niedziela, 26 czerwca 2016

RÓŻOWY TRÓJKĄT, CZARNA ZIEMIA I DZIŚ

W teorii argumentacji wyróżnia się między innymi argumentum ad Hitlerum. Nazwa to odnosi się do chwytu, w której jedna z dyskutujących stron odwołuje się w pewnym momencie do Hitlera bądź nazizmu by definitywnie zamknąć sprawę.  Odwołanie ad Hitlerum nie jest oceniane pozytywnie i na ogół świadczy o tym, że dyskutant nie posiada mocnych argumentów na rzecz swojej tezy. Bywa jednak tak, że od pewnych analogii czy porównań trudno się uwolnić. Mam tak z książką Heiza Hegera Mężczyźni z różowym trójkątem. To świadectwo Austriaka, którego skazano na więzienie i obóz koncentracyjny za niewłaściwą orientację seksualną. Naziści wykorzystywali w tym celu paragraf 175 kodeksu karnego, który w niemieckim prawie istniał od 1871 r.
Pierwotnie paragraf 175 miał postać:
„Za sprzeczny z naturą nierząd, do którego dochodzi między dwiema osobami płci męskiej lub między człowiekiem za zwierzęciem, grozi kara pozbawienia wolności, jak również możliwość zasądzenia pozbawienia praw obywatelskich”.

Naziści — jak pisze Joanna Ostrowska — „rozwinęli treść tego paragrafu, wprowadzając kary za wszelkie kontakty homoseksualne, także pocałunki i trzymanie się za ręce. Nowe prawo obowiązywało od 1 września 1935. Od tego momentu organy ścigania nie musiały już udowadniać, ze doszło do stosunku seksualnego — wystarczyło samo podejrzenie o homoseksualizm”. Podkreślić trzeba, że paragraf 175 dotyczył tylko mężczyzn. „Lesbijki były zaliczane do grupy tzw. aspołecznych — niemoralnych jednostek, które stanowiły niebezpieczny margines nazistowskiego społeczeństwa. Ich orientacji seksualnej nie traktowano poważnie, ale umieszczano je w obozach koncentracyjnych i podobnie jak innych więźniów i więźniarki asocjalne oznaczano czarnymi trójkątami”.

Co ważne, paragraf 175 obowiązywał niemal do końca lat 60. XX-wieku. Więźniowie skazani zaś na jego podstawie nie byli wyzwalania przez aliantów i Rosjan, nie przyznawano im również odszkodować wojennych. Jak wspomina Heger — przez powojenne społeczeństwo i instytucje „więzień z różowym trójkątem, homoseksualista, był klasyfikowany jako kryminalny łobuz, nawet jeśli […] nie miał na sumieniu żadnych wykroczeń”.

Od tamtej pory wiele się zmieniło — paragraf 175 przestał istnieć, w wielu krajach zalegalizowano związki partnerskie i małżeństwa jednopłciowe, osoby LGBTQ zaczęły być lepiej widoczne. Z drugiej jednak strony zmieniło się niewiele. Przykłady najbardziej oczywiste to Rosja, z jej zakazem „propagandy homoseksualnej”, fundamentalistyczne państwa islamskie czy — ostatnio — zablokowanie na forum ONZ rezolucji, która poprzez de kryminalizację relacji homoseksualnych miała pomóc w walce z HIV/AIDS. Bardziej niebezpieczne wydaje mi się jednak to, co mniej jawne — klisze myślenia o homoseksualizmie, które widoczne są dzisiaj choćby w tzw. walce z „ideologią gender”, a które bliźniaczo przypominają poglądy na temat gejów, o których wspomina Heger. Trzy rzeczy wydają mi się szczególnie uderzające.

Po pierwsze, przekonanie, że geje są „z natury” niemoralni, a ich życie to niekończące się pasom seksualnych doznań. Homoseksualizm był defektem tak poważnym, że wobec niego nawet kryminaliści mogli czuć się jako lepsza, bo bardziej „zdrowa”, część tkanki społecznej. Heger wspomina, że siedząc w jednej celi z włamywaczem i oszustem matrymonialnym, był przez nich traktowany nienormalny. „…zaczęli mnie lżyć, jak i cały «ciepły pomiot», który należało wyplenić. To niewybaczalne ze strony dyrekcji więzienia, by takiego podczłowieka umieszczać z dwiema względnie przyzwoitymi osobami!”. Podobnie było w obozach — „Żydzi, homoseksualiści, Cyganie, czyli noszący żółte, różowe i brązowe symbole, byli więźniami najbardziej udręczonymi przez esesmanów i kapo. Określano ich jako ludzkie śmiecie, które w ogóle nie miały prawa do życia na niemieckiej ziemi i miały zostać zniszczone. […] W naszym bloku byli zakwaterowani wyłącznie homoseksualiści, w każdej sztubie około 250 mężczyzn. Spać wolno było tylko w koszuli nocnej i z rękami na kocu — «Żebyście sobie sami nie robili dobrze, pedalskie bydło». A przecież oka były pokryte centymetrową warstwą lodu. Kto został przyłapany w łóżku w majtkach albo miał ręce schowane pod kocem […] był za karę oblewany kilkoma kubłami lodowatej wody i miał potem stać tak na zewnątrz przez ponad godzinę”. W „homoblokach” wiecznie też paliło się światło po to, by uniemożliwić więźniom współżycie i dokonać ich „terapii moralnej”.  

Naziści działali bowiem tak, to po drugie, jakby homoseksualizm dało się wyleczyć. Służyć temu miały choćby obowiązkowe odwiedziny w obozowym burdelu. Za prostytutki służyły więźniarki — w obozie, w którym przebywał Heger zwożono je z Ravensbrück, obiecując, że za „dobrą pracę” odzyskają wolność (ich los był później bardzo różny). „Za to my, więźniowie z różowym trójkątem— czytamy u Hegera —, mieliśmy zgodnie z wolą Himmlera przez regularne przymusowe wizyty w burdelu zostać wyleczeni z naszych skłonności do własnej płci”. Do tego pod koniec 1943 r. Heinrich Himmler „wydał nowe zarządzenie w sprawie «wytępienia wynaturzeń seksualnych», czyli homoseksualizmu, które głosiło, iż każdy, kto podda się kastracji, pod warunkiem dobrego sprawowania wkrótce zostanie zwolniony z obozu”.

Po trzecie, łatwość, z jaką naziści wiązali postawy antynazistowskie z „lewactwem” i Żydami. Sam Heger został komunistą i zalecono wymierzenie mu surowej kary tylko dlatego że zamiast „Ostmark” powiedział w obozie „Austria”.

Od Hegera dowiadujemy się także, że bardzo silną niechęć do homoseksualistów żywili w obozie więźniowie polityczni (czerwone trójkąty). Część z nich zrobiła polityczne kariery po wojnie, przenosząc do sfery publicznej demokratycznych państw wymierzone w gejów stereotypy i niską, podobną do nazistowskich „naukowych konsultantów”, wiedzę o seksualności człowieka. „To samo ograniczone podejście jest widoczne także dzisiaj — czytamy u Hegera — po ponad 25 latach «postępu» naukowego u większości «wpływowych» mężczyzn”. „My, homoseksualiści, czy to w Wiedniu, czy gdzie indziej możemy prowadzić najbardziej przyzwoite życie, a pogarda bliźnich, brak szacunku w społeczeństwie oraz dyskryminacja i tak będą takie same jak przed trzydziestu czy pięćdziesięciu laty — postęp ludzkości nas ominął”.

Zatrważający pogląd, że homoseksualizm jest czymś z definicji nieuporządkowanym i niewłaściwym oraz związane z tym przekonanie, że czyny homoseksualne są z definicji moralnie nieuporządkowane, przetrwał bez jakiejkolwiek zmiany z nauczaniu społecznym Kościoła rzymsko-katolickiego oraz w środowiskach narodowo-katolickich (choć nie tylko tam). Krk przeciwstawiając się zmianom prawnym, dzięki którym osoby homoseksualne traktowane są na równi z innymi, uznaje, że nie można „aprobować i legalizować zła”. Osoby pokroju Dariusza Oko rozpowszechniają przekonanie, że geje są rozwiąźli i niemoralni; idąc za Paulem Cameronem można dodać, że nagminnie oddają się orgiom i seksowi urynalnemu i fekalnemu. Z Krk przechowany został także pogląd, że homoseksualizm poddaje się terapii i że tylko w wyniku spisku „homolobby” usunięto homoseksualizm z listy schorzeń, a „terapię preparatywną” ośmieszono. Pamiętajmy, że Krystyna Pawłowiczówna bez cienia zażenowania zwróciła się do Ministra Zdrowia Bartosza Arłukowicza z pytaniem „Czy ministerstwo prowadzi jakiekolwiek działania mające na celu pomoc i wsparcie dla osób chcących wyjść z problemu homoseksualizmu”.
Niezwykle łatwo łączy się też działalność na rzecz poprawy sytuacji osób LGBTQ z „lewactwem” czy „komunizmem” — to właśnie kręgi prawicowe i katolickie lubują się w wywodzeniu „ideologii gender” z socjalizmu.
Wciąż też żyje w społeczeństwie „duch” nazistowskiej poprawki do paragrafu 175 — nietrudno spotkać osoby, które z chęcią deklarują tolerancję, byleby geje nie obnosili się ze swoją orientacją. Czym innym zaś jest obnoszenie się, jak nie trzymaniem za ręce w publicznym miejscu? Pocałunkiem? Możliwością przejścia przez miasto w zorganizowanym pochodzie?
Trzeba też zastanowić się nad stosunkiem naszych elit do praw człowieka. Przyjęcie Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka było odpowiedzią na zbrodnie nazizmu, dziś nie ma już też wątpliwości, że prawa LGBTQ są częścią praw człowieka. Na forum ONZ dojść może jednak do decyzji, których motywy bliższe są paragrafowi 175 niż prawom człowieka. W Polsce zaś poseł PiS Stanisław Pięta może deklarować, że „Są ludzie, do których ja siebie zaliczam, którzy uważają, że prawa człowieka nie istnieją”. Pamiętajmy też, że sprzeciw posła PiS Andrzeja Jaworskiego wzbudził w 2011 r. pomysł uruchomienia w Gdańsku Muzeum Praw Człowieka, gdzie odbywać miały się warsztaty antydyskryminacyjne. „Nie zgadzamy się na promowanie homoseksualizmu i zachowań dewiacyjnych za publiczne pieniądze Gdańska” — protestował Jaworski. (Swoją drogą, Leszek Miller chyba dotąd nie zrozumiał, że dopuszczenie do amerykańskiego autsursingu tortur, a przez to łamanie fundamentalnych praw człowieka na terenach RP było czymś skandalicznym. Tak samo zapominamy, że podpisana w 2011 r. przez Bronisława Komorowskiego umowa o "strategicznym partnerstwie" z Chińską Republiką Ludową pozbawiła Polskę legitymizacji do krytyki łamania praw człowieka przez ChRL, o czym przypomniał Piotr Gadzinowski). 

Piszę o tym wszystkim mając w pamięci wątek z jeszcze jednej mojej bieżącej lektury — Czarnej ziemi Timotyhy Snydera. „Doświadczenie amerykańskie — pisze Snyder — nauczyło Hitlera, że potrzeby zbiegają się z pragnieniami, te zaś rodzą się przez porównania. […] Globalizacja doprowadziła  Hitlera na trop wizji amerykańskiego snu. Za plecami każdego wyobrażonego wojownika niemieckiej rasy stała niemiecka kobieta z coraz większymi potrzebami”. Wojna stawała się w tej perspektywie walką „o względną wygodę”. „Naczelny propagandysta III Rzeszy Joseph Goebbels, jako cel wojny eksterminacyjnej wskazał: «obfite śniadanie, obfity obiad i obfitą kolację»”.
Ten mechanizm pozwala wciąż na nowo wykorzystywać potrzeby społeczne jako instrument wprowadzania ideologii narodowej i reakcyjnej. Jest to tym łatwiejsze, że dominujący wciąż dyskurs neoliberalny pogardza biednymi i nierównościami, lewica zaś rozsypała się i wciąż trzeba czekać na jej prężne odrodzenie. Potrzeby społeczne zaś — realne i dojmujące — domagają się rozwiązania.

Nie próbuję powiedzieć, że między III Rzeszą a czasami współczesnymi nic się nie zmieniło. Ale być może w naszym „imaginarium społecznym”, które motywuje określone działania, wciąż zmieniło się za mało. Zapewne wiele spraw wymaga dziś zmian szybkich — bo tylko one pozwolą zapewnić ochronę naszej godności jako podmiotów moralnych i wolnych. Bez względu na to wszystko warto przeczytać książkę Hegera, by, trawestując Ostrowską, zacząć zdejmować klątwę milczenia i zapomnienia nałożoną na część ofiar nazizmu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...