Osoby LGBTQ wciąż zmagają
się o swoją godność, której odmawiano nam przez stulecia. Polityka
anty-mniejszościowa była elementem zarówno systemów totalitarnych, by wspomnieć:
— nazistowskie Niemcy:
gdzie obowiązywał paragraf 175 kodeksu karnego, na podstawie którego osoby
LGBTQ odsyłano do obozów koncentracyjnych, homoseksualnych mężczyzn oznaczano
trójkątem różowym, kobiety — czarnym, jako „aspołeczne”
— ZSRR: gdzie obowiązywały ustawa z 1934 r. i paragraf 121:
„Zgodnie z paragrafem 121 kodeksu karnego Związku
Socjalistycznych Republik Radzieckich, homoseksualizm był karany przez
pozbawienie wolności do lat 5, a zgodnie z paragrafem 121.2
w przypadku użycia przemocy fizycznej lub wykorzystania subordynacji
ofiary albo w przypadku stosunków seksualnych z nieletnimi — do lat
8.
W styczniu 1936 roku Nikołaj Krylenko, ludowy
prokurator generalny, ogłosił, że homoseksualizm jest produktem dekadencji
klasy dominującej, na który nie ma miejsca w demokratycznym
społeczeństwie, zbudowanym na zdrowych zasadach”.
, jak i demokratycznych: paragraf
175 kodeksu karnego, tak chętnie stosowany przez nazistów, przetrwał do końca lat
60. XX-wieku; w Wielkiej Brytanii, by podać inny przykład, zakaz „publicznej
manifestacji” orientacji seksualnej zniknął dopiero w … 2000 r., kontakty
homoseksualne przestano karać w 1967 r. w Anglii i Walii, a w 1982 r. w
Irlandii Północnej, a przed zniesieniem penalizacji ok. 100 tys. gejów poddano
kastracji chemicznej.
W
tym kontekście chciałbym dowiedzieć się od strony kościelnej, jakim cudem
działania ruchów LGBTQ są neobolszewizmem, a nawet ideologią gorszą od nazizmu i
doktryny ZSRR razem wziętych?
To
pytanie jest tym bardziej zasadne, że homoseksualizm w ZSRR opisywano podobnie
do tego, jak mówi się o nim w Kościele rzymsko-katolickim. W Wielkiej Encyklopedii
Sowieckiej (1952 r.) napisano:
„Przyczyny homoseksualizmu są związane
z codziennymi uwarunkowaniami społecznymi. W przypadku większości
osób, które oddają się homoseksualizmowi, ta perwersja ustaje, gdy znajdą się
w przychylnych warunkach społecznych. W radzieckim społeczeństwie,
mającym zdrowe obyczaje, homoseksualizm jest postrzegany jako perwersja
seksualna. Prawo sowieckie karze więc za homoseksualizm, z wyjątkiem tych
przypadków, w którym jest on wyraźnym objawem choroby psychicznej."
Czy nie jest tak, że
właśnie „przychylne warunki społeczne” stwarza osobom LGBTQ Kościół, który choćby
w ramach terapii reparatywnej i środowiska religijnego widzi możliwość
odwrócenia się mniejszości od zła („praktykowanie homoseksualizmu”, „lobbowanie
orientacji”) i stania „normalnym” człowiekiem? W tym kontekście wymowne są
słowa Barbary Badury z Ośrodka Odwaga, która mówiła:
„Jeśli osoby przejdą cały proces terapii i odnajdą się
w życiu, to my już w większości nie mamy z nimi kontaktu. Oni żyją już tym, że
coś w ich życiu się zmieniło. W innych ośrodkach, badających różnego typu
uzależnienia, sytuacja wygląda tak, że ok. 30 proc. wychodzi z tego, 30 proc.
się dalej zmaga, a kolejne 30 proc. pozostaje w nałogu.”
Chciałbym,
żeby strona kościelna przedstawiła opinii publicznej owe podręczniki, w których
uczy się dzieci, że każdy może sobie wybrać swoją płeć, jak mówił polskim biskupom Franciszek. Życzyłbym sobie także,
żeby zaprezentowano jednocześnie wyniki szeroko zakrojonych badań
socjologicznych, w których pokazano by, jak szeroko korzysta się z takich
podręczników w edukacji.
Póki co, mam nieodparte
wrażenie, że w możliwość „zabawy” płcią i orientacją seksualną najbardziej
wierzy sam Kościół rzymsko-katolicki, czemu wyraz daje w oficjalnych
dokumentach. W Homosexualitatis problema,
liście duszpasterskim Kongregacji Nauki Wiary sygnowanym przez Josepha
Ratzingera stwierdza się: „W rzeczywistości także u osób ze skłonnością
homoseksualną powinna być uznana owa podstawowa wolność, która charakteryzuje
osobę ludzką i nadaje jej szczególną godność. Jak w każdym odwróceniu się od
zła, dzięki tej wolności, ludzki wysiłek oświecany i wspomagany przez łaskę
Bożą, może powstrzymać te osoby od aktywności homoseksualnej”.
Tę „podstawową wolność”
starano się zagospodarować w ramach rozmaitych modeli terapii reparatywnej,
która miała „leczyć z homoseksualizmu”.
„Przez długi — piszeTomasz Górski — czas za najbardziej obiecującą metodę przekształcania gejów
w „porządnych ludzi" uchodziła terapia behawioralna. Opiera się ona
na założeniu, że zachowania homoseksualne są wyuczone, więc można ich także
oduczyć. W celu „oduczania", niektórzy terapeuci behawioralni
wywoływali bodźce powodujące pobudzenie seksualne, na przykład serie fotografii
pięknych mężczyzn, razem z bodźcami awersyjnymi, takimi jak środki wymiotne
czy szoki elektryczne. Gorzej szło im z uczeniem zachowań
heteroseksualnych. Najczęściej nakazywano „pacjentom" masturbowanie się
podczas prezentowania zdjęć przedstawiających płeć odmienną. Skuteczność
„terapii" była jednak dla lekarzy frustrująca. Pacjenci skarżyli się na
poparzenia prądem, uporczywie krążyły też anegdoty o przekupnych
sanitariuszach, którzy ku uciesze „pacjentów" zamieniali slajdy. Ostatnim
gwoździem do trumny stała się niechęć fundamentalistów religijnych, których nie
raziło traktowanie gejów prądem, ale namawianie ich do onanizmu, który — nawet
uświęcony przez tak zbożny cel — był ich zdaniem niemoralny. W końcu sami
terapeuci behawioralni zaniechali tej metody i ograniczyli się do
dziedzin, w których potrafią przynosić ludziom rzeczywistą korzyść
i ulgę, a nie cierpienia.
Obecnie większość
„terapeutów konwersyjnych" wywodzi swoje teorie i metody
z psychoanalizy. Ojciec psychoanalizy, Zygmunt Freud uważał co prawda, że
człowiek jest z natury biseksualny i odmawiał leczenia homoseksualistów.
Zachował się jego list do matki pewnego geja, w którym wyjaśniał, że nie
uważa homoseksualizmu za zaburzenie i że nie powinien tak być traktowany.
Mimo takiego nastawienia mistrza, niektórzy psychoanalitycy używali jego teorii
rozwoju psychoseksualnego do tworzenia podstaw dla „terapii"
homoseksualizmu. Większość z nich, za jednym z uczniów Freuda,
Sandorem Rado, zanegowała twierdzenie o wrodzonym biseksualizmie
i przyjmowała, że skłonności homoseksualne mają charakter patologiczny.
Była to zresztą jedna z nielicznych rzeczy, w których osiągali zgodę,
bo wkrótce powstało pół tuzina psychoanalitycznych teorii męskiego
homoseksualizmu i drugie tyle dotyczących homoseksualizmu kobiecego.
Większość terapeutów
z kręgu NARTH uważa (za psychoanalitykiem amerykańskim Charlesem
Soccaridesem), że przyczyną homoseksualizmu są różnego rodzaju anomalie
w relacjach rodzice-dziecko w okresie preedypalnym (tzn. pierwszych 3
lat życia). W psychoanalizie bowiem, problemy w relacjach
rodzice-dziecko są uważane za podstawowe a nawet jedyne źródło wszystkich
późniejszych zaburzeń psychicznych, zaś praca z pacjentem polega głównie
na analizie tych relacji. Natomiast lokalizacja przyczyn homoseksualizmu
w okresie wczesnego dzieciństwa ma tą wielką zaletę z punktu widzenia
samych „terapeutów", że pozwala na wmówienie „pacjentom" różnych
nieistniejących rzeczy, ponieważ większość tego okresu życia objęta jest tak
zwaną amnezją dziecięcą — nie pamiętamy z tego okresu nic, albo bardzo
niewiele. […]
Piszę o tych
strasznych i śmiesznych historiach, aby wyjaśnić, dlaczego „terapeuci
reparatywni" wskazują na rodziców jako przyczynę homoseksualizmu swoich
„pacjentów". Na przykład jezuita ojciec Kożuch oświadcza w wywiadzie
zamieszczonym w miesięczniku Więź: „Nie spotkałem jeszcze — i to już
zostało potwierdzone przez badania — chłopca o tendencjach
homoseksualnych, który miałby dobrą relację z ojcem". Takich wyników
dobrze przeprowadzonych badań nie znam, natomiast jestem przekonany, że
chłopcom o tendencjach homoseksualnych, którzy mają dobrą relację
z ojcem (do jakich zaliczyć mogę siebie samego) nie przyszłoby do głowy
szukać sobie drugiego ojca w osobie ojca Kożucha.
„Terapeutom
reparatywnym" jest szalenie trudno znaleźć wspólny mianownik dla
rodziców-sprawców homoseksualizmu. Dlatego wolą kryć się za ogólnikami, bądź
też twierdzą, że matki homoseksualistów mogą być albo nadopiekuńcze, albo za
mało opiekuńcze dla swoich pociech; podobnie ojcowie mogą być zbyt surowi, ale
też zbyt łagodni. Ponieważ z wyjątkiem chodzących ideałów te określenia
pasują do wszystkich rodziców — także rodziców homoseksualistów —
„pacjenci" mogą w końcu zgodzić się z indoktrynacją, której są
tu poddawani.
To oczywiście nie jest
jedyna indoktrynacja, której „terapeuci reparatywni" poddają swoich
pacjentów. Postępują jak akwizytorzy, którzy pragną przekonać klientów, że bez
ich produktu ich życie na Ziemi będzie beznadziejne, a stanie się jeszcze
gorsze w zaświatach. Ponieważ grzeszność homoseksualizmu jest jedynym
poważnym argumentem za poddaniem się takiej terapii, będą dbać
o współdziałanie z księdzem, ale nie cofną się też przed wmawianiem
osobom homoseksualnym, że są skazani na samotność i nieszczęśliwe życie.
Tu wchodzą w konflikt z zasadą primum non nocere, gdyż dla wszystkich psychologów jest jasne, że
wkładanie pacjentom do głowy takich rzeczy może tylko pogłębić ich problemy
psychiczne. „Terapia reparatywna" jest z tego powodu (a także swojej
niskiej skuteczności — o czym za chwilę) uważana przez amerykańskich
profesjonalistów — psychiatrów, psychologów, pracowników socjalnych, pediatrów
i innych za nieetyczny zabieg paramedyczny.
Najpełniejszy wyraz temu
stanowisku dało zrzeszające 40 tysięcy licencjonowanych psychiatrów
Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne w oświadczeniu z grudnia 1998
roku. Czytamy w nim, że: "Potencjalne ryzyko stosowania 'terapii
reparatywnej' jest znaczące, włączając w to możliwość wystąpienia
depresji, zaburzeń lękowych i zachowań autodestrukcyjnych. (...) Wielu
pacjentów, którzy poddali się 'terapii reparatywnej' relacjonuje, że podawano
im mylną informację, że homoseksualiści są samotnymi, nieszczęśliwymi
osobnikami, którzy nigdy nie osiągną akceptacji lub satysfakcji. (...)
Możliwość, że osoba może osiągnąć szczęście i satysfakcjonujące relacje
interpersonalne jako gej lub lesbijka nie była im prezentowana,
a alternatywne podejście do radzenia sobie ze społeczną stygmatyzacją nie
była omawiana (...) Z tego powodu Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne
sprzeciwia się jakiejkolwiek terapii psychiatrycznej, takiej jak terapia 'reparatywna'
lub 'konwersyjna', które opierają się na założeniu, że homoseksualizm jest sam
w sobie zaburzeniem psychicznym lub opartych na założeniu, że pacjent
powinien zmienić swoją orientację homoseksualną. (...)". Także
Amerykańskie Towarzystwo Psychoanalityczne przyjęło w 2000 roku tak zwany
raport Cohlera i Galatzera-Levy, którego konkluzja jest jednoznaczna:
terapia reparatywna jest nieskuteczna i także nieetyczna, gdyż może
przynieść szkodę.
Takie głosy nie psują
dobrego samopoczucia samym „terapeutom reparatywnym", których poziom
zresztą ciągle się obniża”. Nawet więcej — krytyka terapii reparatywnej
uznawana jest za propagandę homoseksualną, a wykreślenie homoseksualizmu z
listy chorób to efekt działalności lobby gejowskiego, które prokuruje rozmaite
spiski. O tym, że naciski rozmaitych lobby istnieją przekonany jest i
Ratzinger:
„Także w Kościele powstała tendencja, wytworzona
przez różne grupy nacisku o różnych nazwach i różnym zasięgu,
która usiłuje uchodzić za przedstawiciela wszystkich osób
homoseksualnych, będących katolikami. W rzeczywistości jej zwolennikami są
w większości osoby, które bądź lekceważą nauczanie Kościoła albo chcą je
w jakiś sposób zmienić” (Homosexualitatis problema),
I Franciszek:
„Problemem jest lobbowanie poprzez orientację, bądź
lobby chciwych ludzi, polityczne lobby, lobby Masonów, jest tyle różnych lobby.
To jest problem” (wywiad);
„To niedopuszczalne, „aby Kościoły lokalne
doznawały nacisków w tej materii oraz aby organizmy międzynarodowe
uzależniały pomoc finansową dla krajów ubogich od wprowadzenia praw
ustanawiających «małżeństwo» między osobami tej samej płci” (Amoris
laetitia).
Tak czy owak, skoro
podstawowa ludzka godność powoduje, że człowiek może popaść w zło, określając
się jako homoseksualista i aktywnie „praktykując” homoseksualizm, ale może też
odwrócić się od zła i stać kimś „normalnym”, zapewne jest na tyle wolny (tą
podstawową wolnością), żeby odrzucić Boga stwórcę i dowolnie kształtować swoją
płeć, choć tu nie wiem, czy istnieje szansa — po takiej „swobodnej zabawie” —
by wrócić do normalności.
Chciałbym,
żeby strona kościelna udowodniła, że faktycznie antyneoliberalne perspektywy queer są wytworem instytucji, które „dają
pieniądze”. I że „gender” służy „wyzyskowi stworzenia i wyzyskowi osób”, który
to wyzysk zamyka ludzkie serca na problem migrantów (tak tak! Gender pojawia
się właśnie w takim kontekście). Ten problem staje się ważny w momencie, gdy
odrzucimy praktykę kościelną, w ramach której złożony obszar studiów genderowych
i queerowych, polityki równościowej, działań politycznych itp., wrzuca się do
jednego worka pod nazwą ideologia gender, homoterroryzm, homoideologia,
homoherezja czy jeszcze inną.
Wystarczy sięgnąć do
źródeł, by wiedzieć, że queer to „projekt,
który akcentuje wzajemną pomoc i solidarność między odmieńcami różnych
geopolitycznych porządków” (Rafał Majka), a także strategia oporu wobec
kapitalistycznemu Zachodowi i neoliberalnej wizji państwa. Wystarczy wpisać w
wyszukiwarkę internetową słowa queer i
capitalism by zobaczyć, jaka masa
tekstu potwierdzi te moje uwagi. Czy nie jest zatem tak, że przynajmniej w
niektórych punktach pewni „genderyści” mogliby współdziałać z Franciszkiem w
krytyce bezdusznego kapitalizmu? I czy ocena Franciszka nie jest niesprawiedliwa,
by nie rzec: fałszywa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.