Kampania przeciw humanistyce ma się ciągle dobrze. Nawet w radiowej Dwójce usłyszałem dziś rano, że wciąż przyszli studenci poszli wreszcie po rozum do głowy rezygnując z aplikowania na kierunki humanistyczne. Tym bardziej cieszę się, że dla podważenia takiej retoryki mogę odwołać się do nowej książki Ewy Domańskiej pod znamiennym tytułem Historia egzystencjalna.
Gdybym miał ją ocenić w dwóch słowach powiedziałbym, że to książka mądra i piękna. A także dojrzała - stanowi podsumowanie wieloletnich badań Autorki nad narratywistyczną filozofią historii. W przeciwieństwie jednak do wcześniejszych książek, Domańska przygląda się koncepcjom Haydena White'a czy Franka Ankersmita z perspektywy postnarratywistycznej (czy - jak sama pewnie wolałaby powiedzieć - posthumanistycznej), korzystając z dorobku Brunona Latoura czy Donny Haraway.
W dobie debat nad ilością godzin historii w szkolnictwie niższym książka Domańskiej prowokuje do pytania nie tyle o ilość godzin, ale o sposób badania i nauczania historii. Nie interesuje Jej bowiem dominujący u nas model obiektywistyczny, ale "tworzenie wiedzy jako efekt sytuacji egzystencjalnych oraz
egzystencjalne efekty pracy badawczej. Interesują [Ją] splątania,
dynamiczne współzależności i przypadki, które powodują, że badacz
wybiera taki czy inny temat badawczy, takie czy inne podejście, narzuca
opisywanym zdarzeniom takie, a nie inne znaczenia. W istocie budowanie
wiedzy jest zawsze działaniem wspólnotowym (także międzygatunkowym) i
choć zazwyczaj pisze jedna osoba, jest ona wypadkową wielu innych ludzi
(i czynników nie-ludzkich), które w sposób zasadniczy wpływają zarówno
na sam temat, ujęcie zagadnienia, jak i proces pisania"(http://historiaimedia.org/2012/06/25/ewa-domanska-o-projekcie-historii-egzystencjalnej/).
Poszczególne studia poświęciła Domańska analizie stanowisk White'a, Ankersmita i Michela Foucaulta. Poddała również refleksji pojęcia: faktu historycznego (osobny podrozdział poświęcając Jerzemu Topolskiemu), historii oraz humanistyki zaangażowanej. W odróżnieniu od wielu nazbyt łatwych "postmodernistów" zajęła się nie tylko eksplikacją wskazanych ujęć i kwestii, ale poddała je wnikliwej krytyce wskazując, że historiografia (czy szerzej: humanistyka) kojarzona z postmodernizmem utknęła w pułapce negatywności. Owszem, dostarczyła narzędzi do demaskowania zaplecza ideologicznego i politycznego stojącego za rozstrzygnięciami obiektywnej jakoby wiedzy; owszem, stworzyła platformę umożliwiającą oddanie głosu różnorako wykluczonym; w zamian jednak ujęła podmiot wyłącznie jako korelat wiedzy-władzy lub dyskursu odbierając mu jego podstawowy atrybut, jakim jest sprawczość. Projekt Domańskiej zachowuje najcenniejsze zdobyczne postmodernizmu - podejście podmiotowe, przekonanie o etycznej i politycznej odpowiedzialności historyka czy świadomość historycznego (czasowego i przestrzennego) usytuowania tworzonej wiedzy. Domańska stara się jednak ominąć rafy negatywizmu i afirmować. Jak sama deklaruje, historia egzystencjalna ma być formą paidei, wychowującej moralnie odpowiedzialne jednostki, świadomie tworzącej pozytywne wizje przyszłości i zaangażowanej w budowanie "mocnej wspólnoty" opartej na wiedzy o życiu razem (ludzi i nie-ludzi) [por. też http://historiaimedia.org/2012/06/25/ewa-domanska-o-projekcie-historii-egzystencjalnej].
Atutem książki Domańskiej jest jej - wynikająca z dojrzałości - prostota. Autorka pisze w sposób przejrzysty, wnikliwie komentuje teksty, elegancko argumentuje. (Co prawda brakuje mi doprecyzowania przywoływanych przez nią terminów takich jak biohumanistyka czy humanistyka ekologiczna i wielogatunkowa. Nie wiem bowiem, w jakiej relacji pozostają one do innego terminu - "posthumanistyka". Odnoszę wrażenie, że można traktować je ekwiwalentnie, co nawet by mnie cieszyło. Zakorzeniony już bowiem w rodzimym dyskursie termin "posthumanistyka" nie oddaje bowiem sensu zmian zachodzących w naukach humanistycznych, termin "humanistyka nie-antropocentryczna" jest najzwyczajniej dziwaczny. Oba chętnie zastąpiłbym "biohumanistyką", o ile oczywiście z jakiś powodów taka podmiana nie może mieć miejsca). Jako badaczka wykształcona na klasykach postmodernizmu posiada też w sobie pokorę - przedstawia swój projekt jako propozycję zastrzegając jednocześnie, że ze względów stylistycznych używać będzie zwrotów kategorycznych, takich jak "należy", "trzeba" czy "powinno się" [23]. Myślę, że nie tylko o kwestie stylistyczne tu chodzi - takie sformułowania zachęcają bowiem do twórczej polemiki, o którą Domańskiej chodzi chyba najbardziej.
A dyskutować można z Autorką z wielu powodów. Sam pokuszę się o agon zasadniczo w jednej kwestii. Mianowicie, niespecjalnie przekonuje mnie modernistyczna wizja czasu jako linearnego, ewolucyjnego procesu, która - moim zdaniem - wpisana jest w projekt Domańskiej. Przy takim założeniu narratywistyczna filozofia historii (tak samo jak postmodernizm) jest pewnym wydarzeniem na osi czasu wypieranym w tej chwili przez "humanistyczną awangardę" zorientowaną na tworzenie posthumanistyki. To, co nowe tedy, słusznie wypiera to, co anachroniczne i przestarzałe umożliwiając kategoryczną i negatywną ocenę takich koncepcji, jak "słaby podmiot", trauma, żałoba, pamięć czy wzniosłość [por. dyskusję Domańskiej z koncepcją Ankersmita].
Wydaje mi się, że linearna koncepcja czasu jest niedobra do opisu kultury Zachodu. O wiele bardziej trafna wydaje mi się idea "bezczasowego czasu" Manuela Castellsa, próbująca zdać sprawę z ponowoczesnej kompresji czasu - tak, jak odległe miejsca stały się nagle fragmentami globalnej wioski, tak czas stał się zlepkiem pofragmentowanych chwil, które układane są w sekwencje w wyniku interakcji mediów i odbiorców informacji. Czas nie jest tedy procesem, ale "kolażem temporalnym", w którym czas manifestuje się w zależności od miejsca/przestrzeni. To rozproszenie, fragmentyzacja i chaos miejsc/przestrzeni staje się źródłem doświadczania czasów ulotnych w takim samym stopniu, w jakim ulotna jest dzisiaj przestrzeń, będąca dzisiaj głownie warunkiem przepływów [por. Castells, Społeczeństwo sieci].
W perspektywie otwartej przez Castellsa posthumanistyka nie tyle jest awangardą, ile sposobem konceptualizacji doświadczenia charakterystycznego dla ludzi żyjących w określonym miejscu ponowoczesności. Inne miejsca, jak choćby Polska, wciąż potrzebować mogą innej awangardy - choćby takiej, jak negatywistycznie zorientowany postmodernizm. W takim duchu stosowane przez Domańską pojęcie psothumanistyki krytykował w Spektaklu i wiedzy Jacek Kochanowski. Słusznie twierdząc, że przed polskimi humanistami wciąż stoi zadanie uwrażliwienia społeczeństwa na Inność/Odmienność, otworzenia go na różnorakie strategie życiowe i wyzwolenia z pęt esencjalistycznie definiowanej tożsamości.
Podobnie jest dla mnie w kwestii wzniosłości, pamięci i traumy, na których oprał swoje ujęcie doświadczenia historycznego Ankersmit. Domańska słusznie może krytykować to ujęcie za oświeceniowy tradycjonalizm, za brak wyczulenia na kwestie genderowe, czy za zamknięcie historiografii w negatywistycznej neurozie (melancholia). Nie zmienia to jednak faktu, że doświadczenie swojej przeszłości poprzez wzniosłe doświadczenie miejsc pamięci (łódzki Radegast czy kirkut w Kazimierzu Dolnym) ciągle jest zadaniem przed którym stoi nasza wspólnota. Odrobienie tej lekcji jest dla nas szansą na to, by ukształtować w młodych ludziach szacunek dla tradycji, związać ich emocjonalnie (by nie rzec: egzystencjalnie) z przeszłością własnej wspólnoty nie unikając jednocześnie jej trudnych i bolesnych kart, ani nie budując wątpliwej jakości "polityki historycznej". Choćby w tym kontekście propozycja Ankersmita (mimo że jego książka o wzniosłym doświadczeniu historycznym przeszła bez echa i pośród historyków, i pośród filozofów) wydaje mi się wyzwaniem bardziej awangardowym i ważniejszym dla naszej wspólnoty od niejednej tezy dyskutowanej przez posthumanistkę.
Podobnie jest dla mnie w kwestii wzniosłości, pamięci i traumy, na których oprał swoje ujęcie doświadczenia historycznego Ankersmit. Domańska słusznie może krytykować to ujęcie za oświeceniowy tradycjonalizm, za brak wyczulenia na kwestie genderowe, czy za zamknięcie historiografii w negatywistycznej neurozie (melancholia). Nie zmienia to jednak faktu, że doświadczenie swojej przeszłości poprzez wzniosłe doświadczenie miejsc pamięci (łódzki Radegast czy kirkut w Kazimierzu Dolnym) ciągle jest zadaniem przed którym stoi nasza wspólnota. Odrobienie tej lekcji jest dla nas szansą na to, by ukształtować w młodych ludziach szacunek dla tradycji, związać ich emocjonalnie (by nie rzec: egzystencjalnie) z przeszłością własnej wspólnoty nie unikając jednocześnie jej trudnych i bolesnych kart, ani nie budując wątpliwej jakości "polityki historycznej". Choćby w tym kontekście propozycja Ankersmita (mimo że jego książka o wzniosłym doświadczeniu historycznym przeszła bez echa i pośród historyków, i pośród filozofów) wydaje mi się wyzwaniem bardziej awangardowym i ważniejszym dla naszej wspólnoty od niejednej tezy dyskutowanej przez posthumanistkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.