wtorek, 18 sierpnia 2015

BEZDOMNOŚĆ NA KREDYT. MIESZKANIÓWKA, EKONOMIA, POLITYKA


Bez relacji, prób, różnic, bez przekształceń jakichś stanów

rzeczy nie da się nic sensownego powiedzieć na temat danego podmiotu

ani stworzyć jakiejś ramy odniesienia.

Bruno Latour



…najbardziej uderzającym odkryciem nauk społecznych jest to,

że inne czynniki, nad którymi nie mamy kontroli, sprawiają,

że czynimy pewne rzeczy.

Bruno Latour



W naszych czasach nie mamy świadomości prowadzenia prawdziwej

Wojny przeciw światu. […] Dziś jednak istnieje poważne ryzyko,

 że wygramy tę wojnę. Straszne jest, że będzie to pyrrusowe zwycięstwo,

bowiem w tym samym momencie będzie naszą porażką …

Michel Serres



Lektura „13 Pięter” Filipa Springera zajęła mi dwa popołudnia tylko dlatego że znajdowałem na nią czas po obowiązkach zawodowych i domowych. Gdyby nie to, skończyłbym ją „za jednym podejściem”, czując w sobie czytelniczy przymus nie pozostawiania niczego na później.

Uważam ją za znakomicie napisaną. Język Springera ma odpowiednią temperaturę i „wrażliwość”. Książka jest znakomicie skomponowana. Dużo satysfakcji sprawia mi także sposób, w jaki Springer patrzy na temat.



Jak to w reportażu, Springer nie kryje swojego punktu widzenia. Unika jednak stronniczości. Pewnie dlatego że książka ta nie jest prostą, linearną opowieścią o ludziach i ich problemie. „Mieszkaniówka” – by posłużyć się takim wygodnym skrótem-emblematem – jest raczej węzłem splecionym z wielu elementów: polityki, ekonomii, moralności, budynków, działek, klasowego charakteru społeczeństwa, towarzystw budownictwa społecznego, deweloperów, banków, polityków, wzorców dobrego życia, bezdomności, higieny, państwa itede itepe.  Złożoność tę stara się oddać w swej narracji Springer, snując – jak pająk – sieci złożone z dynamicznych relacji, pozwalając mówić różnym ludziom, pokazując, jak działają w naszym życiu bankowe prospekty, zadłużone działki czy środowiskowe wzorce sukcesu. Książka ta jest także „heterochronią” – Springer opowiada w niej nie tylko o teraźniejszości, ale także o polskim międzywojniu i pokazuje, jak to, co minione obecne jest w teraźniejszości.



Książkę zamykają takie słowa:

„Największym graczem na rynku kredytów hipotecznych w Polsce jest bank PKO BP. Jego siedziba znajduje się w trzynastopiętrowym biurowcu przy ulicy Puławskiej w Warszawie. Biuro prezesa mieści się na ostatnim piętrze. Wśród warszawskich drapaczy chmur ten nie jest nawet średniakiem, ale wystarczy, by spoglądając z okien swego gabinetu, prezes Zbigniew Jagiełło mógł poczuć, że cały kraj leży u jego stóp.

Ale Zbigniew Jagiełło się nie cieszy. W czerwcu 2014 roku wypowiada słowa, które w ustach prezesa banku czerpiącego gigantyczne zyski z kredytów hipotecznych brzmią co najmniej zadziwiająco. „Zachłysnęliśmy się wszyscy wolnością – mówi. – Moim zdaniem to, że można było uzyskać sto procent finansowania na mieszkanie bez własnych oszczędności, było złe. Dziś ma pan zdolność kredytową i zaciąga kredyt po uszy. Odmawiając sobie pójścia z kolegami na piwo i mecz, żonie wyjść do kawiarni, a całej rodzinie wakacji. Niby fajnie jest zamieszkać na swoim, ale po dwóch, trzech latach okazuje się, że tak się nie da żyć. Cierpimy”.

Prezes postuluje, by zachęcać Polaków do oszczędzania, żeby skoro już muszą kupić mieszkania na własność, nie zadłużali się przy tym ponad swoje możliwości. „Nie chcę być prezesem bogatego banku w biednym kraju” – oznajmia.

Jego argumenty nie przebiją się do opinii społecznej jeszcze przez kilka miesięcy. Zwłaszcza te dotyczące oszczędzania. Wrócą dopiero na fali frankowej paniki na początku 2015 roku jako postulat utworzenia kas budowlano-mieszkaniowych, które pozwolą Polakom gromadzić kapitał na przyszłe mieszkania. Podobne rozwiązanie proponowane było w Nowym ładzie mieszkaniowym, ale nigdy nie weszło w życie. Minister finansów Mateusz Szczurek rozprawia się z tym pomysłem szybko i dość bezpardonowo. Z wysokości sejmowej mównicy oznajmia, że „kasy to zaproszenie do kryzysu” i rozwiązanie „makroekonomicznie nieodpowiedzialne”. Nazywa je „piramidą finansową”, z której rządowi będzie „trudno się wykręcić”.

„W takim razie pan minister powinien ostrzec rządy jedenastu krajów, w których działa tego typu system oszczędzania – komentuje Jacek Furga, przewodniczący Komitetu ds. Finansowania Nieruchomości przy Związku Banków Polskich. – W Niemczech ma on już ponadstuletnią tradycję, co oznacza, że jest sprawdzony i bezpieczny”.

W wypowiedzi ministra Szczurka pobrzmiewa coś, co stanowi motyw przewodni polityki mieszkaniowej w Polsce. Niechęć państwa do podejmowania długoterminowych zobowiązań. Widać ją nawet w ewolucji rządowych programów: w ramach Rodziny na Swoim państwo dopłaca do odsetek przez kilka lat, w ramach Mieszkania dla Młodych wykłada całą kasę na początku i zapomina o sprawie. A problemu mieszkaniowego nie da się rozwiązać, nie planując działań na kilka, a nawet kilkanaście lat do przodu.

– Z tego samego powodu problem mieszkalnictwa nie jest atrakcyjny politycznie – mówi Piotr Mync. – Nie da się go załatwić w perspektywie jednej kadencji. No bo ile tanich mieszkań można wybudować w cztery lata? Niewiele. Nawet jeśli kilka tysięcy, to grupa ich szczęśliwych lokatorów nic nie znaczy w ogólnym przedwyborczym rachunku. Politycy wolą stosować rozwiązania bardziej efektowne, ale zupełnie nieefektywne. Niechętnie patrzą w przyszłość dalszą niż cztery lata.

– Ile nas ta niechęć kosztowała?

– Koszty finansowe nie są najgorsze, trudno je zresztą policzyć – odpowiada Mync. – Nie rozwiążemy problemu bezrobocia bez poprawy mobilności Polaków. A ci nie będą chcieli się przemieszczać, jeśli będą uwiązani kredytami do swoich mieszkań. Nie pokonamy kryzysu demograficznego, jeśli potencjalni rodzice nie będą mieli pewności, że nikt nie wyrzuci ich z domu miesiąc po narodzinach dziecka. Ale dla mnie najgorsze jest to, że wykastrowano mentalnie całą generację, wmawiając jej, że kredyt to jedyne rozwiązanie. Mieszkanie przestało się kojarzyć z obywatelskim prawem. Ludzie uwierzyli, że zaspokojenie tej potrzeby zależy tylko od ich ciężkiej pracy. Jeśli nie mają gdzie mieszkać, to znaczy, że zbyt słabo się starają. Takie postawienie sprawy jest po prostu nieludzkie. To jest największy koszt”.



To koszt, który płacimy także za związanie polityki z neoliberalną szkołą w ekonomii. A mówiąc jeszcze dokładniej – z uznaniem, że neoliberalizm jest nauką, bezstronną, obiektywną, zdolną do wyjaśniania „całego świata”. Autentyczną science. Zgadzam się jednak z Ha-Joon Changiem, że tak nie jest. Pisze on:

„Rzeczy mają się tak głównie dlatego, że (szczególnie w ciągu ostatnich dziesięcioleci) ludzi skłoniono do wiary, że podobnie jak fizyka czy chemia, ekonomia to „nauka” i na jej polu istnieje jedna prawidłowa odpowiedź na każde pytanie. Ci, którzy nie są ekspertami, powinni po prostu zaakceptować „konsensus profesjonalistów” i przestać o tym myśleć. Profesor ekonomii z Harvardu i autor jednego z najpopularniejszych podręczników w tej dziedzinie, Gregory Mankiw, mówi: „Ekonomiści lubią przybierać pozę naukowców. Wiem, bo sam często to robię. Kiedy uczę studentów, bardzo świadomie opisuję dziedzinę ekonomii jako naukę, żeby żaden z nich nie rozpoczynał zajęć z przekonaniem, że angażuje się w jakieś miałkie akademickie przedsięwzięcie”.

Jak się jednak przekonamy na stronach tej książki, ekonomia nigdy nie będzie nauką w takim sensie, w jakim jest nią fizyka czy chemia. Istnieje wiele rozmaitych teorii ekonomicznych. Każda z nich podkreśla znaczenie innych aspektów złożonej rzeczywistości, dokonuje odmiennych osądów moralnych i politycznych, a także formułuje różne wnioski. Poza tym teoriom ekonomii co rusz nie udaje się przewidzieć rozwoju wydarzeń zachodzących w rzeczywistym świecie, nawet w dziedzinach, w których się specjalizują – choćby z tego powodu, że ludzie, w przeciwieństwie do cząsteczek chemicznych czy fizycznych przedmiotów, dysponują wolną wolą”.



Fuzja polskiej polityki z neoliberalizmem doprowadziła do sytuacji, w której wartość człowieka i sens jego „obywatelstwa” wiążą się ściśle z sukcesem materialnym. Springer – oddając głos swoim rozmówcom – pokazuje, jak silnie powiązaliśmy dorosłość z posiadaniem kredytu, dzięki któremu kupiliśmy dom, samochód, wakacyjną podróż. Wiele do myślenia dają słowa bohaterów, którzy opowiadają o tym, że stracili znajomych dlatego że nie chcieli wziąć kredytu hipotecznego, a więc „dorosnąć”, „wziąć na siebie odpowiedzialność”. „zmierzyć się z wyzwaniami”.

Pokazuje także rolę ekonomicznych ekspertów w budowaniu zaufania do kredytów we frankach. Choćby Ryszard Petru, kreujący się dziś na możliwego zbawcę Polski od jej problemów, w 2008 roku – gdy kryzys ekonomiczny nie był już tylko mrzonką – zapewniał: „Złoty będzie się wzmacniał. Kredyty we frankach jeszcze długo pozostaną bezpieczne i opłacalne”.

Na wielu stronach jego opowieści dom (na kredyt) okazuje się kulą u nogi, czynnikiem destabilizującym życie, ograniczeniem wolności, klatką, w której przebywa się z eks-partnerem.



Springer jasno pokazuje, że zaangażowanie rządu w programy takie jak Rodzina na Swoim czy Mieszkania dla Młodych są tylko pozornie troską o obywateli. Najważniejszym beneficjentem pozostają tutaj deweloperzy.



Iza, pracownica wysokiego szczebla w deweloperskim biurze sprzedaży, mówi Springerowi:

„Klient, bo to on jest w tym układzie najsłabszy. Nie ma naszej wiedzy, nie ma naszych pieniędzy, nie ma naszego czasu. To wszystko go z miejsca stawia na gorszej pozycji. My nie ponosimy prawie żadnego ryzyka. I nie mówię tego, żeby się chwalić; to wynika z umowy, którą daliśmy klientowi do podpisania. Bank? Owszem ryzykuje, ale minimalnie. Ma zespół ekspertów, którzy tego delikwenta prześwietlą. Jak się pojawi problem, to najwyżej bank puści człowieka z torbami, wyśle komornika, żeby ściągał z niego tę kasę do końca życia. Bank odzyska pieniądze, najwyżej trochę później. Człowiek jest w tym wszystkim najmniejszy. Ale to nie znaczy, że zawsze zostanie puszczony z torbami. Nie. Przecież miliony ludzi kupiło mieszkania i nikt ich nie wystawił do wiatru. Można było to zrobić, ale przecież naszym celem nie jest oszukiwanie, tylko budowanie mieszkań i zarabianie na tym.

– Iza, a dlaczego ty mi to wszystko w ogóle mówisz?

– To, co napiszesz, i tak nie zepsuje nam interesu”.

I dalej:

„Potwierdza to Iza z szóstego piętra, ta, która pracuje w biurze sprzedaży dewelopera. Kiedy rząd uruchomił Mieszkanie dla Młodych, w firmie otworzyli szampana.

– W Rodzinie na Swoim można było kupić też lokal używany, ale w Mieszkaniu dla Młodych już tylko nowy, od dewelopera, czyli od nas. W pierwszym miesiącu działania programu sprzedaż skoczyła nam mniej więcej o trzysta procent.

Iza przyznaje, że obowiązujące w Mieszkaniu dla Młodych wysokie limity na cenę za metr lokalu sprawiają, że większość deweloperów podnosi ceny.

– Myśmy od razu to zrobili, gdy tylko je ogłoszono. Bo dlaczego mamy sprzedawać metr za pięć i pół tysiąca, skoro państwo zgodzi się dopłacać do tego samego lokalu sprzedawanego za sześć tysięcy? Idiota by nie skorzystał”.



Poważne kontrowersje budzi także Fundusz Mieszkań na Wynajem, który niedawno uruchomiono. Czytamy u Springera, że

„w ciągu pięciu lat zainwestuje aż pięć miliardów złotych w lokale do wynajęcia. Ma ich być dwadzieścia tysięcy. Według pierwszych zapowiedzi czynsz ma być konkurencyjny wobec stawek rynkowych. Na pierwszy rzut oka jest to krok w dobrą stronę. Gdy jednak wspominam o tym Irenie Herbst, ta prawie wyrzuca mnie za drzwi.

– Pięć miliardów złotych na zakup, powtarzam: zakup, dwudziestu tysięcy mieszkań w pięć lat! – denerwuje się. – TBS-y za cztery miliardy wybudowały tych mieszkań pięć razy więcej. To ma pana zdaniem jakikolwiek sens?

Kontrowersje budzi też fakt, że fundusz będzie skupował mieszkania od deweloperów. Ci zresztą zareagowali na to z wielkim entuzjazmem. Mają na rynku kilkadziesiąt tysięcy lokali, które na skutek przykręcenia przez banki kurka z kredytami trudno im sprzedać. Nic dziwnego, że zaczynają się prześcigać w ofertach. Chcą nie tylko sprzedać to, co już mają, ale też budować nowe. Zostają podpisane pierwsze umowy. W styczniu Fundusz Mieszkań na Wynajem wystawia w Poznaniu do wynajęcia pierwsze mieszkania. I tu rozczarowanie. Lokale wcale nie są tańsze od tych, które można wynająć na rynku, a w niektórych przypadkach kosztują nawet więcej”.



Być może ma to swój głęboki sens polityczny. Marek Wielgo mówi w książce:

„zwraca uwagę, że budowanie klasy średniej w oparciu o kupowane na kredyt mieszkania własnościowe ma też głębokie uzasadnienie polityczne. Ludzie ze zobowiązaniem na trzydzieści lat są mniej podatni na ekstremizmy. Głosują na partie środka, bo chcą mieć pewność, że władze niczym ich nie zaskoczą. Są przewidywalni, wiadomo, jak zyskać ich poparcie w wyborach”.



Springer dopomina się w swojej książce o politykę mieszkaniową i mieszkania czynszowe. Nie wpisuje się jednak w prostą figurę anty-wolnorynkowca, przywoływaną przez ludzi pokroju Leszka Balcerowicza. Ustami Ireny Herbst, współtwórczyni Memoriału Mieszkaniowego, mówi o tym, że w demokratycznym państwie trzeba wyważyć kwestie wolnorynkowe z zaangażowaniem państwa. Mieszkanie – nie jako luksus, ale podstawowe dobro obywatelskie – winno być dostępne dla wszystkich, ale na różnorodnych zasadach. Pokazuje – na przykładzie stargardzkiego TBS – sens budownictwa społecznego. Są nim choćby mieszkania wspomagane dla seniorów.

Udaje mu się boleśnie uchwycić stosunek Polaków do bezdomności i biedy. Robi to na przykładzie poznańskich kontenerów, zestawiając upiorne deklaracje Ryszarda Grobelnego o karze dla wyrzutków społecznych z bardziej skomplikowanymi realiami.



Pisze także o czyścicielach kamienic, między innymi z Poznania. W tym kontekście pojawia się także następująca opowieść:

„Na to się jednak chyba nie zanosi. W połowie 2012 roku Paweł Łukaszewski z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego napisał do wielkopolskich parlamentarzystów list z prośbą o wprowadzenie w prawie zmian, które umożliwiłyby pracownikom PINB szybsze podłączanie mediów do czyszczonych kamienic. Z projektem wystąpił poznański poseł Tadeusz Dziuba. Propozycja blisko półtora roku czekała na opinię. W końcu sejmowi prawnicy orzekli, że wodę zawsze można przynieść z zewnątrz. Nikt też nie powiedział, że myć trzeba się we własnej łazience, można to przecież robić u przyjaciół lub znajomych. W ostateczności można się też wyprowadzić.

Potem poprawki posła Dziuby trafiły pod obrady specjalnej podkomisji sejmowej. Nagranie z jej posiedzenia jest jednym z najbardziej przerażających, jakie można znaleźć na stronach polskiego parlamentu, a konkurencja w tej kategorii jest niemała. Posłanka Krystyna Sibińska (PO – dop. MMB) tłumaczy, że poprawki zaproponowane przez Dziubę nie są potrzebne, bo odcięcie wody nie stwarza „bezpośredniego zagrożenia życia””.



Rozważania o współczesnej Polsce poprzedza opowieść o międzywojniu. O lewicowych korzeniach spółdzielczości mieszkaniowej (współtwórcą WSM był Bolesław Bierut). O torpedowaniu planów mieszkaniowych dla robotników przez SARP w momencie, gdy zdominowali go ludzie związani z ONR. O popieraniu ówczesnej „deweloperki”, kredytowaniu kamienic budowanych dla establishmentu. Piekle schronisk dla bezdomnych.

To opowieść o wojnie, jaką toczy zwycięska część społeczeństwa przeciw tej, której materialnie się nie udało. Co nie znaczy, że przeciw tej, która się leni. Bieda często związana jest z pracą ponad siły, wyzyskiem, społeczną niesprawiedliwością.



Sądzę, że warto pochylić się nad tą książką. Spróbować spojrzeć na świat poprzez jej pryzmat –  bez względu na własne preferencje polityczne, moralne czy ekonomiczne. Bo, jak rzekł Michel Foucault, czasem warto popatrzeć na świat inaczej, by móc powrócić do tego, kim się jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...