Gdy Krzysztof wyciągał mi z półki trzeci tom Dzieł Karola Marksa i Fryderyka Engelsa po plecach przebiegł mi dreszcz.
Równy rząd twardo oprawionych tomów przypomniał mi bowiem Summę teologii Tomasza z Akwinu - olbrzymie opus skodyfikowanych poglądów, służące jako symboliczna biblia dla dwóch pozornie tak odrębnych instytucji, jak Kościół oraz Partia.
Do Ideologii niemieckiej Krzysztof dorzucił mi niedużą książkę Francisa Wheena Marks. Kapitał. Biografia.
I dobrze się stało - bo choć dla gorliwych badaczy marksizmu zapewnie nie ma w niej nic nowego, dla szerszej publiczności jest to dobre narzędzie do obalenia mitów.
Mitów - bowiem z Marksem jest podobnie jak z Akwinatą: ich spuścizna jest dziełem w ruchu - kształtują się one często w szale polemiki, w odpowiedzi na doraźne zapotrzebowania, w oparciu o ciągle nowy zestaw przebadanych źródeł. Obok dzieł ukończonych wiele tu notatek, prac zaczętych a nie skończonych. Wiele także wątpliwości, czy to, co się robi, ma jakikolwiek sens.
Co najważniejsze zaś - ich główne prace są dziełami otwartymi, które mogą być pożywką dla analizy kultury, ale nijak nie mogą być "tekstem objawionym", który zamyka usta dogmatycznym rozstrzygnięciem.
***
"W lutym 1867 roku, na krótko przed oddaniem I tomu Kapitału do druku, Karol Marks namawiał Fryderyka Engelsa do lektury Nieznanego arcydzieła Balzaca - pisze Wheen. - Opowiadanie samo w sobie jest małym arcydziełem - pisał Marks - 'pełnym najrozkoszniejszej ironii'".
"Dlaczego Marks przywołał opowieść Balzaca właśnie w chwili, kiedy przygotowywał się, by zdjąć zasłonę ze swego największego dzieła i wystawić je na widok publiczny?".
Może dlatego że trawiły go obawy, obawy o to, że lata pracy wydały owoc, którego ludzie jego czasów nie będą w stanie przyswoić. Tak jak było z obrazem bohatera utworu Balzaka - przemalowywanego przez wiele lat portretu, na którym - obok bezładnie wystającej nogi widać było tylko feerię barwnych plam.
Coś, co w czasach Balzaka było bezładną plątaniną kolorów, w naszych czasach jest jednym z wyrazów piękna tak samo, jak jazgot Iannisa Xenakisa zajęły trwałe miejsce obok oswojonej muzyki Beethovena.
***
Opus Marksa to magma nieuporządkowanych cytatów, analogii między ekonomią, literaturą i filozofią, ukończonych całostek i ledwo zarysowanych części. To trafne uwagi, przenikliwe komentarze, skuteczne polemiki (jako 24.-latek wstrząsał już - jako krytyk - nawet koronowanymi głowami), przemilczenia i opuszczenia, ale także pomyłki czy błędne przekonania.
Wszystkie one koncentrują się wokół zasadniczego tematu - człowieka i jego godności.
Troską Marksa było bowiem upodmiotowienie, przywrócenie symetrycznej godności każdemu z nas, godności, przekreślanej przez kapitalizm.
Marks słusznie pokazywał, że w obiegu kapitału większość z nas staje się przedmiotem, sprowadzana jest do roli niewolnika kapitału, maszyny czy dodatku do maszyny, że "odbiera mu się coraz więcej jego produktów, jego własna praca w coraz większym stopniu przeciwstawia mu się jako cudza własność, a środki jego egzystencji i jego działalności coraz bardziej koncentrują się w ręku kapitalisty".
Jeśli chce się zrozumieć ten proces w jego faktyczności (a tyle znaczy Marksowski materializm), okazuje się, że jest to zadanie ponad ludzkie siły.
Nie starczy bowiem czasu, by ogarnąć obieg kapitału i mechanizm alienacji we wszystkich jego przejawach.
Także dlatego że i obieg kapitału, i mechanizmy alienacji podlegają nieustannym zmianom (tak, logika transformacji wpisana jest w logikę kapitalistycznego wyzysku!), dziś kulminując a fetyszyzmie towarowym: oznaczaniu miejsca w hierarchii nie wartościowym produktem, a metką, dbaniem nie o to, by pozwolić się rozwinąć artyście, ale tym, żeby jak najszybciej go wyeksploatować, przykładaniem ręki do tego, by zastraszony pracownik za minimalną kwotę akumulował przychód swojej firmy, ulokowanej w większości przypadków w dziedzinie usług (zresztą w dzisiejszej logice wszystko jest usługą, od galerii, przez operę, sklep, po uniwersytet).
Skoro tak, to i dzieło Marksa musiało pozostać dziełem otwartym, inaczej idealistycznym tonem sprzeniewierzyłoby się deklarowanej wierności wobec tego, co faktyczne.
***
Lata lewicowości partyjnej i ustrojowych przemian skutecznie zniechęciły nas do lewicowości.
Jest to jednak zniechęcenie ideologiczne.
Nie jest bowiem tak, że lewicowość oznacza zamkniętą formułę, skamieniały i dogmatyczny zbiór poglądów, zgrabnie zmajstrowaną teorię wszystkiego.
Nie jest też tak, że lewicowość jest z gruntu antynarodowa - wystarczy popatrzeć na czasy przełomu: polscy socjaliści pracowali "u podstaw", edukując marginalizowane warstwy, gros spośród nich walczyło o oswobodzenie Polski spod zaborów, lewicowcy w końcu walczyli także przeciw dyktatowi PRL, doznając takich samych represji jak ich prawicowi koledzy.
Lewicowość oznacza raczej nieustannie transformującą się myśl, teorię, którą zawsze trzeba dopiero zbudować, odpowiadając na wyzwania faktycznego świata i na faktyczne mechanizmy uprzedmiotowiania człowieka, czynienia zeń tylko niewolnika kapitału.
Lewicowość jest innym miejscem (heterotopią) kapitalizmu, a więc nie nowym rajem i celem historii; jest krytyką kultury, stawianiem czoła realnym ekonomicznym kwestiom w imię wspólnoty, symetryczności jednostek, zakwestionowania wyzysku.
***
Na dziś potrzebna jest po to, by demaskować fetyszyzm towarowy i odsłaniać destrukcyjny charakter "wyścigu chomików*", który nie jest już biegiem zorientowanym na cel (bycie liderem), ale wmontowanym w kulturę mechanizmem biegania w kółko by podnieść liczbę punktów w CV, lepiej wypaść na castingu i nie dać się inflacji, która sprawia, że wszystko, co się robi, ma termin do spożycia krótszy od jogurtu.
___
*Termin i charakterystykę podbieram Adamowi Ostolskiemu.