Można doczepić się do wszystkiego. Nieczystości, zwłaszcza w skrzypcach i kornecie. Paru drobnych wpadek emisyjnych Jaroussky'ego. Efekciarstwa charakterystycznego dla Arpeggiaty. Małej ilości tego "co dawne" w muzyce dawnej. Można. Tylko po co? To był jeden z najbardziej kapitalnych koncertów, najbardziej radosnych wieczorów, na jakich byłem w życiu. Pełen wigoru, zamyślenia, sympatycznej energii łączącej muzyków i muzyków oraz słuchaczy. Była też szczodrość bisów. I - wbrew utyskiwaczom - to, co dla mnie w baroku najważniejsze: umiejętność cieszenia się muzyką, otwartość i pomieszanie (także tego, co stare z tym, co nowe), szaleństwo (sciocco) i afektacja (sospiri), sensoryczna uczta, pochłaniająca umysł i otwierająca zmysły kolorami, wibracjami, niemalże zapachami. Tak wysmakowany wieczór wychodzi tylko prawdziwym Mistrzom! A że podpisując płyty dali się poznać jako typy serdeczne i otwarte? Tym większa radość z wieczoru.
Był zatem Monteverdi. Był genialny w tym repertuarze Jaroussky. Była przesympatyczna Christina Pluhar i Jej zespół. Tylko gdzie był Tomek??
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”
Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...
-
Nie będę krył, że należę do tej części melomanów, których cieszy "historycznie poinformowany" nurt wykonywania muzyki dawnej. Nam...
-
Podróż zimowa z poezją Stanisława Barańczaka to opowieść pozbawiona nawet iskier nadziei. Jest trzeźwa, ostra i smutna ocena naszej wsp...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.