Na
początku chciałbym podziękować Monice Wąsik za ciekawy tekst zatytułowany Współpraca się opłaca? Nie będę ukrywał,
że poszerzył on moje spojrzenie na politykę sceniczno-repertuarową w Teatrze
Wielkim w Łodzi.
Lektura
artykuły zbiegła się u mnie z podczytywaniem książki Agnieszki
Rejniak-Majewskiej Puste miejsce po
krytyce? (odnoszę się do niej w dalszej części). Zainspirowało mnie to do
przemyśleń, którymi – w bardzo skrótowej formie – chciałbym się podzielić.
Punktem
wyjścia jest dla mnie sprawa Michała Centkowskiego, przypomniana przez Monikę
Wąsik. W związku ze swoimi tekstami na temat Teatru Wielkiego w Łodzi otrzymał
On pismo od prawnik opery łódzkiej, w którym wezwano go do zaprzestania
„procederu” pisania tekstów o wydźwięku krytycznym. Pismo w podobnym charakterze (podpisane przez Wojciecha Nowickiego) skierowane zostało do
wortalu "e-teatr" w związku z nagrodą Złotej Dyni, przyznaną tandemowi
Nowicki-Zawodziński przez Łódzkie Obywatelskie Forum Kultury w 2013 r. Głównym zarzutem
był fakt, że nie wiadomo, jakie jury przyznało nagrodę, milczeniem pominięto
natomiast skrupulatne jej uzasadnienie. Interesująco wygląda także polemika
internetowa z autorami opinii krytycznych wobec władz teatru. Komentarze mają
generalnie charakter personalny i nie są merytoryczne. Widać to po tekście
Moniki Wąsik, ocenionym jako kolejny atak teatrologów UŁ na dyrektora TW. Uwagi
kierowane pod moim adresem bywają zdecydowanie mniej przyzwoite, a ich autorzy
posługują się m. in. kontami na Facebooku o wątpliwej wiarygodności.
Zachodzę
w głowę od kiedy opinia krytyczna, uzasadniona stosownymi argumentami, oznacza
atak. Takie postawienie sprawy jest oczywiście wygodne dla krytykowanego – nie
musi odpierać zarzutów, a przy okazji może czuć się męczennikiem za sprawę.
Sądzę jednak, że brak zrozumienia dla tekstów krytycznych czy polemicznych jest
efektem zaniku krytyki teatralnej czy muzycznej, od której kierownicy placówek
artystycznych, a często i sami artyści, zdążyli się już odzwyczaić.
O
kryzysie krytyki sztuki mówi się od dawna. Także w Polsce. Podkreśla się, że
rolę krytyków czy recenzentów znacznie zmarginalizowano traktując jako sposób
na realizowanie „doraźnych potrzeb ‘przemysłu artystycznego’”. W sferze
nie-akademickiej krytyk czy recenzent pełni dziś na ogół funkcję PR-owca wobec
rynku sztuki i jego instytucji. Jego zadanie sprowadza się do dostarczenia
odbiorcom szeregu informacji często gęsto przepisywanych ze stosownych folderów
towarzyszących zdarzeniom artystycznym. Profil czasopism i zmniejszająca się
liczba miejsca dla tekstów o kulturze wpisuje recenzje i teksty krytyczne w
dość sztywny schemat formalny, zarówno jeśli chodzi o długość tekstów, ich
budowę narracyjną, jak i samą perspektywę oceny.
W
związku z tym wszystkim zanika krytyka
wartościująca, która jest zawsze wyrazem pojedynczego głosu, umotywowanym
analitycznie i mającym na celu otworzenie pola dyskusji. Źródłem tak pojmowanej
krytyki jest oczywiście estetyczna wrażliwość krytyka, a także jego
niezależność wobec instytucjonalnych uwarunkowań ocenianego zdarzenia oraz
samodzielność aksjologiczna. Agnieszka Rejniak-Majewska wspomina w swej pracy o
ciekawej ankiecie przeprowadzonej w 2002 r. wśród krytyków sztuki przez
Uniwersytet Columbia. 75% spośród ankietowanych 230 osób uznało, że „wyrażenie
osobistej oceny jest najmniej interesującym, najmniej liczącym się aspektem ich
pracy”.
Nie
będę krył, że zgadzam się z tą diagnozą. Na rodzimym podwórku refleksji nad
sztuką dostrzegam także zjawisko przenoszenia się krytyków niezależnych do
Internetu. To wortale teatralne czy blogi, (a na nich publikacje m. in. Doroty
Kozińskiej, Tomasza Flasińskiego czy Adama Olafa Gibowskiego) stają się głównym
dostarczycielem pasjonujących tekstów i ciekawych opinii. Z którymi chce się
dyskutować, bo przecież nie chodzi o to, by głaskać się po głowie. Przemianom
tym towarzyszy także zmiana charakteru nagród przyznawanych placówkom kultury.
Coraz częściej zamiast jury o wygranej rozstrzygają SMSy. Nagrody przyznawane
są więc bez uzasadnienia i w kraju, w którym edukacja artystyczna niemalże nie
istnieje.
Niezależne
miejsca w Internecie pozwalają na budowanie tekstów nie ograniczonych sztywną
ilością znaków, opartych na argumentach i wspartych tym, co w wartościującej
krytyce sztuki niezbędne – nawarstwieniem doświadczenia estetycznego. Tym
bowiem, co umożliwia formułowanie oceny hic
et nunc jest „milcząca wiedza” obejmująca przeszłe zdarzenia artystyczne.
O
tym, że wartościująca krytyka sztuki i polityki artystycznej placówek
kulturalnych jest konieczna widać doskonale w reakcji na nią. Emocjonalne
zarzuty szkalowania, wojny, niszczenia pokazują, że świat sztuki odwykł od
pieczy krytycznej sprawowanej nad placówkami kultury. Wskazuje także obawę, że
to, co się robi, nie jest najwyższej próby. W innym przypadku zamiast emocji
pojawiłyby się argumenty.
Wartościująca
krytyka sztuki potrzebna jest jednak z jeszcze jednego powodu. Zapełnia puste
miejsce po edukacji wszędzie tam, gdzie szkolnictwo i same placówki artystyczne
nie kształtują wyrobionych odbiorców. Krystyna Balsam w komentarzu pod tekstem
Moniki Wąsik przywołała moją opinię, że opera winna być przede wszystkim dla
odbiorcy. Ale wpisała to zdanie w kontekst inny niż ten, na którym mi zależy. Być
dla odbiorcy to – w moim odczuciu – także go wychowywać, uczyć, dostarczać
narzędzi do rozumienia sztuki, karmić produkcjami najwyższej jakości. W
przeciwnym razie odbiorca staje się konsumentem, a sztuka – towarem. Sprzedaje
się nie to, co estetycznie dobre, ale to, co łatwe czy przyjemne. Krytyka
teatrów publicznych w Polsce za to, że zamieniają swoją działalność w
sprzedawanie nieskomplikowanych towarów jest zresztą prowadzona.
Zgadzam
się z Moniką Wąsik, że przeszczepiony do Łodzi Holender tułacz jest przykładem reżyserii kuriozalnej, a w wielu
momentach kiczu. Nie oznacza to, że nie lubię teatru realistycznego i bliskiego
intencjom twórcy. Wciąż z ochotą oglądam opery reżyserowane przez Franco
Zeffirellego. Wszystko jest kwestią talentu, wizji. W Łodzi z chęcią pokazałbym
spektakle na miarę Zeffirellego, acz z równą ochotą pokazałbym teatr
nowocześniejszy, byle dobrze zrobiony. Zresztą przemiany, jakim uległo
rozumienie historycznego wykonawstwa muzyki dawnej doskonale pokazują, że
wierność zamysłom twórców to wygodny slogan. Przeszłość zawsze czytamy przez
pryzmat teraźniejszości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.