Nie będę krył, że wprawdzie staram
się śledzić nagrania i realizacje Eugeniusza
Oniegina, ale „sam z siebie” sięgam po dwa nagrania z doby Związku
Radzieckiego — pod dyrekcją Wasilija Niebolsina oraz Aleksandra Orłowa i
Aleksandra Mielika-Paszajewa. Oba nie są
wolne od wad, oddają jednak sprawiedliwość mistrzowskiej partyturze Piotra
Czajkowskiego. Przy tym Leńskiego szukam raczej u Niebolsina, Tatiany i Olgi —
u Orłowa i Paszajewa. Mogę powiedzieć,
że Jelena Kruglikowa jest dla mnie swoistym wzorcem Tatiany. Postać tę buduje
środkami nadzwyczaj subtelnymi, ani przez moment nie wpada w histerię i nie
dopuszcza do przerysowań. Tworzy postać
dziewczyny, która odkrywa intensywność uczuć i jest wobec nich bezradna. Ale
dojrzewa, czego dowodem powściągliwość (a nie wyniosłość), z którą podejmuje
Oniegina w ostatniej scenie opery. Szczerość i wiarygodność pozwalają puścić
mimo uszu drobne nieścisłości intonacyjne. Wraz ze śpiewającą Olgę Jelizawietą
Antonową tworzą parę niezwykłą, bo dopełniającą się poprzez silny kontrast.
Kruglikowa dysponuje głosem o młodzieńczej barwie, o klarownej górze i
znakomitej średnicy. Z kolei głos Antonowej jest ciemny, zmysłowy, w brzmieniu
o wiele dojrzalszy od sopranu Kruglikowej. Przyznaję, że nie słyszałem tak
melancholijnie brzmiącej pieśni otwierającej scenę I. Zgadzam się także z
Rogerem Pines’em, który poświęcił temu nagraniu długą recenzję, że Antonowa
doskonale czuje się w tej kontraltowej
roli. Wspominam o tym wszystkim, by
dookreślić własne preferencje, które wpływają na mój odbiór innych realizacji Oniegina, w tym nowej premiery Teatru
Wielkiego w Łodzi.
Przyznaję, że z dzisiejszego
spektaklu wyszedłem wyjątkowo zmęczony i z poczuciem bezradności. Spektakl jest
dla mnie wyzwaniem zarówno w warstwie reżyserskiej, jak i muzycznej. Mówiąc
eufemistycznie, wyobraźnia muzyczna dyrygenta Wojciecha Rodka ani przez moment nie spotkała się z moją wyobraźnią
muzyczną. Mówiąc mniej eufemistycznie, tak niemuzykalnego Oniegina chyba nigdy nie słyszałem. Warunkiem sine qua non muzykalności jest dla mnie wrażliwość na emocjonalną
stronę muzyki, umiejętność kształtowania jej, jak chciał Claudio Monteverdi,
zgodnie z rytmem serca. Z mojego miejsca z prawej strony amfiteatru śledziłem
pracę orkiestry, która nie miała specjalnego związku z pracą wykonywaną na
scenie. Nie zawsze dobrze wyważono balans między kanałem a śpiewakami. Zaś z
kanału dobywała się muzyka doskonale asemantyczna — wszystko miało (bo nie
zawsze było) być równo, czysto i tak samo, jakby muzyka dobywała się z jakiejś muzycznej
maszyny. Trudno sobie wyobrazić bardziej pustą emocjonalnie orkiestrową „pointę”
obrazu piątego. Środek poloneza w obrazie szóstym rozpadł się na niepowiązane
ze sobą mikroelementy. Z krótkich fraz, które niekoniecznie tworzyły dłuższe
całości, składał się w większości akt pierwszy. Jeśli Piotr Kamiński wyobraża
sobie, że Czajkowski powiązał w partyturze losy Tatiany i Leńskiego,
przetwarzając motyw otwierający operę czy stosując motywy zstępujące w scenie
pisania listu i pożegnalnej arii Leńskiego, tutaj próżno by było szukać tego
powiązania. Trudno także było szukać go na scenie — autentycznych interakcji
między postaciami było niewiele, wśród nich na pewno wskazać można wymianę zdań
między Zareckim a Leńskim. Winę za tę sytuację ponosi po równo dyrygent i
reżyser, czyli Paweł Szkotak. Przykładowo,
Oniegin błąka się po scenie z
nieodłączną maską w ręce, ba, do maski śpiewa nawet fragment arii z obrazu
trzeciego. Olga pomyślana jest jako trzpiotka, szkoda tylko, że wyraża się to w
kilku manierycznych gestach, które odbierają tej postaci jakąkolwiek wielowymiarowość.
Reżyserii postawić można więcej zarzutów. Trudno mi choćby zrozumieć, jakim cudem przyjęta
przez reżysera realistyczna dosłowność dopuszcza sytuację, w której przed
dworkiem Łariny możemy mieć, w zależności od potrzeb, staw bądź podest
(ziemię?). Wystarczyłoby wykorzystać scenę obrotową i pokazać dwór z różnych
stron. Przyznam, że w tej reżyserii zupełnie umknął mi moment odbicia Olgi
przez Oniegina w obrazie czwartym, nie było zatem widocznego powodu do rozterek
Leńskiego, zakończonych awanturą, a w końcu pojedynkiem. Zupełnie nie rozumiem
też wprowadzenia na scenę rewolucji bolszewickiej. Dzieje się to zresztą w
iście kuriozalny sposób na tle poloneza — jeśli tak wyglądała rewolucyjna
przemoc, zaiste nie ma co się za bardzo bać. Pocieszna w tym kontekście jest „klasowa
tytulatura”, konsekwentnie wyśpiewywana na scenie, czy finałowy duet śpiewany
pod czujnym okiem Lenina wychylającego się z trybuny (na scenie widzimy projekt trybuny Lenina Ela Lissitzky'ego).
Osobna sprawa to dykcja. Należę do „szkoły” Ady Sari
i uważam, że opery najlepiej śpiewać w oryginale, ze względu na specyficzną „muzyczność”
języka oryginału. Przyznaję jednak rację Kamińskiemu, że lepsze jest dobre
wykonanie w przekładzie niż złe w oryginale. Dzisiaj w większości przypadków
nie usłyszałem dobrego rosyjskiego, a znaczna część podawanego tekstu była
wręcz niezrozumiała. Nie usłyszałem też, niestety, dobrej francuszczyzny. Swe
kuplety Triquet rozpoczął od słów „a seti feti konwie” (niektórzy śpiewacy
zabarwiają francuskie „e” z accent aigu
tak, że brzmi jak „i”, z cała pewnością w „cette” i „fête” nie ma to
uzasadnienia).
Z bohaterów wyróżnię przede
wszystkim chór, który pilnie przyłożył się także do kwestii językowych, oraz
balet, który wniósł wiele życia do obrazu czwartego. Głowę z schylę z
szacunkiem przed orkiestrą, bo nie zazdroszczę jej występu. Jeszcze raz wyrażę
żal, że reżyser nie zatroszczył się bardziej o postać Olgi, w której, słusznie,
obsadzono Olgę Maroszek. Żałuję, że
dyrygent nie pomógł śpiewakom w budowaniu nastroju w obrazie pierwszym, mógł bowiem liczyć na ciemne brzmienie
mezzosopranu Agnieszki Makówki. Ukłon
kieruję też do Andrzeja Staniewskiego,
który śpiewał Zareckiego. Obchodząca dziś jubileusz 25-lecia pracy artystycznej
Dorota Wójcik nie do końca
przekonała mnie jako Tatiana, choć rolę budowała konsekwentnie. Jej głos jest
dla mnie już zbyt dojrzały, za dużo w nim „twardych alikwotów”, zbyt jaskrawo
odzywają się piersi. Być może dlatego w scenie pisania listu więcej było dla
mnie ira niż amor. Ale de gustibus non
disputandum est. Z solistów wspomnieć muszę jeszcze o Stanisławie Kuflyuku, który w ramach tej inscenizacji stworzył na
tyle wiarygodnego Oniegina, na ile się dało.
Piotr Czajkowski
Eugeniusz Oniegin
Reżyseria Paweł Szkotak
Kierownictwo muzyczne Wojciech Rodek
Scenografia i reżyseria świateł Bruno Schwengl
Choreografia Iwona Runowska
Kierownictwo chóru Dawid Jarząb
Teatr Wielki w Łodzi
6 listopada 2016 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.