Krytyka towarzysząca ma swoje
bolączki, jest także zjawiskiem, które albo jest już zupełnie zamknięte, albo
uległo dość gruntownemu przeobrażeniu (zob. w tej sprawie np. E.
Guderian-Czaplińska, Koniec krytyki towarzyszącej). Trudno także nie
spodziewać się, że chwaląc spektakl, w którego realizację zaangażowanych jest
kilkoro znajomych, nie uniknie się posądzenia np. o stronniczość czy chwalenie
swoich. Choć przynajmniej częściowo nie jest to problemem, biorąc pod uwagę,
jakim powodzeniem cieszą się relacje z podążania za idolami, które często gęsto
zastępują dziś recenzje pisane z potrzebnego dystansu.
Wczorajsza premiera baletowa
Teatru Wielkiego w Łodzi zasługuje na uwagę i pozytywną ocenę, ale niedobrze by
się stało, gdyby wyrażając ją dało się powody do podejrzeń o stronniczość, bo
spotkały się tam osoby mi bliskie, choć w różnym stopniu. Znakomite kostiumy
Zuzanny Markiewicz, świetny występ Dominika Senatora jako Kazusa,
współkonstytuująca Face the Truth muzyka Cezarego Kurowskiego — tak to widzę,
nie mogąc wyciąć elementu personalnego, choć starając się patrzeć z dystansem.
Ale podobnie pozytywnie widzę Nazara Botsyi, Koki Tachibanę, Boglarkę Novak,
Aleksandrę Gryś… Mógłbym zachwycać się sceną Duszy, Sagi i Kazusa z Face the
Truth czy pięknym finałem Hubris.
Dlatego proszę potraktować ten
krótki post raczej jako zachętę, by w kolejnym możliwym momencie obejrzeć
spektakl. Sam czekam na razie na zdjęcia z wczorajszego wieczoru, które pozwolą
zatrzymać na moment jego atmosferę i chcę podzielić się kilkoma przemyśleniami
interpretacyjnymi, nie forując ocen. Z całą pewnością czekam na możliwość
obejrzenia Hubris Joshuy Legge’a i Face the Truth Grzegorza
Brożka na żywo, choć doceniam i uważam za słuszną decyzję, by spektakl
streamingować na żywo. To zawsze ryzykowane, przydałoby się także, żeby osoby
realizujące przekaz precyzyjniej uzgodniły z choreografami co i jak w trakcie
opowieści pokazać. Przekaz jednak był udany, a „żywość” przeżycia, które jest
częścią wykonania, rekompensowało na ile się da fakt, że ekran komputera nie
pozwala na zbudowanie takiej wspólnoty z odbiorcą jak bezpośrednia wymiana
energii pomiędzy sceną a widownią. Jedyne co mogło przeszkadzać, to zapowiedzi
Sławomira Pietrasa. Na bok odkładam kwestię tego, czy sensowne było w ogóle
zapraszanie go do powiedzenia kilku „konferansjerskich” słów. Szkoda, że
pojawiły się wczoraj niezręczności (od wymowy nazwisk artystów po uwagi w
stylu: choreografia jest połączeniem tańca klasycznego i nowożytnego z
uzupełnieniem za chwilę, że choreograf zdecydowanie mniej się zna na tańcu
współczesnym, bo sam tańczy klasyczny). Przeszkadzały mi także wątki personalne
(naprawdę dla samego spektaklu nie ma większego znaczenia, że kierownik zespołu
baletowego tańczył w Poznaniu u Pietrasa, ani to, o czym chce czy nie chce
pamiętać w kontekście Pietrasa Ewa Wycichowska).
Na spektakl złożyły się dwa
balety, wspomniane wyżej. Na pierwszy rzut oka były to spektakle zupełnie
różne. Legge opowiadał mit o Dedalu i Ikarze, Brożek snuł opowieść o
enigmatycznym Kazusie, Duszy i Sadze. Dla mnie — a jestem bardzo ciekaw, czy
żywy spektakl te intuicje potwierdzi — te spektakle dopełniały się na dwóch
różnych poziomach opowiadając historię ludzkiej wolności i zniewolenia,
uwikłanych w relacje jednostka-zbiorowość.
Scena z finału Hubris. Zdjęcie Ewy Ryszkowskiej |
Legge operował w swoim balecie na
poziomie archetypów. Jego spektakl był bardzo „klasyczny”: operował pionami i
światłem, potrafił budować odczucie monumentalności i hieratyczności, szalenie
plastyczny, emocjonalnie oszczędny, bogaty w czytelne figury był język tańca
poszczególnych postaci. Moim zdaniem doskonale wpisały się w tę wizję kostiumy,
a muzyka — ułożona z dużym dramaturgicznym wyczuciem — dopełniała narrację.
Przyznam się też — i tu jestem ciekaw, na ile żywy spektakl potwierdzi to
odczucie, a na ile je zmieni — że opowieść Legge’a obudziła we mnie nadzieję.
Mimo że scena końcowa (ustawieni w linii światła tancerze rozkładają ręce tak,
jakby były promieniami słońca czy skrzydłami ptaka, wycofują się tworząc
trójkąt, kolejna aluzja do skrzydeł lub promieni, osamotniony Dedal pada na
ziemię) pokazuje śmierć, to finał nie odbiera w moim odczuciu bohaterowi
poczucia spełnienia. Tak, jak jest jakaś nuta światła w końcu opowieści
Owidiusza:
„Lecz Pallas, nauk matka, w ptaka
go zmieniła,
Bystrość, będąca jego
nieszczęściem i chwałą,
Przeszła w nowego ptaka i nogi i
ciało.
Ale śmiałego lotu nie dostał w
podziele,
Ani na drzew wierzchołkach
gniazdo swoje ściele.
Pomny na swój upadek, w górę się
nie wzbije,
Poziomo tylko lata, w płotach
gniazdo kryje” (przeł. B. Kiciński).
Dusza i Kazus, Face the Truth. Zdjęcie Ewy Ryszkowskiej |
Brożek stworzył dla mnie opowieść o momencie, w którym zawiązuje się konkretna historia człowieka, gdy jego dusza staje się momentem opowieści (Saga), a opowieść zapuszcza w duszy czas, skończoność, odniesienie do innych jednostek. To spektakl opowiedziany tańcem szalenie emocjonalnym, ewokującym dojmujący ból, znakomicie przekazany w postaci Kazusa, pokazującym dwie strony zniewolenia: spętanie i rozkosz. Można tę opowieść czytać bardzo „socjologicznie”, pytając choćby o to, na ile współczesny człowiek może być sobą, gdy staje się kazusem wspólnotowej przemocy, wyznaczającej, co w nim można zaakceptować, co można pozwalać mu robić, a jaką część siebie musi wytrzebić. Można to także widzieć w planie bardziej ogólnym egzystencjalno-hermeneutycznym, a mnie bliższym., w którym nie da się mówić o jednostkowości, rozpościeraniu się jej życia, (samo)świadomości poza sytuacją i światem, w których się rodzimy, które na nas oddziałują i na które my oddziałujemy. Nasza tożsamość, to kim jesteśmy jest w tej perspektywie nierozerwalnie związana z (auto)narracją, która pozwala nam układać cegiełki doświadczenia w obraz dziejów: dziejów nas samych i dziejów świata, który zamieszkujemy. Myślę o tym balecie w kategoriach bardziej ogólnych także dlatego, że proste, zredukowane kostiumy i momentami transowa, repetytywna, znakomicie współkonstytuująca tę historię muzyka odrywają od dosłowności. Balet Brożka jest przy tym dla mnie spektaklem pesymistycznym. Pozostawił mnie z jakimś niepokojem i smutkiem.
Jestem bardzo ciekaw, czy siedząc
na widowni i zanurzając się w atmosfery tego spektaklu obie choreografie
wywołałyby we mnie podobne afekty? Może byłyby inne?
Naprawdę uważam, że warto będzie
się o tym przekonać. Ale warto będzie wybrać się na ten spektakl, kiedy będzie
mógł pojawić się na scenie, także wtedy, gdy nie obejrzało się streamingu.