Niezwykle cenię Ewę Łętowska za to, że w spokojny i boleśnie precyzyjny sposób pokazuje, że państwo polskie skapitulowało przez Kościołem rzymsko-katolickim. Jako społeczeństwo na co dzień funkcjonujemy w przestrzeni publicznej, w której podział "rozdział władz obu potencji" nie został przeprowadzony w sposób wyraźny, a powoływanie się na wolność sumienia służyć może zasadniczo zakazowi swobody ekspresji aksjologicznej znacznej ilości Polaków nie będących katolikami.
Sytuacja pokazuje wyraźnie, że RP i Krk nie są równorzędnymi partnerami w jakiejkolwiek debacie, a skorelowane z zapisami a aktach normatywnych "Negocjacje i współpraca są wartościami służącymi wspólnemu dobru" tylko wtedy, gdy "są prowadzone rzetelnie i odpowiedzialnie przez partnerów o równej sile i determinacji".
O tym, że Krk rozdaje karty w sferze publicznej przekonują reakcje na synodalne relatio post-disceptationem. Ekscytują się nim aktorzy wszelkich opcji - od ultrakonserwatywnych i prawicowych katolików po media skupione wokół środowisk LGBT. Można odnieść wrażenie, że w Krk dokonał się jakiś fundamentalny przełom, że jest to ważne jednakowo dla wszystkich - katolików i nie-katolików. I że tylko polski purpurat pozostał rzecznikiem ciemnogrodu.
Za mało mówi się przy tym, że relatio jest dokumentem nie posiadającym znaczenia doktrynalnego.
To zwykły protokół, streszczający tematy dyskutowane w pierwszym tygodniu synodu. Jak rzeczowo informuje Luis A. kard Tagle - dokument syntetyzuje wypowiedzi poszczególnych purpuratów, którzy mogli przemawiać w sposób swobodny, diagnozując współczesne problemy i wskazując drogi ich rozwiązania. Jest to dokument roboczy i będzie wykorzystywany pragmatycznie jako podstawa dyskusji toczonych w "podgrupach". Dokumenty końcowe synodu mogą bardzo róznić się od tego, co zaproponowano w relatio. A o zmianach mówić będzie można dopiero wtedy, gdy cokolwiek zmieni się w dyscyplinie i oficjalnym nauczaniu Krk.
Wszystko to ma znaczenie zasadniczo dla osób LGBT, którzy chcą pozostać częścią Krk. I to częścią maksymalnie ortodoksyjną. Działają one jednak w sytuacji mocno dwuznacznej - pamiętać bowiem trzeba, że Katechizm KK nie potępia homoseksualizmu i osób homoseksualnych, pochyla się nawet nad ich tragedią, jednoznacznie jednak odmawia osobom LGBT realizacji swych potrzeb. Jakoś w tematach pokazanych w relatio nie dostrzegam przekroczenia tego horyzontu.
Zastanawia mne natomiast ekscytacja środowisk nie-kościelnych związanych z tym dokumentem. Czy najdrobniejsza zmiana języka zachodząca w Watykanie zasługuje na taki aplauz? Czy warto przeceniać dokumenty bez doktrynalnego znaczenia? I dlaczego doktryna kościelna ma być ważna dla osób, które nie uznają jej mocy wiążącej?
Myślę, że zdecydowanie poważniejszym problemem jesy funkcjonowanie w Polsce takich ośrodków, jak lubelska Odwaga, w której - w imię terapii Duchem Św. - łamie się ludziom psychikę, niż protokół zdań opracowany w trakcie synodu. Problemem jest także pomieszanie, jakie wprowadza Krk "walcząc z pedofilią". Zakładam, że jeśli nie wszyscy, to zapewne większość z nas odnosi się pozytywnie do zdecydowanych działań mających na celu karanie ludzi nadużywających zaufania dziecka. Tyle że w narracji Krk pedofilia idzie zawsze pod rękę z homoseksualizmem i to, co słuszne, jednocześnie utrwala krzywdzące i najgorsze stereotypy.
Zamiast ekscytować się najdrobiejszym aktem łaski trzeba z Krk twardo dyskutować.
Łaskie purpuratów nie potrzebuję. Za to dobrostan ludzi - nie tylko LGBT - leży mi na sercu i na wątrobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.