czwartek, 4 sierpnia 2016

KILKA PYTAŃ O "IDEOLOGIĘ GENDER"

Osoby LGBTQ wciąż zmagają się o swoją godność, której odmawiano nam przez stulecia. Polityka anty-mniejszościowa była elementem zarówno systemów totalitarnych, by wspomnieć:
— nazistowskie Niemcy: gdzie obowiązywał paragraf 175 kodeksu karnego, na podstawie którego osoby LGBTQ odsyłano do obozów koncentracyjnych, homoseksualnych mężczyzn oznaczano trójkątem różowym, kobiety — czarnym, jako „aspołeczne”
— ZSRR: gdzie obowiązywały ustawa z 1934 r. i paragraf 121:

Zgodnie z paragrafem 121 kodeksu karnego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, homoseksualizm był karany przez pozbawienie wolności do lat 5, a zgodnie z paragrafem 121.2 w przypadku użycia przemocy fizycznej lub wykorzystania subordynacji ofiary albo w przypadku stosunków seksualnych z nieletnimi — do lat 8.
W styczniu 1936 roku Nikołaj Krylenko, ludowy prokurator generalny, ogłosił, że homoseksualizm jest produktem dekadencji klasy dominującej, na który nie ma miejsca w demokratycznym społeczeństwie, zbudowanym na zdrowych zasadach”.

, jak i demokratycznych: paragraf 175 kodeksu karnego, tak chętnie stosowany przez nazistów, przetrwał do końca lat 60. XX-wieku; w Wielkiej Brytanii, by podać inny przykład, zakaz „publicznej manifestacji” orientacji seksualnej zniknął dopiero w … 2000 r., kontakty homoseksualne przestano karać w 1967 r. w Anglii i Walii, a w 1982 r. w Irlandii Północnej, a przed zniesieniem penalizacji ok. 100 tys. gejów poddano kastracji chemicznej.

W tym kontekście chciałbym dowiedzieć się od strony kościelnej, jakim cudem działania ruchów LGBTQ są neobolszewizmem, a nawet ideologią gorszą od nazizmu i doktryny ZSRR razem wziętych?    
To pytanie jest tym bardziej zasadne, że homoseksualizm w ZSRR opisywano podobnie do tego, jak mówi się o nim w Kościele rzymsko-katolickim. W Wielkiej Encyklopedii Sowieckiej (1952 r.) napisano:

 „Przyczyny homoseksualizmu są związane z codziennymi uwarunkowaniami społecznymi. W przypadku większości osób, które oddają się homoseksualizmowi, ta perwersja ustaje, gdy znajdą się w przychylnych warunkach społecznych. W radzieckim społeczeństwie, mającym zdrowe obyczaje, homoseksualizm jest postrzegany jako perwersja seksualna. Prawo sowieckie karze więc za homoseksualizm, z wyjątkiem tych przypadków, w którym jest on wyraźnym objawem choroby psychicznej." 

Czy nie jest tak, że właśnie „przychylne warunki społeczne” stwarza osobom LGBTQ Kościół, który choćby w ramach terapii reparatywnej i środowiska religijnego widzi możliwość odwrócenia się mniejszości od zła („praktykowanie homoseksualizmu”, „lobbowanie orientacji”) i stania „normalnym” człowiekiem? W tym kontekście wymowne są słowa Barbary Badury z Ośrodka Odwaga, która mówiła:

„Jeśli osoby przejdą cały proces terapii i odnajdą się w życiu, to my już w większości nie mamy z nimi kontaktu. Oni żyją już tym, że coś w ich życiu się zmieniło. W innych ośrodkach, badających różnego typu uzależnienia, sytuacja wygląda tak, że ok. 30 proc. wychodzi z tego, 30 proc. się dalej zmaga, a kolejne 30 proc. pozostaje w nałogu.” 

Chciałbym, żeby strona kościelna przedstawiła opinii publicznej owe podręczniki, w których uczy się dzieci, że każdy może sobie wybrać swoją płeć, jak mówił polskim biskupom Franciszek. Życzyłbym sobie także, żeby zaprezentowano jednocześnie wyniki szeroko zakrojonych badań socjologicznych, w których pokazano by, jak szeroko korzysta się z takich podręczników w edukacji.

Póki co, mam nieodparte wrażenie, że w możliwość „zabawy” płcią i orientacją seksualną najbardziej wierzy sam Kościół rzymsko-katolicki, czemu wyraz daje w oficjalnych dokumentach. W Homosexualitatis problema, liście duszpasterskim Kongregacji Nauki Wiary sygnowanym przez Josepha Ratzingera stwierdza się: „W rzeczywistości także u osób ze skłonnością homoseksualną powinna być uznana owa podstawowa wolność, która charakteryzuje osobę ludzką i nadaje jej szczególną godność. Jak w każdym odwróceniu się od zła, dzięki tej wolności, ludzki wysiłek oświecany i wspomagany przez łaskę Bożą, może powstrzymać te osoby od aktywności homoseksualnej”.
Tę „podstawową wolność” starano się zagospodarować w ramach rozmaitych modeli terapii reparatywnej, która miała „leczyć z homoseksualizmu”.

„Przez długi — piszeTomasz Górski — czas za najbardziej obiecującą metodę przekształcania gejów w „porządnych ludzi" uchodziła terapia behawioralna. Opiera się ona na założeniu, że zachowania homoseksualne są wyuczone, więc można ich także oduczyć. W celu „oduczania", niektórzy terapeuci behawioralni wywoływali bodźce powodujące pobudzenie seksualne, na przykład serie fotografii pięknych mężczyzn, razem z bodźcami awersyjnymi, takimi jak środki wymiotne czy szoki elektryczne. Gorzej szło im z uczeniem zachowań heteroseksualnych. Najczęściej nakazywano „pacjentom" masturbowanie się podczas prezentowania zdjęć przedstawiających płeć odmienną. Skuteczność „terapii" była jednak dla lekarzy frustrująca. Pacjenci skarżyli się na poparzenia prądem, uporczywie krążyły też anegdoty o przekupnych sanitariuszach, którzy ku uciesze „pacjentów" zamieniali slajdy. Ostatnim gwoździem do trumny stała się niechęć fundamentalistów religijnych, których nie raziło traktowanie gejów prądem, ale namawianie ich do onanizmu, który — nawet uświęcony przez tak zbożny cel — był ich zdaniem niemoralny. W końcu sami terapeuci behawioralni zaniechali tej metody i ograniczyli się do dziedzin, w których potrafią przynosić ludziom rzeczywistą korzyść i ulgę, a nie cierpienia.
Obecnie większość „terapeutów konwersyjnych" wywodzi swoje teorie i metody z psychoanalizy. Ojciec psychoanalizy, Zygmunt Freud uważał co prawda, że człowiek jest z natury biseksualny i odmawiał leczenia homoseksualistów. Zachował się jego list do matki pewnego geja, w którym wyjaśniał, że nie uważa homoseksualizmu za zaburzenie i że nie powinien tak być traktowany. Mimo takiego nastawienia mistrza, niektórzy psychoanalitycy używali jego teorii rozwoju psychoseksualnego do tworzenia podstaw dla „terapii" homoseksualizmu. Większość z nich, za jednym z uczniów Freuda, Sandorem Rado, zanegowała twierdzenie o wrodzonym biseksualizmie i przyjmowała, że skłonności homoseksualne mają charakter patologiczny. Była to zresztą jedna z nielicznych rzeczy, w których osiągali zgodę, bo wkrótce powstało pół tuzina psychoanalitycznych teorii męskiego homoseksualizmu i drugie tyle dotyczących homoseksualizmu kobiecego.
Większość terapeutów z kręgu NARTH uważa (za psychoanalitykiem amerykańskim Charlesem Soccaridesem), że przyczyną homoseksualizmu są różnego rodzaju anomalie w relacjach rodzice-dziecko w okresie preedypalnym (tzn. pierwszych 3 lat życia). W psychoanalizie bowiem, problemy w relacjach rodzice-dziecko są uważane za podstawowe a nawet jedyne źródło wszystkich późniejszych zaburzeń psychicznych, zaś praca z pacjentem polega głównie na analizie tych relacji. Natomiast lokalizacja przyczyn homoseksualizmu w okresie wczesnego dzieciństwa ma tą wielką zaletę z punktu widzenia samych „terapeutów", że pozwala na wmówienie „pacjentom" różnych nieistniejących rzeczy, ponieważ większość tego okresu życia objęta jest tak zwaną amnezją dziecięcą — nie pamiętamy z tego okresu nic, albo bardzo niewiele. […]
Piszę o tych strasznych i śmiesznych historiach, aby wyjaśnić, dlaczego „terapeuci reparatywni" wskazują na rodziców jako przyczynę homoseksualizmu swoich „pacjentów". Na przykład jezuita ojciec Kożuch oświadcza w wywiadzie zamieszczonym w miesięczniku Więź: „Nie spotkałem jeszcze — i to już zostało potwierdzone przez badania — chłopca o tendencjach homoseksualnych, który miałby dobrą relację z ojcem". Takich wyników dobrze przeprowadzonych badań nie znam, natomiast jestem przekonany, że chłopcom o tendencjach homoseksualnych, którzy mają dobrą relację z ojcem (do jakich zaliczyć mogę siebie samego) nie przyszłoby do głowy szukać sobie drugiego ojca w osobie ojca Kożucha.
„Terapeutom reparatywnym" jest szalenie trudno znaleźć wspólny mianownik dla rodziców-sprawców homoseksualizmu. Dlatego wolą kryć się za ogólnikami, bądź też twierdzą, że matki homoseksualistów mogą być albo nadopiekuńcze, albo za mało opiekuńcze dla swoich pociech; podobnie ojcowie mogą być zbyt surowi, ale też zbyt łagodni. Ponieważ z wyjątkiem chodzących ideałów te określenia pasują do wszystkich rodziców — także rodziców homoseksualistów — „pacjenci" mogą w końcu zgodzić się z indoktrynacją, której są tu poddawani.
To oczywiście nie jest jedyna indoktrynacja, której „terapeuci reparatywni" poddają swoich pacjentów. Postępują jak akwizytorzy, którzy pragną przekonać klientów, że bez ich produktu ich życie na Ziemi będzie beznadziejne, a stanie się jeszcze gorsze w zaświatach. Ponieważ grzeszność homoseksualizmu jest jedynym poważnym argumentem za poddaniem się takiej terapii, będą dbać o współdziałanie z księdzem, ale nie cofną się też przed wmawianiem osobom homoseksualnym, że są skazani na samotność i nieszczęśliwe życie. Tu wchodzą w konflikt z zasadą primum non nocere, gdyż dla wszystkich psychologów jest jasne, że wkładanie pacjentom do głowy takich rzeczy może tylko pogłębić ich problemy psychiczne. „Terapia reparatywna" jest z tego powodu (a także swojej niskiej skuteczności — o czym za chwilę) uważana przez amerykańskich profesjonalistów — psychiatrów, psychologów, pracowników socjalnych, pediatrów i innych za nieetyczny zabieg paramedyczny.
Najpełniejszy wyraz temu stanowisku dało zrzeszające 40 tysięcy licencjonowanych psychiatrów Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne w oświadczeniu z grudnia 1998 roku. Czytamy w nim, że: "Potencjalne ryzyko stosowania 'terapii reparatywnej' jest znaczące, włączając w to możliwość wystąpienia depresji, zaburzeń lękowych i zachowań autodestrukcyjnych. (...) Wielu pacjentów, którzy poddali się 'terapii reparatywnej' relacjonuje, że podawano im mylną informację, że homoseksualiści są samotnymi, nieszczęśliwymi osobnikami, którzy nigdy nie osiągną akceptacji lub satysfakcji. (...) Możliwość, że osoba może osiągnąć szczęście i satysfakcjonujące relacje interpersonalne jako gej lub lesbijka nie była im prezentowana, a alternatywne podejście do radzenia sobie ze społeczną stygmatyzacją nie była omawiana (...) Z tego powodu Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne sprzeciwia się jakiejkolwiek terapii psychiatrycznej, takiej jak terapia 'reparatywna' lub 'konwersyjna', które opierają się na założeniu, że homoseksualizm jest sam w sobie zaburzeniem psychicznym lub opartych na założeniu, że pacjent powinien zmienić swoją orientację homoseksualną. (...)". Także Amerykańskie Towarzystwo Psychoanalityczne przyjęło w 2000 roku tak zwany raport Cohlera i Galatzera-Levy, którego konkluzja jest jednoznaczna: terapia reparatywna jest nieskuteczna i także nieetyczna, gdyż może przynieść szkodę.

Takie głosy nie psują dobrego samopoczucia samym „terapeutom reparatywnym", których poziom zresztą ciągle się obniża”. Nawet więcej — krytyka terapii reparatywnej uznawana jest za propagandę homoseksualną, a wykreślenie homoseksualizmu z listy chorób to efekt działalności lobby gejowskiego, które prokuruje rozmaite spiski. O tym, że naciski rozmaitych lobby istnieją przekonany jest i Ratzinger:

„Także w Kościele powstała tendencja, wytworzona przez różne grupy nacisku o różnych nazwach i różnym zasięgu, która usiłuje uchodzić za przedstawiciela wszystkich osób homoseksualnych, będących katolikami. W rzeczywistości jej zwolennikami są w większości osoby, które bądź lekceważą nauczanie Kościoła albo chcą je w jakiś sposób zmienić” (Homosexualitatis problema),

I Franciszek: 

„Problemem jest lobbowanie poprzez orientację, bądź lobby chciwych ludzi, polityczne lobby, lobby Masonów, jest tyle różnych lobby. To jest problem” (wywiad);
„To niedopuszczalne, „aby Kościoły lokalne doznawały nacisków w tej materii oraz aby organizmy międzynarodowe uzależniały pomoc finansową dla krajów ubogich od wprowadzenia praw ustanawiających «małżeństwo» między osobami tej samej płci” (Amoris laetitia).

Tak czy owak, skoro podstawowa ludzka godność powoduje, że człowiek może popaść w zło, określając się jako homoseksualista i aktywnie „praktykując” homoseksualizm, ale może też odwrócić się od zła i stać kimś „normalnym”, zapewne jest na tyle wolny (tą podstawową wolnością), żeby odrzucić Boga stwórcę i dowolnie kształtować swoją płeć, choć tu nie wiem, czy istnieje szansa — po takiej „swobodnej zabawie” — by wrócić do normalności.

Chciałbym, żeby strona kościelna udowodniła, że faktycznie antyneoliberalne perspektywy queer są wytworem instytucji, które „dają pieniądze”. I że „gender” służy „wyzyskowi stworzenia i wyzyskowi osób”, który to wyzysk zamyka ludzkie serca na problem migrantów (tak tak! Gender pojawia się właśnie w takim kontekście). Ten problem staje się ważny w momencie, gdy odrzucimy praktykę kościelną, w ramach której złożony obszar studiów genderowych i queerowych, polityki równościowej, działań politycznych itp., wrzuca się do jednego worka pod nazwą ideologia gender, homoterroryzm, homoideologia, homoherezja czy jeszcze inną.


Wystarczy sięgnąć do źródeł, by wiedzieć, że queer to „projekt, który akcentuje wzajemną pomoc i solidarność między odmieńcami różnych geopolitycznych porządków” (Rafał Majka), a także strategia oporu wobec kapitalistycznemu Zachodowi i neoliberalnej wizji państwa. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę internetową słowa queer i capitalism by zobaczyć, jaka masa tekstu potwierdzi te moje uwagi. Czy nie jest zatem tak, że przynajmniej w niektórych punktach pewni „genderyści” mogliby współdziałać z Franciszkiem w krytyce bezdusznego kapitalizmu? I czy ocena Franciszka nie jest niesprawiedliwa, by nie rzec: fałszywa? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...