Baron cygański w reżyserii Tomasza Koniny nie ma bawić. Albo
inaczej — ma nie tylko bawić. Jest sztuką z tezą, którą — na swój użytek i w
ramach swoich możliwości — sformułowałem za pomocą epigramatu Palladasa: Całe życie jest sceną i zabawą – albo
nauczysz się bawić jak dziecko, porzucając trud i powagę, albo znoś cierpienia
i smutek (tłumaczenie moje). Konina drąży jednak dalej. Ma świadomość, że
scena życia zawsze zarządzana jest przez jakiegoś antreprenera. Kiedyś bywał
nim Bóg lub bogowie, monarcha, mąż stanu. Bywała miłość. CK-ania nauczyła nas
jednak, że dyrektorzy życia (tak jak — coraz częściej — dyrektorzy teatrów)
mogą pojawiać się z przypadku, ot, choćby od świń. Jak Żupan. I wystawiać w
swym cyrku i kabarecie role napisanie dla innych.
CK-anię przywołuję nie bez
kozery. Konina przeniósł bowiem akcję Barona
cygańskiego, czytając do oczami Musilowskiego Człowieka bez właściwości, Haskovego Szwejka, a także dekadencji. W końcu echa muzyki Straussa
odnajdujemy u Mahlera, a partytura tej operetki skrzy się i migoce od
„mahlerowskich chwytów”, mieszających liryzm kantyleny z muzyką innej, niższej
konduity.
Przyznam szczerze, że nie miałbym
nic przeciwko takiej inscenizacji. Spektakl jest bowiem intrygujący
plastycznie. Chyba po raz pierwszy za kadencji aktualnego dyrektora reżyser
zdecydował się na wykorzystanie sceny obrotowej. Postaci poprowadzone są
logicznie. Ostatni akt celnie oddaje atmosferę wiedeńskich kabaretów z zabawami
w udawanie odmiennej płci czy specyficznie sarkastycznym podejściem do
patriotyzmu. Muzyka Straussa podpowiada jednak, że warto nauczyć się bawić jak
dziecko. Konina zaś funduje nam epilog — na tle dorzuconego gratis
Straussowskiego walca ruszają w pląs bohaterowie, w tym gestapowcy wirujący z
kuso ubranymi subretkami. Chocholim tańcem dowodzi Żupan trzaskając z bata, nie
najlepszej zresztą jakości. Nie kupuję tego epilogu, który dodaje Baronowi niepotrzebnych kontekstów
politycznych, zbędnej ciężkości. Nie mam też potrzeby przewiercania „drugiego
dna” by zapaść się w ocean podtekstów i znaczeń. Sądząc po reakcjach siedzących
w pobliżu widzów, nie ja jeden zgłaszam tu zastrzeżenia.
O ile teatralnie uważam Barona za ciekawą propozycję, o tyle za
nieudaną uważam jego koncepcję muzyczną. W dyskusjach podnoszono kwestię
wolnych temp, nie tu jednak – w moim odczuciu – leży problem (wystarczy
przypomnieć sobie Willy’ego Boskovsky’ego by wiedzieć, że dawniej grano
Straussa wolniej i bardziej masywnym dźwiękiem, a jednak pikantnie i „w stylu”).
Bassem Akiki zadyrygował w sposób estetycznie spójny, tyle że zamiast Straussa
miałem wrażenie, ze słucham Mascagniego. Wszystko było tu śmiertelnie na serio, werystycznie i symfonicznie. Z mała dozą kontrastu, przerysowania i kanciastości, zabawy tempem i
kolorem. Po pierwszym akcie złapałem się na tym, że czekam, co też „Turridu”,
„Santuzza” i „Mamma Lucia” sprokurują w akcie następnym. Wiedeńska lekkość i
finezja, być może także groteska, którą dałoby się słusznie wydobyć z tej
muzyki patrząc na nią przez pryzmat wiedeńskiej dekadencji, dla mnie nie zaistniały.
Wyjątkowo nierówna była także
obsada.
Niestety, o roli Barinkaya wolę zapomnieć, a na spektaklu miałem ochotę, by stał się rolą niemą. Bez
scenicznego znaczenia okazała się także partia Arseny, której odtwórczyni
postawiła tylko na popis.
Podobała mi się za to Saffi
Moniki Cichockiej. Artystka pokazała, że rola zawsze zaczyna się w głowie.
Stworzyła wdzięczną scenicznie postać. Świetnie też „zwężyła” głos i mocno
ograniczyła wibrację, by odmalować postać młodej, emocjonalnej dziewczyny.
Dobry był Żupan Przemysława Reznera.
A Agnieszka Makówka świetnie wczuła się w postać Czipry, tworząc prawdziwą
postać.
Nieźle spisał się Marcin
Ciechowicz jako Carnero, choć w ostatnim akcie forma nieco go zawiodła.
Podobała mi się także Mirabella
Olgi Maroszek. Konina wykorzystał możliwości jej kontraltu do zbudowania
postaci niejednoznacznej seksualnie, mocno hermafrodytycznej, dominującej nad
kobiecą naturą Ottokara, jej syna. Brakło mi tylko subtelności i dwuznacznego
sex appealu w akcie trzecim, w którym kabaretowy popis Mirabelli poprowadzony
był mocną, nieco zbyt wulgarną kreską.
Marcin M. Bogusławski
Johann Strauss
Baron cygański
Teatr Wielki w Łodzi
Premiera z Expressem, 24 marca 2015 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.