piątek, 24 czerwca 2022

HANS SACHS STULECIA

2 marca 1943 roku w Metropolitan Opera w Nowym Jorku zakończyła się pewna epoka. W roli Wędrowca z publicznością pożegnał się Friedrich Schorr, który zadebiutował tam niespełna dwadzieścia lat wcześniej. Atmosfera była prawdziwie gorąca — po opuszczeniu ostatniej kurtyny podniosły się gromkie owacje, a gdy ucichły Schorr zwrócił się do publiczności dziękując jej za pobłażliwą cierpliwość w tych wszystkich chwilach, w których nie był w stanie sprostać oczekiwaniom, za wyrazy i krytyki, i aprobaty. Olin Downs na łamach  New York Timesa uznał to wystąpienie za „bardzo proste”, oddające to, jak skromnym i szczerym człowiekiem i artystą był Schorr. Nie ma powodu by z taką oceną się nie zgodzić. Do charakterystyki tej można by jeszcze dorzucić odwagę, skoro borykający się od lat z kłopotami w górze głosy Schorr na pożegnanie z publicznością wybrał rolę napisaną niewygodnie i miejscami bardzo wysoko. O tym, że w akcie III nie wszystko poszło gładko zaświadczają recenzje, ale nie wpadają one w malkontenctwo. Schorr szczęśliwie występował w czasach, które pozwoliły przechować nagrania jego głosu, ale możliwości techniczne i sposób nagrywania nie wyrobił jeszcze w melomanach oczekiwania na mechaniczną perfekcję, odmawiającą śpiewakowi prawa do jakiejkolwiek usterki. Odnotowując zatem to, co odnotowania wymagało, podkreślano muzykalność Schorra, doskonałe opracowanie roli, dbałość o muzyczne szczegóły, grę kolorów w głosie czy mistrzowskie powiązanie słowa i muzyki. Przywołany już Downs proroczo podsumował, iż MET trudno będzie zastąpić Schorra. Nie dlatego, że nie pojawiają się tam śpiewacy o głosach równie wielkich, jeśli nie wspanialszych. Ale dlatego, że trudno będzie znaleźć kogoś, kto z podobnym oddaniem służył będzie sztuce, umiejąc dostrzec „prawdziwą granicę między tym co w sztuce interpretacji jest i nie jest wielkie”. Za potwierdzenie tych słów można chyba uznać fakt, że Schorra przywoływano w recenzjach  ze spektakli MET dekady po tym, jak zakończył karierę. W jakiejś mierze podobną do niego pozycję zdobył chyba dopiero James Morris, bo nowojorska kariera Hansa Hottera nie była spektakularna. 

 

„Amerykańskim śpiewakiem” nie został jednak Schorr całkowicie z własnej woli — decyzję o emigracji podjął na skutek rosnącego w siłę nazizmu.  Jako syn kantora Wielkiej Synagogi we Wiedniu miał wystarczające podstawy, by szukać schronienia poza Austrią i poza Europą. Wyjechał po Anschlussie, zostawiając za sobą okres sukcesów na scenach Starego i Nowego Kontynentu, ale także etap recenzji pisanych już na polityczne zamówienie.

 

Schorr urodził się 2 września 1888 roku w węgierskim Nagyavárad (obecnie Oradea w Rumunii). Kształcił się w prawie (Uniwersytet Wiedeński), a także kształcił głos. Jego nauczycielem — w Brnie i we Wiedniu — był Adolf Robinson, wychowanek Francesca Lampertiego, baryton związany z rolami Wagnerowskimi, ale także znakomity odtwórca postaci Rossiniowskiego Wilhelma Tella, Mozartowskiego Don Giovanniego czy Verdiowskiego Rigoletta.  

Debiut Schorra miał miejsce na scenie teatru w Grazu, gdzie w 1912 roku zaśpiewał Wotana. W latach 1916-1918 związany był kontraktem z Teatrem Niemieckim w Pradze, z którego przeszedł do kierowanej przez Ottona Klemperera opery w Kolonii. Od 1923 do 1931 roku roku śpiewał w Berlińskiej Staatsoper rozwijając karierę międzynarodową. Stał się między innymi regularnym artystą MET oraz jednym z ulubieńców londyńskiej Covent Garden. Występował w wiedeńskiej Staatsoper. Od 1925 r. pięciokrotnie występował na Festiwalach w Bayreuth, gdzie powierzano mu partię Wotana. Jego pochodzenie było tam jednak solą w oku. Poświadcza to wpis Winifred Wagner z 1927 roku, która za nie do zniesienia uznała odwołanie przyjazdu przez Hitlera w sytuacji, gdy jednocześnie Wotana śpiewać miał przedstawiciel rasy, „która niszczy nas rasowo, politycznie, moralnie i artystycznie”.

 

Repertuar Schorra obejmował nie tylko partie wagnerowskie, choć z tych ostatnich słynął najbardziej. Uważany jest za emblematycznego Wotana i Hansa Sachsa — Piotr Kamiński w Tysiąc i jednej operze uznał go nawet za Sachsa stulecia. Jego głos określany bywa często jako dramatyczny baryton, choć w przypadku i takich artystów jak Schorr, i ról wagnerowskich nasze klasyfikacje pozostają bezradne. Wagner miał skłonność do pisania dla głosów panoramicznych czy „pośrednich”. Tak jest i w przypadku postaci kobiecych, by wspomnieć tylko Kundry czy Orturdę, jak i niskich partii pisanych dla głosów męskich, w systemie Fachów krzyżujących ze sobą Hendelbaritona i wysokiego basa (Hoher Bass). Dziś najczęściej pisze się chyba o bas-barytonach, chociaż dawniej odróżniano od siebie bas-barytony i barytony-basy. Pierwsze lepiej się czuły w partiach basowych, drugie — w barytonowych. W przypadku Schorra i takie krzyżówki okazują się jednak kłopotliwe. Jeśli chodzi barwę, jego głos bliższy jest barytonom czy barytonom-basom, z biegiem czasu jednak zaczął mieć poważne problemy z górnym rejestrem głosu. Nie oznaczało to jednak, że mógł kusić się o partie basowe, inaczej Hans Hotter, którego ciemniejący coraz bardziej głos i „zapas” w dole skali mu to umożliwiały.

Jako artysta należał Schorr do złotego pokolenia, któremu udało się — wbrew pomysłom Cosimy Wagner i Juliusa Kniesego — dokonać syntezy najlepszych tradycji szkoły włoskiej z  niemiecką dbałością o klarowność dykcji. Wspaniałe legato, świadome użycie kolorów, wyrównanie głosu we wszystkich rejestrach łączył Schorr z nieprzeciętną inteligencją muzyczną i głębokim przekonaniem, że zasadniczą cechą postaci Wagnera nie jest heroizm, nie chodzi więc o to, by ich cechą rozpoznawczą uczynić wolumen głosu. Jego postaci nigdy nie są malowane grubym pędzlem, ale budowane są na podstawie drobiazgowego wniknięcia w niuanse poezji i muzyki. 

Zmarł 14 sierpnia 1953 roku w Farmington, Connecticut.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...