Źle się dzieje, jeśli dyrektor jakiejś instytucji nie tylko nie potrafi budować jej marki, ale nie widzi, że co najmniej ją osłabia. Tak dzieje się niestety w Teatrze Wielkim w Łodzi. Zgodnie ze statutem tej placówki (par. 7, punkt 2) „Dyrektor kieruje i organizuje działalność Teatru, samodzielnie podejmuje decyzje oraz reprezentuje Teatr na zewnątrz i ponosi odpowiedzialność za realizację działań”.
W niektórych przypadkach
odpowiedzialność dyrektora TWŁ okazuje się podwójna — bywa bowiem pomysłodawcą
i realizatorem niektórych przedsięwzięć.
Choćby w koncercie kolęd, którego
pierwszą część mogliśmy wczoraj obejrzeć, dyrektor jest reżyserem. Można go
zatem krytykować za wizualny kształt tego koncertu — ciemną scenę, brak troski o
estetykę stroju, przesadne pokazywanie jednego rogu sceny, niekorzystne
zbliżenia solistów itp. Trzeba go krytykować za to, że pozwolił ujrzeć światłu
dziennemu nagranie zrealizowane „na kolanie”, wydaje mi się, że bez żadnej
szansy na duble i montaż. Nie potrafię bowiem inaczej wytłumaczyć sobie tego,
że uznani i wieloletni soliści śpiewają na tym nagraniu nieczysto — nie trafiając
w dźwięki, fałszywie prowadząc drugi głos, nie panując zupełnie nad wibracją
głosu tak silną, że nie tylko nieładną, ale wywołującą już problemy z
utrzymaniem właściwej wysokości dźwięku. (Wpadki zdarzają się każdemu, o ile na
żywo mleko zawsze się rozleje, przy nagraniu powinno się je zetrzeć). Można się
również zastanawiać, dlaczego nie położono nacisku na podobny sposób śpiewu —
jedni z artystów (chwała im za to) nie silą się na operowy patos, starają się
podejść do kolęd prościej, z bardziej piosenkarskim zacięciem i emisją. Inni, przeciwnie,
śpiewają z manierą operową i sztywno, jakby połknęli kij, jak na szkolnej
akademii. Prawdziwym „cudem” jest natomiast początek koncertu — zrealizowany w
konwencji echa dialog dwóch tenorów, które choćby z powodu gęstej, ale różnej w
częstotliwości wibracji brzmią jak wołanie upiorów w lesie.
To nie pierwszy raz, kiedy spod
ręki dyrektora wychodzi nagranie pozostawiające dużo do życzenia jeśli chodzi o
czystość śpiewu i niedostatki emisji. Tak samo jest z Nessun dorma,
które nagrano w większym zespole tenorów.
To także kolejny raz, gdy na
szwank wystawiono dobre imię własnych solistów. Koronnym przykładem jest
realizacja Głosu ludzkiego, gdzie z kilku powodów (akustyka nagrania,
przerwanie pokazu przed końcem w telewizji) skrzywdzono i artystów, i zlekceważono
dzieło. I słuchaczy.
Jak na razie Teatr chwali się
dobrymi recenzjami Don Pasquale*. Zespół solistów w tym spektaklu jest
poza-łódzki. Rodzimi soliści mają jak na razie pod górkę. Boję się, że zapowiedziany
pokaz Cosi fan tutte nagrywany był podobnie jak koncert kolęd. Takie
podejście nie służy niczemu dobremu.
*Sam mam tu nieco humorystycznego
dystansu. W recenzji z pokazu przedpremierowego (poproszono o nią? Jakie było
grono i reguły dystrybucji przedpremierowej?) czytaliśmy bowiem, że to, co
czyni barytona rasowym jest fakt, iż uczył się w Bułgarii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.