowa corporatio — derywatu corpus, czyli ciało.
Czy uniwersytet jest fabryką i
korporacją? A jeśli tak, to co i po co wytwarza?
W zamyśle twórców tzw. Ustawy 2.0
uniwersytet miał być fabryką kierowaną przez radę, której większość stanowiliby
członkowie spoza społeczności akademickiej, reprezentujący świat biznesu i
kapitału. Ich szczególna rola w wyznaczaniu uniwersytetom kierunku widoczna
była choćby w zapisach dotyczących stosunku pracy. Początkowo do wygaszenia
umowy nauczyciela akademickiego miał wystarczyć wniesiony przeciw niemu akt
oskarżenia publicznego. Otwierało to pole do zwolnień choćby tych akademików,
którzy jako obywatele zdecydowali się np. protestować przeciw działaniom władz.
Następnie, po krytyce, wprowadzono zapis, że umowa taka wygasa po orzeczeniu
winy, ale orzeczenie to nie musi być prawomocne. Odmiennie wygląda to w odniesieniu
do członków rady uczelni, gdzie wpływ na obsadę gremium ma mieć dopiero wyrok
prawomocny!
Nawet jeśli Jarosław Gowin deklaratywnie
wycofał się z zapisów dotyczących większości w radzie uczelni, widać tu dobrze,
jaką logiką się kieruje. Jest to logika ekonomizmu,
którą — za Lechem Witkowskim — określę jako „wąską racjonalność zysku wpisanego
w wartość usługową wobec rynku”. W ramach tak rozumianego ekonomizmu ludzi
redukuje się do kapitału ludzkiego,
a więc uprzedmiotawia się ich i traktuje jako nośnik „wiedzy i umiejętności
mających wymierną wartość ekonomiczną, gdzie instytucje edukacyjne są podporządkowane
logice przedsiębiorstw usługowych”.
Podporządkowanie uniwersytetu logice
ekonomizmu jest groźne z kilku powodów.
Primo, grozi
zawężeniem wrażliwości humanistycznej i zredukowaniem jej do rozmiarów
ekonomizmu. Wrażliwość ekonomistyczna, niech będzie mi wolno użyć takiego terminu,
jest jednak zbyt wąska, by sprostać zadaniom, które realizować ma uniwersytet.
Jest również zbyt wąska, by odpowiedzieć na problemy, przed którymi ludzie
stają w swoim codziennym życiu, a także realizując zadania profesjonalnie.
Witkowski wskazuje tu choćby instytucje kultury, pracowników socjalnych
(kształci się ich w ramach pedagogiki), animatorów społeczno-kulturowych.
Pokazuje on, że wszyscy oni stają wobec problemów niezwykle złożonych, których
nie da się zredukować do jednego wymiaru. Nie da się również dostrzegając tę
złożoność abstrahować od podstawowych wartości, do których należy m. in. równa
godność wszystkich ludzi. Przykładowo pracownik socjalny z konieczności staje
wobec pytań: „Jak pomagać i wspierać interakcyjnie, aby uwalniać od skazania na
pomoc, czy jak kształtować samodzielność w ramach współdziałania na rzecz
rozwoju lub rozwiązywania jakiegoś działania? Jak rozpoznać, że warunkiem
skutecznej pomocy czy współpracy jest odmowa uznania perspektywy autodefinicji
własnej sytuacji, dokonywanej przez adresata tego działania, gdy zarazem taka odmowa
bywa zagrożeniem dla podtrzymania samej relacji, której to działanie wymaga, na
przykład aby pomoc była w ogóle możliwa operacyjnie?”.
Nawet jeśli chcemy patrzeć na
uniwersytet przez pryzmat przygotowania profesjonalistów dla rynku pracy, to w
sytuacji, która wymaga kształtowania np. pracowników socjalnych widać, że
logika ekonomizmu jest dysfunkcyjna. Nie da się spełnić nawet tak wąskiego
zadania, jak oddanie usług rynkowi, bez odwołania do wrażliwości
humanistycznej, jak nazywa ją Witkowski, która nie tylko wyposaża ludzi w
konkretne narzędzia przydatne do rozpoznawania „możliwie wszystkich wymiarów
złożoności strukturalnej wpisanej w sytuacje społeczne charakterystyczne dla
interakcji z nim związanych”, ale kształtuje osobowość studenta tak, by umiał
on trwać w sytuacji ambiwalencji, takiej, w której oscyluje się między
wartościami, między zadaniami, gdzie nie ma prostych, algorytmicznych wyjść ze
skomplikowanych problemów.
Secundo, grozi
stępieniem krytycyzmu, który jest konstytutywnym elementem „moralnego myślenia”
(odwołuję się tu do tytułu znakomitej książeczki Michała Hellera). Wyobraźmy
sobie, że kierunek działania uniwersytetu wyznacza środowisko kapitału i biznesu.
Jak w takiej sytuacji podjąć choćby krytykę kapitalizmu finansowego
(kasynowego, turbokapitalizmu), który tak walnie przyczynił się do kryzysu z
roku 2008? Czy można w pełni jawnie, bez obaw, podjąć się zdecydowanej krytyki
środowiska, od którego decyzji zależy tak los uniwersytetu, jak i nas samych? A
może — dołączając do zdominowanych przez biznes rad uczelni także przepis
znoszący minima kadrowe — doszłoby do wytworzenia klasy prekariuszy,
próbujących przeżyć, a więc grzecznie realizujących zadania postawione w ramach
umowy o dzieło?
Zagrożenie, o którym piszę, nie
dotyczy zresztą tylko podporządkowania uniwersytetu logice ekonomizmu. Odnosi
się ono do oddania uniwersytetu jakiejkolwiek
ideologii. Jako wymowny przykład podać tu można choćby prace historyków
nazistowskich wymierzone w renesans — choćby dla Josefa Strzygowskiego humanizm
łacinników był wyrazem rzymskiego imperializmu, który nie pozwalał dostrzec i oddać
sprawiedliwości elementowi indo-germańskiemu. (Pisze o tym przejmująco Tadeusz
Kroński w Faszyzmie a tradycji
europejskiej. Nota bene mamy tu
do czynienia z przykładem podwójnie wymownym — Kroński znakomicie diagnozuje
zagrożenia płynące z faszyzmu, kapitalnie pisze o „nauce” uprawianej w duchu
nazistowskim, sam jednak, po wojnie, podporządkował się ideologii stalinowskiej).
Ale mamy też przykład aktualny — czyli próbę takiej zmiany ustawy o UKSW, by
utworzyć tam (przez fuzję z Wojskowym Instytutem Medycznym) Wydział Medyczny.
UKSW nie posiada na polu medycyny jakichkolwiek osiągnięć naukowych. O jego
wyjątkowości przesądza natomiast — zdaniem Konstantego Radziwiłła — „etyka i
wartości, które będą tworzyć nową jakość w medycynie”. Rektor UKSW widzi w erygowaniu
nowego Wydziału realizację testamentu Jana Pawła II, który ma być inicjatorem
powołania tego Wydziału.
Tertio, grozi
uwikłaniem się w logikę będącą odwrotnością dewizy UJ: plus vis quam ratio. Jeśli losy uniwersytetu złożymy w ręce ośrodka
decyzyjnego, zdominowanego przez określoną ideologię, powinniśmy pamiętać o
tym, co pisał Stanisław Ehrlich:
„Ośrodek kierowniczy decyduje o
celach związku, zasadniczych drogach ich realizacji, rozstrzyga konflikty
między członkami lub podgrupami. Decyzje
ośrodka kierowniczego mają charakter ostateczny w tym sensie, że mogłyby być
uchylone dopiero przez zmianę układu sił, to jest na skutek zmian personalnych
w samym ośrodku. Owa węższa grupa, którą określiliśmy jako ośrodek decyzyjny
(kierowniczy) przypisuje członkom związku sposób zachowania się, który jest dla
nich wiążący, ponieważ może być w razie sprzeciwu wymuszony” (wyróżnienie — M.
M. B.).
Dominacja ekonomizmu w
zglobalizowanym świecie pociągnęła za sobą globalny kryzys edukacji, kryzys
obywatelstwa u kryzys demokracji. Jak pisze Martha C. Nussbaum
„W programach nauczania, które
społeczeństwa demokratyczne serwują młodym, wprowadzane są radyklane zmiany,
które nie zostały poważnie przemyślane. W pogoni za zyskiem poszczególne
państwa i ich systemy nauczania, nie zważając na nic, rugują umiejętności
niezbędne do podtrzymania przy życiu demokracji. Jeśli ten proces nie zostanie zatrzymany,
już wkrótce państwa na całym świecie będą produkować pokolenia użytecznych
maszyn, zamiast pełnowartościowych obywateli zdolnych do samodzielnego
myślenia, krytycznego podejścia do tradycji oraz zrozumienia wagi zarówno
osiągnięć drugiego człowieka, jak i doznanych przez niego krzywd. Na naszych oczach
rozstrzyga się przyszłość światowych demokracji”.
Podobną diagnozę na gruncie
pedagogiki stawia Peter McLaren. O zagrożeniach dla uniwersytetu i humanistyki
płynących z dominacji kapitału pisał także Jacques Derrida (i inni, rzecz
jasna).
Na czym w praktyce polega
podporządkowanie uniwersytetu logice ekonomizmu? Między innymi na redukowaniu
znaczenia szeroko pojmowanej humanistyk. Politycy stosują tu strategię
umniejszania dorobku humanistów, wskazując, że wyniki ich pracy są „bezproduktywne”,
nie do zaaplikowania, a to oznacza przejadanie publicznych pieniędzy. W ramach
uniwersytetu preferuje się dyscypliny inżynieryjne, technologicznie i wszelkie
inne, których osiągnięcia są użyteczne w wypracowywaniu zysku. Tworzy się w ten sposób antagonizm między
przedstawicielami różnych nauk. Podporządkowuje
się też działanie uniwersytetu logice krótkoterminowych korzyści zapominając,
że nie każda wartość jest zyskiem w sensie gospodarczym, a uniwersytet ma zadania
długoterminowe. Stawia się na
rynkową konkurencję między uniwersytetami, wydziałami, naukowcami, zabijając
solidarność, współpracę i autentyczną interdyscyplinarność. Jak pokazywał
Jan Szomburg, kapitalizm nakierowany na grę rynkową, z jej krótkoterminową
perspektywą zysku i ryzykiem, jest modelem na wskroś amerykańskim. Przeciwstawiał
on taki kapitalizm modelowi zorientowanemu instytucjonalnie (np. Japonia,
Niemcy). Zdaniem Szomburga Polacy nie mają uzdolnień
biurokratyczno-etatystycznych, za to mają smykałkę do gry rynkowej, a więc
właściwy dla nas miał być rzekomo model amerykański, obecny w myśleniu Gowina i
w duchu jego ustawy. Czy fakt, iż Stany Zjednoczone stały się źródłem kryzysu
finansowego z 2008 r., a wraz z nim ze wzrostem społecznych nierówności, czy
fakt, że Szkoła Chicagowska spotyka się z zasadną krytyką, czy fakt, że społeczność
akademicka w USA dotknięta została bardzo problemem prekaryzacji, nie są tedy
powodami, by zacząć zastanawiać się nad sposobem rozumienia miejsca
uniwersytetu w kontekście rynku?
Jeśli zatem uniwersytety mają być
fabryką, jednym z elementów produkcyjnych globalnych korporacji, gdzie produkuje
się innowacje i kompetencje nastawione na zysk finansowy w perspektywie
krótkoterminowej i w ramach gry rynkowej, to z całą pewnością uniwersytet nie
powinien być ani fabryką, ani korporacją.
2.
Przejąć
fabrykę, ucieleśnić korpo
„Gorączka dochodowości — pisze
Nussbaum — panująca na globalnych rynkach grozi zagubieniem wartości cennych
dla przyszłości demokracji, szczególnie w czasach religijnych i gospodarczych
turbulencji”. Twierdzi również, że „Orientacja na zysk sprawia, że wielu
zaniepokojonych przywódców właśnie nauki ścisłe i technologię uznaje za decydujące
dla przyszłości państw”. Jawna nierówność w traktowaniu dyscyplin przynosi
szkodę uniwersytetowi. W jego przestrzeni nie ma nauk lepszych i gorszych.
Wszystkie są potrzebne, także sobie nawzajem. Humanistyka dostarcza innym
naukom możliwości trenowania się w analizie pojęć, ścisłości dowodzenia czy
krytycyzmie. Nauki biologiczne są nieodzownym punktem odniesienia dla badań
kognitywistycznych czy znaturalizowanej filozofii umysłu. Świadomość
metodologiczna przydaje się lekarzom pracującym w ramach EBM. Trudno prowadzić refleksję
w ramach filozofii polityki bez znajomości prac z socjologii czy politologii. Równie
trudno myśleć dziś o społeczeństwie abstrahując do artefaktów i ich
sprawczości. A o tak ważnych fenomenach, jak Puszcza Białowieska, nie sposób
dyskutować w gronie przedstawicieli wyłącznie jednej dziedziny wiedzy. W pełni
zgadzam się choćby z podejściem Michela Serres’a, który od dawna sprzeciwia się
sztywnemu oddzielaniu od siebie dyscyplin naukowych i łatwemu przeciwstawianiu
ich sobie. Naukę widzieć raczej należy jako „ogólny przepływ wiedzy jako takiej
– wiedzy, która nie jest zdezintegrowana”, jako sieć, formację złożoną z
relacyjnie powiązanych dyscyplin. Przy czym relacyjność oznacza tu, że
dyscypliny są tylko quasi-tożsame, że najdrobniejsza zmiana w jednej
części sieci pociąga za sobą przeorganizowanie całości. Tak ujęta nauka
rzeczywiście nie jest antropocentryczna, w tym sensie, że żadna
dyscyplina nie jest tu wyróżniona, centralna, najważniejsze nie są zatem
również zagadnienia związane z samym człowiekiem (i jego terapią). Żadna
dyscyplina nie ma również monopolu ani naprawdę, ani na uniwersalną metodę
poznania. Jest raczej tak, że prawdy cyrkulują między poszczególnymi
dyskursami, a zadaniem filozofa nauki jest umiejętność śledzenia tych
cyrkulujących elementów.
Innymi słowy, uniwersytet i naukę
rozumieć należy jako korporację, a więc jako ciało, złożone z różnych, ale wzajemnie
powiązanych ze sobą członków. To wspólnota uczących i nauczanych, wspólnota
powiązanych więzami solidarności i wspólnym celem reprezentantów rozmaitych
dyscyplin.
Co wiążę reprezentantów różnych
dyscyplin? Praca, nastawiona na zasadniczy cel, którym jest prawda. W tym sensie
uniwersytet jest również fabryką, miejscem kształtowania obrazów świata, nauczania
rzemiosła, budowania faktów (factum jest
tym, co wytworzone podług wiarygodnych procedur). Jedną z najbardziej
bałamutnych opozycji jest opozycja między tym, co czysto teoretyczne, a tym, co
czysto praktyczne (czy stosowane). Jestem głęboko przekonany, czemu dałem wyraz
w swojej książce na temat humanistyki, że wszystkie nauki są praktyczne, tyle,
że są różne rodzaje praktyczności (stosowania). Nie da się bowiem podciągnąć
pod jeden mianownik stosowalności badań np. nad wdrożeniem nowego leku czy
nowego rodzaju opatrunku (tu mój ukłon w stronę Politechniki Łódzkiej), a
kształcenia kompetencji, które w pracy zawodowej stosuje pracownik socjalny. Z
jeszcze innym rodzajem stosowalności mamy do czynienia w socjologii akcjonistycznej
Alaina Touraine’a i jego uczniów, gdzie interwencja socjologiczna ma na celu między
innymi wzrost sprawczości i samoświadomości badanej grupy. Odmienną
sprawczością jest socjologia „laboratoryjna”, projektowana przez Łukasza
Afeltowicza i Krzysztofa Pietrowicza, gdzie działania ekspertów poprzez
aranżację sytuacji eksperymentalnych pozwalają wspólnotom na realizację celów
dla nich ważnych. Odmienną sprawczość ma też filozoficzna analiza pojęć, które
— wpuszczone w przestrzeń publiczną — oddziałują na inne praktyki społeczne.
Pomyślmy choćby o pojęciach narodu i rasy — jak walnie analizy humanistów, w
tym archeologów odwołujących się do pojęcia rasy czy badaczy dziedzictwa
indo-germańskiego (w ich nomenklaturze) przyczyniły się do utrwalania
stereotypów antysemickich i ideologii aryjskiej . I jak przejmujące są teksty
Stefana Czarnowskiego, który — wraz z innymi durkheimistami — zmagał się
intelektualnie z tamtymi stanowiskami. (W moim poczuciu humaniści często
zapominają, jak wielką odpowiedzialność biorą na siebie, analizując określone
pojęcia, czytając i przywracając życiu określonych autorów; sam zupełnie nie
rozumiem choćby ekshumowania i reinkarnacji Carla Schmitta w dyskursie intelektualistów
związanych z lewicą).
Uniwersytet jako korporacja i
jako fabryka jest dla mnie przestrzenią, w której — mówiąc językiem
Witkowskiego — pracują ludzie wykonujący „zawód niemożliwy”. Mają oni
zobowiązania wobec wartości, ze szczególnym wyeksponowaniem prawdy, a
jednocześnie wiedzą, że nigdy w pełni tego zobowiązania nie mogą zrealizować
(prawdy pełnej nie osiąga nikt z nas). Potrzebują zysku, choćby w postaci godziwej
zapłaty, ale nie mogą pracować dla zysku. Jak mówi tekst przysięgi doktorskiej,
badania naukowe prowadzić mamy „w celu odkrywania i upowszechniania prawdy”.
Bez tej perspektywy, bez tego telos,
każdy zysk staje się w ramach uniwersytetu niegodziwy. (Właśnie z tej przyczyny
całym sercem popieram naukę
otwartą).
O prawdzie nie da się jednak
mówić bez afirmacji prawdy. Prawda jest tym, co nas zobowiązuje etycznie; jest
wartością, którą afirmujemy w rzetelnie przeprowadzonych badaniach. Jak pisze Barbara
Tuchańska:
„sprzeniewierzenie się nakazowi
dążenia do prawdy jest pogwałceniem sensu poznania naukowego w tym znaczeniu,
że unicestwia normatywne kryterium, które odróżnia poznanie naukowe od innych
form poznawczego »oswajania rzeczywistości«”.
I w innym miejscu:
„w obrębie twórczej działalności
naukowej warunkiem przejawiania się prawdy jako wartości jest jej rozumiejące
przeżywanie i zobowiązanie wobec siebie oraz innych do dążenia do niej”.
Derrida znakomicie pokazał, że
choć odróżnienie aktów konstatujących od performatywnych jest ważne, należy je
jednak wciąż na nowo kwestionować. Choćby po to, by we wszystkich
twierdzeniach, które stwierdzamy jako prawdziwe, widzieć także element
performatywny: afirmujemy prawdę, która się w nich dla nas odsłania, dlatego
uważamy, że inny są również zobowiązani do afirmacji tej odsłoniętej prawdy.
Jeśli uniwersytet ma być
korporacją i fabryką w znaczeniach, które nadaję tym terminom w tej części
mojego tekstu, to musi on być przestrzenią autonomiczną
oraz demokratyczną. Autonomia nie
polega tu przy tym na zamknięciu w wieży z kości słoniowej. Wręcz przeciwnie, uniwersytet
ma do zrealizowania zobowiązania społeczne, których nie może z siebie zdjąć.
Ale by było to możliwe musi być, znów odwołuję się do Derridy, „polem bezwarunkowej
wolności zapytywania i przedkładania propozycji, a nawet prawa do publicznego
głoszenia tego wszystkiego, czego wymagają badania, wiedza i myślenie prawdy”.
Musi być także przestrzenią demokratycznej
samorządności. Nie przekonuje mnie argument Marcina Zaroda, że nie boi się ustawowego
wzmacniania władzy centralnej w ramach uniwersytetu (Zaród pisze konkretnie o
władzy rektora), bo demokracji i autonomii uczelni dotychczas nie widział. Z
całą pewnością jest ich za mało, ale oznacza to — w moim przekonaniu — że
trzeba zabiegać o większą demokratyzację i korporyzajcę (w sensie widzenia uniwersytetu
jako corpus, ciała). Nie musi to
wcale oznaczać rozmywania odpowiedzialności za określone decyzje. Świadczą o
tym ruchy na rzecz demokratyzacji pracowniczej, o których piszą Afeltowicz i
Pietrowicz.
Appendix
Mój list do Jarosława Gowina
Pan
Jarosław Gowin
Minister Nauki i
Szkolnictwa Wyższego
Nie jestem ani najbardziej
aktywnym uczestnikiem obecnego protestu, ani najbardziej aktywnym działaczem na
rzecz praw osób LGBT+. Mimo to, czuję się wywołany przez Pana do tablicy.
Zadziwiło mnie już to, że był Pan skłonny nazwać protest „młodzieżowym
happeningiem”, nie spodziewałem się jednak, że tak łatwo przyjdzie Panu
sprowadzenie tego protestu do gestu z zasady antydemokratycznego, inspirowanego
przez złowrogie siły Antify, mniejszości seksualnych i… partii RAZEM.
W radiowej Jedynce był Pan
skłonny stwierdzić, że „Demokracja nie polega na tym, że pod wpływem protestów
małych grupek wyraźna większość ma zrezygnować z szansy, jaką jest ta reforma”.
Biorąc pod uwagę fakt, że protest rozprzestrzenia się, że zaangażowane są w
niego zarówno większe, jak i mniejsze ośrodki akademickie, a także, że wysuwane
są w kontekście ustawy bardzo konkretne argumenty krytyczne wskazujące na
zagrożenia z nią związane, chciałbym dowiedzieć się o jakiej wyraźniej
większości Pan mówi? Chciałbym również wiedzieć, na podstawie jakich informacji
wskazuje Pan tę bliżej nieokreśloną acz wyraźną większość?
Chciałbym również dowiedzieć się,
co złego jest w tym, iż przeciw ustawie 2.0 protestują osoby związane np. z
ruchem LGBT+? Odnoszę wrażenie, że Pana wypowiedź ma być sygnałem dla środowisk
prawicowych niechętnych reformie, że nie ma sensu popierać gejów, ale też lewaków i antyfaszystów.
Protestuję nie jako gej, ale jako
członek społeczności akademickiej, dumny
z credo swojego Uniwersytetu — Veritas et
Libertas oraz z faktu, że moja Uczelnia podpisała Kartę Różnorodności, a
także przywiązany do złożonej przysięgi doktorskiej, w myśl której wspierać mam słuszne sprawy Uniwersytetu
„wszędzie, gdzie to możliwe”, a pracować nie dla żądzy zysku „i nie dla próżnej
chwały, ale w celu odkrywania i upowszechniania prawdy”. Tak się zwyczajnie
składa, że przy okazji jestem gejem, a żyję w kraju, w którym nie sposób nie
zabiegać o równość praw dla mniejszości seksualnych. Trudno uznać, za licujący
z moją godnością fakt, że gros spraw
dotyczących mojego zdrowia, życia, spraw codziennych muszę regulować
notarialnie i tak pozostawiając partnera w niekomfortowej sytuacji związanej z
dziedziczeniem. Czymś okrutnym jest fakt, że nasze wieloletnie pożycie nie może
być dostrzegane przez system prawny — w kwestii wspólnego budżetu domowego itp.
wciąż pozostajemy dla siebie oficjalnie obcymi osobami. Trudno nie reagować na
funkcjonowanie w Polsce ośrodków „terapii” konwersyjnej czy na homofobię w
szkołach, której efektem bywa depresja, próby samobójcze, alienacja. Żadna z
tych kwestii nie jest jednak podnoszona w ramach protestu przeciw ustawie 2.0 —
i słusznie, bo czegoś innego ten protest dotyczy. Rozumiem, że może Pana
drażnić obecność tęczowej flagi na proteście na Uniwersytecie Warszawskim.
Chciałbym jednak przypomnieć, że Fundacja Życie i Rodzina Kai Godek próbowała
wywierać presję na uczelnie publiczne, wysyłając zapytanie o to, kto prowadzi
zajęcia z zakresu gender studies,
jakie koszta pochłaniają takie zajęcia i na podstawie jakich kryteriów
dobierano informacje. Chciałbym również przypomnieć, że akademicy, jak prof.
Dariusz Oko czy prof. Paweł Bortkiewicz, także w ramach sal akademickich,
konferencji i publikacji pokonferencyjnych przedstawiają poglądy urągające
rzetelności naukowej, a wymierzone w gender
studies i społeczność LGBT.
W końcu, chciałbym zwrócić uwagę,
że nowoczesna demokracja liberalna nie jest demokracją wyłącznie ilościową —
żadne odwołania do statystyk i wyraźnych większości nie są same w sobie
argumentem. W przeciwnym razie większość mogłaby przegłosować cokolwiek. We
współczesnych demokracjach liczyć się należy z prawami mniejszości, a także
trzeźwo oceniać długofalowe konsekwencje rozwiązań prawnych. Zapewne nie
wszyscy protestujący dobrze orientują się w proponowanej przez Pana ustawie.
Nie jest to przy tym wina, którą łatwo da się przenieść na protestujących. Jakość prac legislacyjnych po
stronie MNiSW można ocenić wyłącznie negatywnie. Jak pisał Marcin Zaród „Ministerstwo
Nauki i Szkolnictwa Wyższego zapewnia, że prace trwały dwa lata przy udziale
całego środowiska. Nie przeszkadza to jednak w skróceniu konsultacji
społecznych i robieniu wrzutek sejmowych na finiszu. Łatwo się pogubić, bo
dokument dostępny w serwisie Sejmu jest sprzeczny z komunikatem prasowym o
ostatnich zmianach. Na stronach samego ministerstwa nadal dostępna jest wersja
z marca”. Dziwny też — w kontekście dwuletniego okresu konsultacji — jest nagły
wysyp poprawek, który przypomina legislacyjną biegunkę.
Na koniec pozwolę sobie zacytować Henryka Elzenberga: „Wartość
walki tkwi nie w szansach zwycięstwa sprawy, w imię której się ją podjęło, ale
wartości tej sprawy”. Uniwersytet ma wartość wielką!
Z poważaniem,
Dr Marcin M. Bogusławski
12 czerwca 2018 r.
Literatura
przywołana
Afeltowicz, Ł., Pietrowicz, K., Maszyny społeczne, PWN, Warszawa 2013.
Derrida, J., Uniwersytet bezwarunkowy, przeł. K. M. Jaksender, eperons, Kraków
2015.
Bogusławski, M. M., Humanistyka z perspektywy ontologii kulturowej,
Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2018.
Kroński, T., Faszyzm a tradycja europejska, IFiS PAN, Warszawa 2014.
Nussbaum, M. C., Nie dla zysku! Dlaczego demokracje
potrzebuje humanistów, przeł. Ł. Pawłowski, Kultura Liberalna, Warszawa
2016.
Serres, M., Le
Passage du Nord-Ouest. Hermes V, Editions du Minuit, Paris 1980.
Szomburg,J., Jaki kapitalizm?, [:] Liberalizm
polski, wybór i redakcja naukowa I. Krzemiński, Sedno, Warszawa 2015, s.
217-228.
Tuchańska, B., Dlaczego prawda? Prawda jako wartość w
sztuce, nauce i codzienności, Poltext, Warszawa 2012.
Witkowski, L., Humanistyka stosowana. Wirtuozeria, pasje,
inicjacje, Impuls, Wyższa Szkoła Biznesu w Dąbrowie Górniczej, Kraków 2018.
Zaród, M., Ustawy bez poprawy.