wtorek, 30 stycznia 2018

ANDRZEJ MALINOWSKI IN MEMORIAM

Ze smutkiem przychodzi mi żegnać Andrzeja Malinowskiego, wieloletniego artystę łódzkiej opery i serdecznie bliskiego mi człowieka.

Andrzej Malinowski był wychowankiem Tatiany Mazurkiewicz, którą niezmiennie wspominał bardzo serdecznie. Artystą Teatru Wielkiego w Łodzi został na V roku studiów, a do pracy przyjął go Bogusław Madej. „W Teatrze zacząłem od roli Bonzy w Madame Butterfly — wspominał. — Dla mnie była to bardzo trudna rola, choć niewielka, ale bardzo stresująca. Później rola Kecala w Sprzedanej narzeczonej Smetany. Postać ta tradycyjnie przedstawiana jako gruby hodowca świń, a ja miałem warunki «odchudzonego spaghetti», więc stworzyłem jeszcze chudszego Kecala o doprawionym dużym nosie. Po przedstawieniu dyrektor Bogusław Madej gratulował mi mówiąc, iż takich debiutów życzyłby sobie jak najwięcej”.

Piękną cechą Andrzeja był entuzjazm w stosunku do koleżeństwa po fachu. Pięknie wypowiedział się o Rajmundzie Ambroziaku, który jako akompaniator jawił mu się wręcz jako drugi pedagog śpiewu. Gdy pracowałem nad tekstem do programu przygotowywanej w Łodzi na jubileusz Halki podzielił się ze mną wspomnieniami o Halce z 1969 r. Napisał do mnie między innymi te słowa:
„Pierwszy raz „do czynienia” z operą „Halka” St. Moniuszki miałem w 1969r.,tuż przed tourne Teatru Wielkiego W Łodzi na gościnne występy do Tibilisi w Gruzji. Byłem w tym okresie 19sto latkiem zatrudnionym na etacie śpiewaka artysty chóru w T.W. Ponieważ miałem również brać udział w tym tourne musiałem douczyć się swojej partii i brać udział w próbach. Siedząc na widowni próby śpiewały Panie Halina Romanowska, wspaniały sopran oraz Teresa Wojtaszek Kubiak. Wrażenie jakie wywarł na mnie śpiew P. Teresy było olbrzymie.  Ciarki chodziły mi po całym ciele. Coś fantastycznego.”
Pamiętam też, jak wspominał swoją podróż do Warszawy na Toskę z Birgit Nilsson. Artystka zrobiła wtedy na nim mniejsze wrażenie, niż się spodziewał, ale od razu dodał, że w jednym z niemieckich teatrów wszedł w trakcie próby, na którym Wagnera śpiewał głos wręcz zesłany z niebios. Okazało się, że była to właśnie Nilsson.

Wśród wielu rzeczy, którymi ujmował mnie Andrzej, wspomnieć chcę o jednej — niechęci do etykietowania. Wszędzie, czy były to kwestie społeczne, polityczne czy kulturalne, starał się szukać bycia człowiekiem, bez określania się na dzień dobry jako reprezentant takiej czy innej frakcji. Cenił wolność, w tym wolność światopoglądową, cenił państwo prawa, cenił dobre spektakle, zarówno te bardziej reżysersko odważne, jak i zachowawcze. Cenił również pamięć — bolało go, jak krótka jest pamięć polskich instytucji kultury.  Takiego będę go pamiętał, bo przecież był nie tylko artystą obdarzonym potężnym, smoliście ciemnym basem i znakomitymi warunkami scenicznymi.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...