poniedziałek, 11 czerwca 2018

RIGOLETTO


„Ta opera słynie przede wszystkim ze znakomicie skonstruowanych arii, duetów i scen ansamblowych — pisze w programie do Rigoletta Adam Czopek —, dających śpiewakom wielkie pole do wokalnego popisu. Mimo że śpiew ma niczym nieskrępowany prymat, to nie jest on celem samym w sobie, a partia orkiestry przestaje być tylko jego tłem. Orkiestra nabiera tutaj szczególnego znaczenia w budowaniu siły dramatycznej charakterystyki każdej sytuacji i osób. Po raz pierwszy bardzo wyraźnie przeniósł Verdi punkt ciężkości operowej dramaturgii na przeżycia jednostki”. Temu też winna służyć reżyseria.

Inscenizacji Paolo Bosisio nie da się uznać za po prostu za realistyczną, tj. wierną realiom libretta. A to dlatego że obok realistycznych kostiumów (bardzo pięknych, zaprojektowanych przez moją przyjaciółkę Zuzannę Markiewicz, co muszę odnotować gwoli uczciwości) czy scenograficznych detali, jest w niej wiele umowności. Twórcy zdecydowali się na trwałe elementy scenografii, wypracowując schemat scenicznej przestrzeni, re-aranżowany za pomocą przesłon, kolorów (dobra reżyseria świateł), mebli czy innych elementów scenograficznych, jak proste ramki, pełniące w akcie 3 funkcję okna i drzwi w mieszkaniu Sparafucilego. 
Jeśli widz zbyt skupi się na realiach i nie dostrzeże roli, którą w spektaklu grają konwencja oraz umowność, może zżymać się na fakt, że kwiaty wyrastają z białych schodów, na to, że opuszczający Gildę Rigoletto nie widzi Księcia i Giovanny stojących tuż obok niego, albo na to, że w trakcie finałowego duetu Rigoletto momentami porusza się po domu Sparafucilego. Mnie połączenie realistycznego detalu ze scenograficznym „schematyzmem” i umownością przekonało.  Nic nie odrywało mojej uwagi od tego, co zasadnicze: relacji między bohaterami. Przy okazji mogłem być aktywnym widzem, który musi to i owo dopowiedzieć. 
Jeśli na coś miałbym grymasić, to na mało przekonującą aranżację pierwszej sceny baletowej, gdzie skupiłbym taniec wyłącznie w komnacie, oraz na drugą scenę z Monteronem — umowność umownością, on i żołnierze powinni jednak przejść wzdłuż domniemanej ściany komnaty. 
Z kolei, jeśli miałbym wyróżnić jakiś fragment, to byłby to początek aktu 3, przepięknie rozwiązany plastycznie. Basisio obramował swoją inscenizację motywem w libretcie nieobecnym. W trakcie preludium na tle kamiennej ściany młody Rigoletto z córeczką idą złożyć kwiaty na grobie matki Gildy. Na sam koniec mała Gilda wraca, niosąc żałobny bukiet sobie samej — starszej i martwej. Młodego Rigoletta ładnie zagrał Dawid Kucharski z zespołu baletowego. Nie udało mi się rozpoznać, kto był małą Gildą — nazwiska obojga powinny znaleźć się w programie.

Tadeusz Kozłowski poprowadził spektakl bardzo sprawnie, budując przekonującą dramaturgicznie narrację muzyczną. Zazwyczaj dobre były proporcje między kanałem a sceną, problem miałem bodaj tylko ze sceną przekleństwa w akcie I, gdzie orkiestra potrafiła przykryć Roberta Ulatowskiego śpiewającego Monterone. Orkiestrowym majstersztykiem jeśli chodzi o barwy i nastrój był akompaniamet Zenonowi Kowalskiemu (Rigoletto) i Grzegorzowi Szostakowi (Sparafucile) a akcie 1.

Hanna Okońska i Agnieszka Białek

Odkryciem stała się dla mnie Hanna Okońska jako Gilda. To bardzo młoda artystka, dziewczęcą urodą kapitalnie pasująca do roli. Bardzo dobrze czuje się na scenie — jej aktorstwo było bardzo przekonujące i wolne od przerysowań. Znakomicie spisała się również wokalnie. Jej głos jest skupiony i emisyjnie dość wąski, szklisty, ale jednocześnie ciemny w barwie, co dla mnie jest atutem (nigdy nie rozumiałem fenomenu Gild wykonywanych przez artystki takie, jak Lily Pons), wyrównany, z dźwięcznym rejestrem piersiowym. Jej Gilda urzekła mnie prostotą, szlachetnością i wyczuciem tego, co moralne godziwe. A  godziwym moralnie było choćby przebaczenie Księciu, które dwukrotnie (akt 2 i akt 3) w operze zaleca ojcu. To wątek wart podkreślenia, bo często ginie w natłoku współczucia, które widz zaczyna czuć względem Rigoletta. Przyznam, że ja tej postaci współczuć nie potrafię. Rigoletto jest dla mnie jednym z najbardziej mrocznym bohaterów operowych, który nie dość, że za własne krzywdy mści się na innych, to jeszcze nie potrafi się uczyć. Gdy Gilda umiera rozpaczliwie krzyczy o klątwie, tak, jakby nieszczęście sprowadzone zostało z zewnątrz. A przecież to on swoim postępowaniem, w tym odrzuceniem prośby Gildy by przebaczył Księciu, odpowiada za tragiczny splot wydarzeń. 

Hanna Okońska i Zenon Kowalski

Być może wątek przebaczenia dotarł do mnie dzisiaj tak mocno, dlatego że Kowalski poprowadził swą rolę tak, by nie grać na współczuciu odbiorcy. Nie przeszkadzało mu to w sposób wyjątkowo wiarygodny pokazywać smutku czy rozpaczy, choćby w La ra, la ra oraz arii Cortigiani. Jednocześnie jednak nie dało się zapomnieć, jak odpychający był drwiąc w akcie 1, czy wtedy, gdy świętował tryumf myśląc, że stoi nad zwłokami Księcia. Jego śpiew był narzędziem aktorskiej gry na równi z ciałem. Dlatego nie zawsze było miejsce na to, by brzmieć ładnie — jego mocny i ciemny baryton bywał cierpki, niekiedy nosowy, to był twardy jak kawałek drewna, to miękł, ale przydymiał się, stawał swoiście melancholijny, choćby jak wtedy, gdy powracał do klątwy Monteronego. 

Agnieszka Makówka i Łukasz Załęski

Zmysłową i żywą postać stworzyła Agnieszka Makówka jako Maddalena. Znakomita aktorsko była też Agnieszka Białek jako Giovanna (znów, gwoli uczciwości, podkreślić muszę nasze przyjacielskie więzi). Dobrym Sparafucilem był Szostak. W sumie niedosyt związany mam tylko z postacią Księcia, którego śpiewał Łukasz Załęski. Jeśli chodzi o stronę wokalną, wypadł w sumie poprawnie. Najmniej przekonał mnie w akcie 3 — jego La donna… zupełnie brakowało lekkości, za to pojawiła się skłonność do pokazania na scenie siebie a nie granej postaci. Problem w tym, że wszystko śpiewał i grał dokładnie tak samo. Tak mało wiarygodnego żaru miłosnego, jak ten okazywany Maddalenie, dawno nie widziałem; musze wręcz przyznać, że rozwiązywanie tasiemek u jej stanika przypominało mi… skubanie kury przez babcię. Na szczęście Rigoletto wytrzyma bez w pełni wiarygodnego Księcia Mantui. Tak też się stało dzisiejszego wieczoru.

G. Verdi
Rigoletto
2 premiera, 10 czerwca 2018 r.
Teatr Wielki w Łodzi

Reż. Paolo Bosisio
Dekoracje Domenico Franchi
Kostiumy Zuzanna Markiewicz
Choreografia Bogumiła Szaleńczyk
Chórmistrz Maciej Salski
Kierownictwo muzyczne Tadeusz Kozłowski

Fotografie Joanny Miklaszewskiej z materiałów prasowych



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...