sobota, 7 lutego 2015

JAKI TEATR WIELKI?

"Lata dziewięćdziesiąte i początek bieżącego stulecia to trudny okres w działalności Teatru Wielkiego w Łodzi, a w opinii wielu melomanów, artystów i krytyków, czas bez większych artystycznych osiągnięć, zwłaszcza w porównaniu z wcześniejszymi sezonami artystycznymi

- pisała Magdalena Sasin w artykule pod tytułem W poszukiwaniu wizji współczesnego teatru operowego - łódzka scena w latach 1991-2004.

Opinia ta ciągle pozostaje w obiegu, a list otwarty związków zawodowych przy TW w Łodzi potwierdza ją w sposób zdecydowany. Sasin problemów łódzkiej sceny i utraty jej artystycznego znaczenia na mapie Polski upatrywała w rzeczywistości rynkowej, "szczególnie trudnej dla instytucji artystycznej", stawiającej przed dyrektorami placówki nieznane wcześniej wymagania. Zasadniczo to prawda. Ogólny charakter tej tezy wymaga jednak - w moim odczuciu - uszczegółowienia.

Otóż, patrząc już z innej perspektywy niż rok 2004 uważam, że łódzka scena dostarczała melomanom ważnych wydarzeń artystycznych. Przy czym tym, co broniło tę scenę, były i są jej zespoły. Te artystyczne, ale także administracyjne i techniczne. Potencjał, którym Łódź dysponowała i dysponuje, pozwalał na produkcje o dużych walorach estetycznych, w których brali udział goście zagraniczni, dopełniając artystyczne możliwości sceny przy Pl. Dąbrowskiego, a nie go zastępując.

Myślę tu choćby o występach Renato Brusona w Falstaffie czy niezapomnianym dla mnie recitalu pieśni w wykonaniu Jose van Dama, danego na zaimprowizowanej kameralnej scenie wyczarowanej ze sceny Teatru Wielkiego. Obok nich - i nie tylko ich - Łódź była świadkiem wydarzeń, w których udział brali Joanna Woś (wspaniali Purytanie), Monika Cichocka (Echnaton, Dialogi karmelitanek), Anna Cymmerman (Adriana Lecouvreur), Bernadetta Grabias (Adriana..., koloraturowe role Rossiniego), Agnieszka Makówka (Włoszka w Algierze), Danuta Dudzińska (niezwykła Madama Buuterfly). W Łodzi oglądać można było parę Don Jose-Carmen, jakiej zazdrościć mogły teatry Europy i świata (Jolanta Bibel i Krzysztof Bednarek). Nie było Abigail równej Krystynie Rorbach, a wspaniałe kreacje Don Giovanniego i Zerliny wyczarowali Włodzimierz Zalewski i Katarzyna Suska. Mistrzowskim Dalandem był Andrzej Malinowski, posłuchać można było Tomasza Fitasa czy Teresy May-Czyżowskiej. Balet pięknie prezentował się w Próbie, a dziś przyciągać może niezwykłą osobowością Dominika Senatora. A dzieci zapraszał Kominiarczyk Brittena m. in. z moją koleżanką - Aleksandrą Okrasą*. Wyjątkowy był także chór, który wielokrotnie bisował na życzenie publiczności. 

Zespół zawsze był siłą opery łódzkiej. Być może przesądziły o tym powojenne początki sceny, gdzie śpiewacy zmieniali się w funkacjach solistów i chórzystów, budując perspektywę współpracy dla dobra sztuki (co nie znaczy, że wierzę w jakikolwiek różowy obraz zespołowego współżycia). 
Tym, co nie wyszło, a co przesądza o zmianie statusu naszej sceny, jest polityka dyrektorska. Właśnie polityka. W zamyśle samorządy miały być sferą odpartyjnionego działania na rzecz lokalnej społeczności. To jednak nie wyszło. W konsekwencji placówki kultury kierowane przez samorządy stały się zakładnikiem politycznych preferencji władz, w tym także perspektyw budżetowych. W efekcie mieliśmy w Łodzi dyrekcjie PSL-owskie. Mamy też kierownictwo, którego ideałem ma być cięcie kosztów, a nie artystyczna jakość placówki.

Nie wyszło także dopasowywanie się TW do gustów rynku. Mam poczucie, że do wyprowadzenia TW z rzędu scen liczących się rękę przyłożył Kazimierz Kowalski, który postawił na zgrane tytuły, gale rozlicznej maści i perspektywę spektakli dobrych na letnie wydarzenia do Ciechocinka. Symbolicznym początkiem jego urzędowania była Gala operowa. A persektywa ta podjęta została przez aktualnych włodarzy sceny. Podobieństw jest zresztą wiele - za czasów Kowalskiego z pracy odeszły osoby, dla których (rzekomo) nie było repertuaru. Podobne zarzuty stawiają dziś związkowcy z TW.

Myślę zatem, że tym, co wymaga najdalej posuniętych zmian, jest właśnie kwestia kierowania TW. Uniezależnienie stanowisk od bieżącej polityki, związanie placówki z celami stricte artystycznymi. Umiejętność oszacowania jakości zespołu, rozwijanej za pośrednictwem gości, a nie niszczonej ich kosztem. 

Myślę także, że już czas by podziękować zespołom za to, co udało się im osiągnąć. A administracji za trudne manewrowanie między słusznymi oczekiwaniami artystów, a indolecnją władz. Ufam, że obudzenie ducha zespołu pozowli w TW na owocne zmiany. O ile, rzecz jasna, ów duch na trwałe się obudzi. 


*To zestaw subiektywny i ad hoc. Wszyscy wymienieni artyści winni być docenieni za wiele innych rzeczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...