sobota, 22 lutego 2020

POŻEGNANIA I POWROTY. ZORBA


Sezon 2019/2020 to w TWŁ czas pożegnań i powrotów. Symbolicznie poprzedni okres — wyznaczany nazwiskami kierujących Teatrem osób — pożegnał Donizetti i jego farsa Viva la mamma!  Jako że estetyka Roberta Skolmowskiego jest mi od dłuższego czasu obca, a Viva...! przy szwankującym spektaklu nie uratuje muzyka, nie wybrałem się na ten spektakl. Dla mnie pożegnaniem są tedy Łódzkie Spotkania Baletowe, z Ciszą, kufrem z okolicznościowymi torbami czy wachlarzykami, które — jeśli idzie o jakość — zbliżały Łódź bardziej do Monachium niż Ciechocinka. Nowe zaczęło się piknikiem rodzinnym, z nieodzownym dzisiaj elementem kulinarnym na foyer. Później zaś pojawiły się powroty. Wrócił tedy Cyrulik sewilski, z czego zrobiono wydarzenie niemal premierowe. Teraz zaś wrócą tytuły, które Dyrekcji kojarzyć się mogą z własnymi początkami w zespole (oby tylko sentymenty do skojarzeń związanych z własną pracą artystyczną nie okazały się zbyt silnie, bo w Wielkim pojawią się wtedy koncerty tenorów i inne imprezy tego typu): baletowy Grek Zorba i operowy Don Carlos

O jakość Don Carlosa jako dzieła się nie martwię, fascynuje mnie ono od dawna, także swoją otwartością (choć, po prawdzie, chciałbym, żeby na scenie pojawiła się pięcioaktowa wersja francuska, z dobrze nakreśloną akcją i czytelną retoryką muzyczną). Czy jest jednak sens wskrzeszania Zorby? Mam wątpliwości. Jako że w trakcie premiery jestem poza Łodzią wybrałem się dziś na otwartą próbę baletu. Dzięki temu miałem okazję obejrzeć cały drugi akt i uczestniczyć następnie w tzw. „korektach”.

Po Ciszy Ivana Cavallariego kontakt z Grekiem Zorbą (dla wygody nie będę podkreślał, że chodzi o drugi akt) był jak wylanie na głowę kubła zimnej wody. Oba spektakle to doskonałe przeciwieństwa — do pierwszego muzyka jest grana na żywo, przy Zorbie wrócono do tzw. „muzyki z taśmy”. Przyznaję, że nie spodziewałem się, że ta muzyka tak zestarzeje się w moim uszach. Jest boleśnie ilustracyjna, nie pozostawiając niczego domysłowi odbiorcy. Theodorakis operuje w zasadzie grubą kreską — maluje stany i emocje intensywne, ale pozbawione głębi, przez co niebłaha przecież treść powieści Kazantzakisa sprowadza się w zasadzie do tryumfu „dionizyjskości” (cudzysłów nie bez kozery) nad sentymentem. W gruncie rzeczy gros tej muzyki spokojnie można by wykorzystać „na weselu”, choć — jak sądzę — mogło by jej pomóc wykonanie chociaż części na żywo, przez Teatralny chór. Dodałoby to jej przestrzeni, koloru, afektów przeżywanych tu i teraz, przełamując przestrzenną monotonię emitowanego nagrania. 

Koncepcja Massine’a idzie bardziej za Theodorakisem niż Kazantzakisem — korzysta z szablonowych scenicznych gestów (padanie na kolana, uściski, przykładanie dłoni do serca, wznoszenie rąk…), jest momentami efektowna i wymagająca, ale eksponuje  ludyczny wymiar Zorby. Przy ażurowej fakturze Ciszy, gdzie wymowne bywają półgesty, drobne skinienia głowy, gdzie tańczyć trzeba do przedziwnej, preserialistycznej Wielkiej fugi miałem poczucie cofnięcia się, skierowania repertuaru i zespołu baletowego wstecz. Być może Teatr potrzebuje w tej chwili tak dużego zróżnicowania repertuaru licząc, że tak wyrazisty w przekazie, nietrudny do odczytania spektakl, jak Zorba, znajdzie szerokie grono odbiorców.
Duże nadzieje pokładam w tych tancerkach i tancerzach, którzy posiadają nieprzeciętne zdolności aktorskie — wierzę, że pomoże to złagodzić szerokość i szablonowość gestów scenicznych, przydać im subtelności, dołożyć ludycznym bohaterom duszy. Podobała mi się także praca zespołu z Lorką Massine’em, twórcą baletowego Zorby. Z wypiekami na twarzy obserwowałem w trakcie próby różnice w pracy z tancerkami i tancerzami Massine’a i Anny Krzyśków. To dwa żywioły — u Massine’a jest zdecydowanie mniej duszy „trenera”, był spokojniejszy, zdecydowanie mniej autorytatywny w przekazywaniu uwag, co — mam nadzieję — poza wspólnym dążeniem do perfekcji technicznej zespołu pozostawi furtkę i pozwoli pokazać na scenie nie tylko słoneczny żywioł, melodramatyczny sentymentalizm, ale także to, co indywidualne i duszoszczypatielne

Marzec stwarza szansę na poznanie obu tytułów — Zorby i Ciszy. Jestem ciekaw, jak odnajdzie się w tym zespół. Mam także nadzieję, że w Roku Beethovena Cisza znajdzie należyte miejsce w repertuarze i odpowiednią promocję. Boję się bowiem, że wznowienie ludycznego Zorby może zapowiadać, że Cisza zapadnie się w ciszę.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...