Jacques Derrida pisał w Widmach Marksa o transarchitekturze. Jak objaśnia Tadeusz Sławek pojęcie to oznacza takie "budowanie i projektowanie, które unicestwia wcześniejsze metaforyczne rozumienie miasta jako 'kryształu przestrzeni'". Idzie o to, że miasto nie może być już dłużej pojmowane jako zakrzepły w pamięci wizerunek, ale że jego obraz tworzy się "na przecięciu obserwacji poczynionych w trakcie wędrówki ulicami, "a scenografia urbanistyczna staje się teraz scenografią przejścia". Kreowana przez transarchitekturę przestrzeń, "stanowi teraz rodzaj miejsca, którego predykatem nie może być żaden z
dotychczas używanych czasowników: “centrum” nie “znajduje się”, nie “jest”, ani
nie “jest umiejscowione”. Wszystkie te orzeczenia prowadzić muszą do
kartograficznej rzeczywistości, w której każdy topos znajduje swoje
przedstawienie w siatce współrzędnych, tymczasem “centrum” transurbanistyczne
nie podlega wpływom tych praw, a więc nie “znajduje się”, lecz co najwyżej jest 'przeczuwane'".
Transarchitektura jest sprawozdaniem z doświadczenia współczesnego człowieka, który odkrył prawdę o tym, że świat jest domeną prędkości i zmiennych żywiołów, i że sam jest skazany na błądzenie w świecie. Jak jednak przekonuje Emmanuel Levinas, błądzenie jest warunkiem odkrycia domostwa, albowiem dom nie jest czymś, na co jesteśmy skazani, ale czymś, co musimy swobodnie wybrać i odpowiedzialnie współkształtować.
Pozornie dom jest jedną z rzeczy poręcznych, takich samych, jak młotek wbijający gwoździe czy nóz krojący chleb. "Należy on istotnie do zestawu rzeczy koniecznych dla życia człowieka. - pisze Levinas - Chroni go przed złą pogodą, ukrywa przed nieprzyjaciółmi bądź natrętami. A jednak w systemie celów, w jakim toczy się ludzkie życie, dom zajmuje miejsce szczególne".
Ta szczególna rola domu polega, zdaniem Levinasa, na tym, że dom służy skupieniu. Skupienie zaś jest koniecznym warunkiem istnienia człowieka w świecie - warunkiem owocnej pracy, zmagania, rywalizacji, rekreacji czy czerpania rozkoszy. Świat bowiem do tego by istniał, musi się odróżnić czy dookreślić, poza tym, by odczuć bogactwo i inność świata trzeba mieć szansę na to, aby się nim cieszyć, by w spokoju je trawić, dając odpór bodźcom znieczulającym na kolejne doznania. Stara to mądrość, że prawdziwe smakowanie potrzebuje ciszy i czasu, pochłonięcie zaś przez chaotyczny strumień przeżyć niesie ze sobą tylko znieczulenie i pustkę.
Dom służy skupieniu, dlatego że źrodłowo związany jest z ludzką cielesnością. Pięknie pisał o tym Peter Zumthor, pokazujać, ze dobry architekt wkomponowuje mieszkańców w ciało budynku, myśli o ich wzajemnym starzeniu się i współistnieniu.
Ten związek między domem a ciałem człowieka niesie ze sobą przynajmniej dwie konsekwencje. Pierwsza to taka, że dom jest wnętrzem: swojakością, słodyczą ciepła i intymności, siedliskiem emocji, uczuć, sferą dyskrecji.
Druga to taka, że dom - jak ciało - intencjonalnie związany jest ze światem, jest zwróceniem ku zewnętrzności, granicą nadającą konkretność żywiołom, którymi (będzie) można się cieszyć.
Jako wewnętrzność dom jest sferą samotności czy separacji. Skupienie bowiem jest wewnętrznym wycofaniem ze świata, doznaniem siebie jako rozkoszującego sie tym, co inne. Co paradoksalne, warunkiem samotnosci skupienia jest jednak przyjęcie innego człowieka. Nie chodzi tu jednak o każdego innego, ale o tego, który uobecnia się w swoim wycofaniu, tym, do którego zwracamy się przez naintymniejsze "ty" mówiąc do niego "mówieniem bez nauczania, językiem milczącym, porozumieniem bez słów, ekspresją zachowującą sekret".
Jako intencjonalne zwrócenie ku zewnętrzu jest dom tym, co umożliwia pracę i własność, rozkoszowanie się i otwartość. Otwartość, której figurą pozostaje gość i gościnność: bez domostwa, samotności i separacji nie istniałaby bezinteresowność. Nikogo nie można by przyjąć, z nikim nie można by się podzielić swoim bogactwem, nie można by również ubogacić się pięknem wynikającym z tego nawiedzenia.
Dom jest w końcu wydarzeniem otwierającym na przyszłość i na nadzieję, warunkiem akceptacji życia. W skupieniu milczącego języka, w trosce i zaufaniu pozwala bowiem chronić doświadczenie niejasności świata, z której rodzi się wymagające przekorczenia niezrozumienie, nieporozumienie, nie-identyczność stanowiące dowód na to, że "wszystko jest jeszcze możliwe".
W czasach, gdy zewnętrze jest nie tylko sferą zapomnienia, rozkoszowania się żywiołami i spokojnej pracy, ale nade wszystko domeną zabiegania, stresu i symbolicznej przemocy, dom jest także miejscem przypominającym, że sens nie jest własnością człowieka i nie przytrafia się jednostce, ale jest tym, co się podziela. Jak pięknie napisał Michał Paweł Markowski "człowiek dzieli się sensem, egzystując. Egzystencja bowiem, to podział sensu, który jest jednocześnie podziałem czasu... Jeśli więc my jesteśmy sensem (a nie mamy sens do swojej dyspozycji), to także i my jesteśmy o tyle, o ile dzielimy się sensem z innymi, o ile różnimy się sensem od innych".
A gdzież lepiej podzielić się sensem niż w zaciszu domu, nam dymiącą filiżanką kawy czy herbaty? Gdzież lepiej podzilić się sensem, niż w zaciszu swojej wewnętrzności, która wydarza się w duszy ucieleśnionej w naszym domostwie?
Dom - miesjce, w którym można budować, dlatego że nieczego nie trzeba udowadniać.
Dom - miesjce, w którym można budować, dlatego że nieczego nie trzeba udowadniać.