Twórczość
Richarda Wagnera jest autentyczną aporią,
jeśli rozumieć ten termin jako „bezdroża”, „niemożność dotarcia do schronienia”,
sytuację wątpienia (zob. Ilustrowany
słownik terminów literackich). Przywykliśmy do komunałów, że to literatura
muzyczna wymagająca głosów jak armaty. Zapominamy zaś o tym, co było ważne dla
samego Richarda Wagnera: o sile wyrazu, której rzecznikiem może być tylko aktor
i śpiewak w jednym. W O aktorach i
śpiewakach Wagner pisze m. in. tak:
„siła wyrazu jest tu zatem tak konkretna, że
dobre przedstawienie potrafi zatrzeć ślady bezwartościowego dzieła
dramatycznego, podczas gdy znakomity utwór sceniczny słabo zagrany przez
nieudolnych wykonawców pozostaje bez większej siły oddziaływania” (Richard Wagner, Dramaturgia opery, słowo_obraz/terytoria, Gdańska 2009, s. 79).
„…
właściwy udział dramatu w przedstawieniach teatralnych należy przypisać jedynie
odtwórcom, gdy tymczasem autor dzieła z prawdziwą «sztuką» związany jest tylko
w takim stopniu, w jakim do ukształtowania swego utworu udało mu się przede
wszystkim wykorzystać uprzednio przez siebie wykalkulowaną siłę wyrazu
wykonania mimowego” (wyróżnienie Wagnera pominięte, s. 79).
W
sposób konkretny pojmuje on umiejętności znakomitego aktora twierdząc, że są to
„elementy podstawowe dla wszystkich
dziedzin sztuki i dla każdej z tych dziedzin z osobna, w największej
różnorodności, ba, o sile nieosiągalnej w żadnej innej dziedzinie sztuki” (s. 79).
Jasno
określa on też, kiedy aktorstwo staje się wątpliwym rzemiosło: „ukierunkowane
na możliwie dogodną prezentację osoby aktora. Z jednej strony cieszące swą
estetyką, z drugiej zaś prowadzące ku najwznioślejszej sile wyrazu złudzenie co
do osoby aktora rozpoznajemy tu natychmiast jako wyłączone z zamierzeń
odtwórcy; natomiast prawdziwie bezwstydnie nadużywając środków pomocniczych
właściwych swej sztuce, aktor stara się rozwiać złudzenie prawdy, a siłę jego wyrazu
skierować za to na rekomendację własnej osoby” (s. 81).
Jeśli
od jakiegoś czasu mówi się o kryzysie Festiwalu Wagnerowskiego w Bayreuth, to
myślę, że kryzys ów najlepiej charakteryzują przywołane cytaty z tekstów samego
Wagnera. Kardynalnym błędem stało się eksponowanie ego reżysera, do czego
wprzęgnięto eksponowanie ego śpiewaków. W tym kontekście dobrze się stało (moim
zdaniem), że Roberto Alagnia odpuścił sobie partię Lohengrina. W jego miejsce mamy
szanse usłyszeć Piotra Beczałę, zdecydowanie odległego od chęci eksponowania
ego przez szefostwo Festiwalu czy reżysera. Beczała musi jednak sprostać innym
ego-tycznym wymaganiom.
***
Po
występach Petera Wedda w warszawskim Lohengrinie
podniosły się glosy, że dysponuje on zbyt małym tenorem, jak na tę partię. Pierwsze,
o czym pomyślałem w tym kontekście, było pytanie o punkt odniesienia, to znaczy
jaką miarą głosu mierzyć należy śpiewaka obsadzanego w roli Lohengrina. Zdecydowanie
swoje piękne karty zapisali w tej partii tacy tenorzy, jak Lauritz Melchior,
Max Lorenz czy Set Svanholm. Wszyscy byli znakomitymi Tannhäuserami i
Zygfrydami w Zmierzchu bogów,
dysponowali zatem głosami dobrymi do najcięższych partii Wagnerowskich. A przez
to, moim zdaniem, ich typ głosu nie powinien być miarą przykładaną do
Lohengrina.
Mój
ideał wykonawczy rozpoczyna na płytach Alois Hadwiger, tenor odkryty przez
Cosimę Wagner i szkolony w Bayreutskiej szkole przez Juliusa Knesego. Tradycję
tę kontynuował, moim zdaniem, Franz Völker, a po II wojnie światowej — Iwan
Kozłowski czy Nicolai Gedda. Każdy z nich posiadał głos bardzo intensywny w
barwie, o wysokiej impostacji, smagający plamami jasnego światła, miękki i delikatny. Taki, który mógł
znakomicie kontrastować z Telramundem — postacią mroczną, brutalną, której animalną
siłę oddaje równie silny głos. (W tym przypadku wzorcami są dla mnie, między
innymi, Ramon Vinay).
Być może jeszcze bardziej widoczne jest to w przypadku
Ortrudy, która stanowi podobne przeciwieństwo względem Elsy. Nic więc dziwnego,
że w mojej pamięci zapisały się przede wszystkim młodzieńcze i kruche Elsy — Helena
Zboińska-Ruszkowska, Anja Silja, Victoria de Los Angeles czy młodziutkie Astrid
Varnay i Birgit Nilsson. Jednym z elementów kluczowych, jeśli chodzi o Elsę,
wydaje mi się „srebro” w głosie, osiągane dzięki technice squillo, a nadające
jasność i dźwięczność nawet bardzo ciemnym głosom (dokładnie tak jest w przypadku Olive Fremstad). W przypadku Ortrudy zaś — Felicja
Kaszowska, Kerstin Thorborg i dojrzała Varnay.
Bez
względu na okoliczności (casus Alagni),
tegoroczny Lohengrin na Festiwalu w
Bayreuth cieszy mnie nie tylko ze względu na debiut Polaków — Piotra Beczały i
Tomasza Koniecznego, ale także ze względu na kontynuację najbliższej mi
tradycji wykonawczej. Beczała zdecydowanie wpisuje się w linię idącą od
Hadwigera po Geddę. Konieczny zaś jest w tej chwili chyba najwybitniejszym interpretatorem
Telramunda, nie tylko ze względu na walory głosowe (to autentyczny bas-baryton,
czyli ani bas bez dołu, ani baryton bez góry, ale głos o rozległej skali, w
dole śpiewający z dużą domieszką rezonansu głowowego, a w górze bardziej ciemny
niż baryton). Waltraud Meier zaś to nec
plus ultra jeśli chodzi o Ortrudę — jest znakomitą aktorką (jak Konieczny),
dysponuje głosem o niezwykłej szlachetności brzmienia i skupionej emisji.
Największą niewiadomą pozostaje dla mnie Anja Harteros, także z chęcią zdam
relację ze spektaklu, który zaplanowano na 2 sierpnia.
Nim
uda mi się posłuchać Lohengrina w
Bayreuth jeszcze nieco historii — w tym genialne, kto wie, czy nie najlepsze, Vorspiel pod batutą Siegfrieda Wagnera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.