Wielką
Księżnę Gerlostein przywrócili scenom Laurent Pelly
(reżyseria) i Marc Minkowski. W firmowanej przez nich produkcji przywrócono
bowiem stronice, wyrzucone z dzieła przez, jak pisze Piotr Kamiński,
zapobiegliwego Offenbacha. A że realizacja ta jest udana artystycznie, trudno
nie traktować jej jako ważnego punktu odniesienia. Pelly pokazał, że dla realizacji Księżnej dobrym kluczem nie są pseudo-kabaretowość i mało wyrafinowany żart. Tytuł ten wystawić można prostymi
środkami, byle były estetycznie spójne i pozwalały poszczególnym śpiewającym
aktorom na zbudowanie pełnokrwistych postaci. Tego ostatniego brakowało mi wczoraj
na przedpremierowym pokazie Księżnej
w łódzkim Teatrze Muzycznym.
Piotra Bikonta cenię, tym
razem jednak nasze wyobraźnie nie spotkały się. Spektakl jest dla mnie
niespójny — rozchodzą się akt I i akty II oraz III. Dwa ostatnie mają elementy
spinające je estetycznie, pierwszy od nich odstaje. W sumie jedyną klamrą
zbierającą wszystko razem jest kolor, ale przyznaję, że dominanta fioletu także
mnie nie przekonuje. Monotonny i przewidywalny jest ruch sceniczny.
Dramaturgicznie niezrozumiała jest dla mnie pary tancerzy, którzy według
informacji w programie mają być duchami przodków — niestety, reżyser i
choreografka (Dorota Jawor-Przybyszewska) nie zadbali, by stworzyć tu jakieś wiarygodne postaci. Można także
zastanawiać się, czy spektakl poprowadzony jest tak, by sprzyjać śpiewowi. Mam
co do tego wątpliwości. Pewnie dlatego śpiewacy posługują się mikroportami. Nie
umiem bronić takiej praktyki, ale i tak nie wszyscy byli dobrze słyszalni. Wiele
przyjemności sprawiły mi za to kostiumy. Żeby jednak uniknąć posądzenia o brak dystansu
(z kostiumografką Zuzanną Markiewicz łączą mnie więzi przyjacielskie) dodam, że
może warto by w akcie I bardziej zróżnicować kostium Księżnej i dam dworu.
Brava należą się z całą
pewnością Elżbiecie Tomali-Nocuń, której udało się zbudować spektakl muzycznie
spójny i przekonujący. Brakowało mi wprawdzie bardziej selektywnego brzmienia
poszczególnych sekcji (nie zawsze też przekonujące były dla mnie proporcje
brzmienia), pokazania ażurowości, lekkości i blasku, co wspaniale zrobił Marc
Minkowski. Problemy mam natomiast z wokalną stroną spektaklu. Po pierwsze, mimo
że Księżnę grano po polsku, wielu
fragmentów zwyczajnie nie dało się zrozumieć. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego
współcześnie dykcja śpiewaków szwankuje tak często. Małgorzata Długosz
(Księżna) swobodnie poruszała się między rejestrami, nie mając problemów z
dźwiękami piersiowymi. Momentami jednak kontrasty barwy były zbyt duże,
brakowało mi także w jej głosie blasku (a niekiedy i mocy), które miały takie
Księżne jak Regine Crespin czy Felicity Lott. Inna sprawa, że w jej głosie czuć
było zmęczenie — zastanawiam się poważnie czy rozkład prób pozwolił artystom
wypocząć przed spektaklami. Ze względu na to przypuszczenie nie będę czepiał
się innych kwestii. Szymon Jędruch dobrze wszedł w rolę Księcia Paula.
Najbardziej podobał mi się Paweł Erdman jako Generał Bum. Stworzył żywą i
naturalną postać, nie było problemu ze zrozumieniem tekstu, z aktorskim
zacięciem prowadził dialog. Pokazał też kawał ładnego głosu. Po nim wyróżnię
Dominika Ochocińskiego jako Barona Groga. Zupełnym nieporozumieniem z kolei
jest powierzenie roli Wandy Joannie Jakubas. Piszę to z bólem, ale dawno nie
słyszałem głosu o tak brzydkiej barwie, nosowej emisji, do tego "ugrzęźniętego" gdzieś
w gardle. Jej sopran kolorystycznie odcinał się od pozostałych artystów,
wprowadzając dysonans. Artystka ma też kłopot z dykcją — w wielu momentach
bardzo trudno było zrozumieć podawany przez nią tekst. Co ciekawe, w nagraniach sprzed wielu lat jej głos brzmi ciekawiej.
Spektakl przyjęto z aplauzem. I jak sądzę, będzie on sukcesem łódzkiej sceny.
Jacques Offenbach
Wielka Księżna Gerolstein
Teatr Muzyczny w Łodzi
spektakl przedpremierowy, 7 października 2016 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.