„Ta opera słynie przede wszystkim
ze znakomicie skonstruowanych arii, duetów i scen ansamblowych — pisze w programie
do Rigoletta Adam Czopek —, dających
śpiewakom wielkie pole do wokalnego popisu. Mimo że śpiew ma niczym
nieskrępowany prymat, to nie jest on celem samym w sobie, a partia orkiestry przestaje
być tylko jego tłem. Orkiestra nabiera tutaj szczególnego znaczenia w budowaniu
siły dramatycznej charakterystyki każdej sytuacji i osób. Po raz pierwszy
bardzo wyraźnie przeniósł Verdi punkt ciężkości operowej dramaturgii na
przeżycia jednostki”. Temu też winna służyć reżyseria.
Inscenizacji Paolo Bosisio nie da się uznać za po prostu za realistyczną, tj. wierną
realiom libretta. A to dlatego że obok realistycznych kostiumów (bardzo
pięknych, zaprojektowanych przez moją przyjaciółkę Zuzannę Markiewicz, co muszę odnotować gwoli uczciwości) czy scenograficznych
detali, jest w niej wiele umowności. Twórcy zdecydowali się na trwałe elementy
scenografii, wypracowując schemat scenicznej przestrzeni, re-aranżowany za
pomocą przesłon, kolorów (dobra reżyseria świateł), mebli czy innych elementów
scenograficznych, jak proste ramki, pełniące w akcie 3 funkcję okna i drzwi w
mieszkaniu Sparafucilego.
Jeśli widz zbyt skupi się na realiach i nie dostrzeże
roli, którą w spektaklu grają konwencja oraz umowność, może zżymać się na fakt,
że kwiaty wyrastają z białych schodów, na to, że opuszczający Gildę Rigoletto
nie widzi Księcia i Giovanny stojących tuż obok niego, albo na to, że w trakcie
finałowego duetu Rigoletto momentami porusza się po domu Sparafucilego. Mnie
połączenie realistycznego detalu ze scenograficznym „schematyzmem” i umownością
przekonało. Nic nie odrywało mojej uwagi
od tego, co zasadnicze: relacji między bohaterami. Przy okazji mogłem być aktywnym
widzem, który musi to i owo dopowiedzieć.
Jeśli na coś miałbym grymasić, to na
mało przekonującą aranżację pierwszej sceny baletowej, gdzie skupiłbym taniec wyłącznie
w komnacie, oraz na drugą scenę z Monteronem — umowność umownością, on i
żołnierze powinni jednak przejść wzdłuż domniemanej ściany komnaty.
Z kolei,
jeśli miałbym wyróżnić jakiś fragment, to byłby to początek aktu 3, przepięknie
rozwiązany plastycznie. Basisio obramował swoją inscenizację motywem w
libretcie nieobecnym. W trakcie preludium na tle kamiennej ściany młody
Rigoletto z córeczką idą złożyć kwiaty na grobie matki Gildy. Na sam koniec mała
Gilda wraca, niosąc żałobny bukiet sobie samej — starszej i martwej. Młodego
Rigoletta ładnie zagrał Dawid Kucharski
z zespołu baletowego. Nie udało mi się rozpoznać, kto był małą Gildą — nazwiska
obojga powinny znaleźć się w programie.
Tadeusz Kozłowski poprowadził
spektakl bardzo sprawnie, budując przekonującą dramaturgicznie narrację
muzyczną. Zazwyczaj dobre były proporcje między kanałem a sceną, problem miałem
bodaj tylko ze sceną przekleństwa w akcie I, gdzie orkiestra potrafiła przykryć
Roberta Ulatowskiego śpiewającego
Monterone. Orkiestrowym majstersztykiem jeśli chodzi o barwy i nastrój był akompaniamet
Zenonowi Kowalskiemu (Rigoletto) i Grzegorzowi Szostakowi (Sparafucile) a
akcie 1.
Hanna Okońska i Agnieszka Białek |
Odkryciem stała się dla mnie Hanna Okońska jako Gilda. To bardzo
młoda artystka, dziewczęcą urodą kapitalnie pasująca do roli. Bardzo dobrze
czuje się na scenie — jej aktorstwo było bardzo przekonujące i wolne od przerysowań.
Znakomicie spisała się również wokalnie. Jej głos jest skupiony i emisyjnie
dość wąski, szklisty, ale jednocześnie ciemny w barwie, co dla mnie jest atutem
(nigdy nie rozumiałem fenomenu Gild wykonywanych przez artystki takie, jak Lily
Pons), wyrównany, z dźwięcznym rejestrem piersiowym. Jej Gilda urzekła mnie
prostotą, szlachetnością i wyczuciem tego, co moralne godziwe. A godziwym moralnie było choćby przebaczenie
Księciu, które dwukrotnie (akt 2 i akt 3) w operze zaleca ojcu. To wątek wart
podkreślenia, bo często ginie w natłoku współczucia, które widz zaczyna czuć względem
Rigoletta. Przyznam, że ja tej postaci współczuć nie potrafię. Rigoletto jest
dla mnie jednym z najbardziej mrocznym bohaterów operowych, który nie dość, że
za własne krzywdy mści się na innych, to jeszcze nie potrafi się uczyć. Gdy
Gilda umiera rozpaczliwie krzyczy o klątwie, tak, jakby nieszczęście sprowadzone
zostało z zewnątrz. A przecież to on swoim postępowaniem, w tym odrzuceniem
prośby Gildy by przebaczył Księciu, odpowiada za tragiczny splot wydarzeń.
Być
może wątek przebaczenia dotarł do mnie dzisiaj tak mocno, dlatego że Kowalski poprowadził swą rolę tak, by nie
grać na współczuciu odbiorcy. Nie przeszkadzało mu to w sposób wyjątkowo
wiarygodny pokazywać smutku czy rozpaczy, choćby w La ra, la ra oraz arii Cortigiani.
Jednocześnie jednak nie dało się zapomnieć, jak odpychający był drwiąc w akcie
1, czy wtedy, gdy świętował tryumf myśląc, że stoi nad zwłokami Księcia. Jego
śpiew był narzędziem aktorskiej gry na równi z ciałem. Dlatego nie zawsze było
miejsce na to, by brzmieć ładnie — jego mocny i ciemny baryton bywał cierpki,
niekiedy nosowy, to był twardy jak kawałek drewna, to miękł, ale przydymiał
się, stawał swoiście melancholijny, choćby jak wtedy, gdy powracał do klątwy
Monteronego.
Agnieszka Makówka i Łukasz Załęski |
Zmysłową i żywą postać stworzyła Agnieszka Makówka jako Maddalena. Znakomita aktorsko była też Agnieszka Białek jako Giovanna (znów,
gwoli uczciwości, podkreślić muszę nasze przyjacielskie więzi). Dobrym
Sparafucilem był Szostak. W sumie niedosyt związany mam tylko z postacią
Księcia, którego śpiewał Łukasz Załęski.
Jeśli chodzi o stronę wokalną, wypadł w sumie poprawnie. Najmniej przekonał
mnie w akcie 3 — jego La donna…
zupełnie brakowało lekkości, za to pojawiła się skłonność do pokazania na
scenie siebie a nie granej postaci. Problem w tym, że wszystko śpiewał i grał
dokładnie tak samo. Tak mało wiarygodnego żaru miłosnego, jak ten okazywany
Maddalenie, dawno nie widziałem; musze wręcz przyznać, że rozwiązywanie tasiemek
u jej stanika przypominało mi… skubanie kury przez babcię. Na szczęście Rigoletto wytrzyma bez w pełni
wiarygodnego Księcia Mantui. Tak też się stało dzisiejszego wieczoru.
G. Verdi
Rigoletto
2 premiera, 10 czerwca 2018 r.
Teatr Wielki w Łodzi
Reż. Paolo Bosisio
Dekoracje Domenico Franchi
Kostiumy Zuzanna Markiewicz
Choreografia Bogumiła Szaleńczyk
Chórmistrz Maciej Salski
Kierownictwo muzyczne Tadeusz
Kozłowski
Fotografie Joanny Miklaszewskiej z materiałów prasowych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.