Ucieszył mnie tekst stanowiska Komitetów Wydziału I PAN. Udostepniam go poniżej, bo wydaje mi się ważny i wart rozpowszechnienia.
Stanowisko
Komitetów Wydziału I Polskiej Akademii Nauk
dotyczące
kondycji nauk humanistycznych i społecznych (24.3.2014)
Początek roku 2014 zaznaczył się wzmożoną debatą nad
stanem polskiej nauki w świetle polityki Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego,
która w wielu swoich elementach wzbudza zasadniczy sprzeciw i wątpliwości
przede wszystkim wśród przedstawicieli nauk humanistycznych i społecznych.
Różnorodne inicjatywy w rodzaju powołania Komitetu Kryzysowego Humanistyki
Polskiej, działania Komitetu Nauk Filozoficznych PAN czy listu otwartego
środowiska kulturoznawczego do nowo powołanej Minister Nauki, Profesor Leny
Kolarskiej-Bobińskiej, a ostatnio Kongres Kultury Akademickiej w Krakowie (żeby
wymienić tylko najgłośniejsze zdarzenia), w sposób dobitny podkreślają wolę
środowiska do podjęcia zasadniczej, konstruktywnej debaty na temat kondycji
nauki polskiej. Dodatkowym impulsem do sformułowania diagnozy i wskazania na
zakres potrzebnych zmian w postaci konkretnych postulatów całego środowiska, było
spotkanie komitetów Wydziału I PAN z Wiceprezes PAN, prof. dr hab. Mirosławą
Marody i Dziekanem Wydziału I PAN, prof. dr hab. Stanisławem Filipowiczem w
dniu 6 lutego br. oraz obrady tzw. okrągłego stołu z Panią Minister Leną
Kolarską-Bobińską w dniu 26 lutego, w których uczestniczyli także
przedstawiciele kilku komitetów Wydziału I.
Przedstawiciele wszystkich komitetów Wydziału I zgodzili
się, że nauki humanistyczne i społeczne znalazły się dzisiaj w sytuacji bardzo
szczególnej, korozyjnej dla ich funkcjonowania i statusu. Dotychczasowa
polityka Ministerstwa, zmierza w istocie różnymi drogami i formalnymi decyzjami
do urynkowienia wszelkich dyscyplin wiedzy i uczynienia sfery wiedzy terenem prymitywnie
rozumianej konkurencji, dla której podstawowym kryterium jest wydajność w
„produkcji” punktów za publikacje, użyteczność rynkowa i wąsko rozumiana idea
audytu. Skutkuje to kryzysem tych wszystkich dyscyplin wiedzy, których funkcje
poznawcze są ściśle splecione z ich rolą światopoglądową, krytyczną i
edukacyjną. Sprowadzanie ich oceny wyłącznie do parametrów
ekonomiczno-rynkowych (przez pryzmat możliwości konkretnego zatrudnienia po
ukończeniu studiów) i ich bezrefleksyjne zestawianie z dyscyplinami uważanymi
obecnie za najbardziej pożądane rynkowo i innowacyjne w tym względzie, rodzi
powszechne – podtrzymywane także przez wszystkie media tradycyjne i
elektroniczne – przekonanie o zasadniczej nieużyteczności humanistyki w świecie
współczesnym. Jednostronnie manifestowane poglądy o jakoby szczególnie złej
sytuacji absolwentów tych studiów na rynku pracy są oparte na słabych
podstawach empirycznych lub wręcz ich pozbawione. Jak pokazują informacje
pochodzące z różnych środowisk akademickich i badania American Academy of Arts and Sciences, absolwenci studiów
humanistyczno-społecznych lepiej niż wąsko kształceni specjaliści odnajdują
swoje miejsce w rozmaitych sferach społecznego podziału pracy.
W rezultacie panującego klimatu nieufności i przekłamań
prestiż niemal wszystkich nauk humanistycznych i społecznych obniżył się
dramatycznie, gdyż nie są one w stanie sprostać odgórnie sformułowanym
kryteriom owej wąsko rozumianej funkcjonalnej użyteczności. Skutkuje to przede
wszystkim zauważalną utratą podmiotowości poszczególnych dyscyplin, polegającą
na podporządkowywaniu się zasadom dotychczasowej parametryzacji, która w
istocie potwierdza jedynie, że analogiczne kryteria dla nauk technicznych,
przyrodniczych i ścisłych oraz humanistyki sprawiają, że ta ostatnia, mimo
najrozmaitszych zabiegów „przystosowawczych” kryteriom tym nie jest w stanie
sprostać. Tym samym grozi nam całkowity upadek idei kształcenia ogólnego, w
którego centrum znajdują się koncepcje życia i kultury oraz ideał stosunków
międzyludzkich, a nie bezpośrednia, natychmiastowa użyteczność dla gospodarki.
Nauki humanistyczne i społeczne, bardzo zróżnicowane w swojej specyfice, mają w
sensie najogólniejszym wspólny cel, jakim jest troska o człowieczeństwo.
Obowiązkiem Państwa, które chce wychować świadomych i mądrych obywateli,
zdolnych do partycypacji w świecie demokracji, jest zatem troska o los tych
dziedzin wiedzy, oznacza to bowiem troskę o wykształcone i zdolne do refleksji
jednostki ludzkie. Jest dowodem na to, że państwo dba o własną kulturę i
dziedzictwo narodowe.
Komitety naukowe Wydziału I PAN mają pełną świadomość, że
debata nad stanem nauk humanistycznych i społecznych musi uwzględniać trzy
podstawowe wymiary, jakimi są – ściśle zresztą ze sobą powiązane – kwestie
naukowo-badawcze, edukacyjno-kształceniowe i finansowe. W związku z tym
nasuwają się następujące, logicznie ze sobą powiązane, zagadnienia.
Problem
1. Szeroko rozumiana humanistyka pośród nauk
Na użytek państwowego systemu administrowania nauką
sformułowano wiele instrumentów pojęciowych, do których dostosowano instrumenty
prawno-administracyjne. Założeniem owej administracji jest bilans, czyli
liczenie kosztów i zysków. W ogromnym skrócie ten bilans sprowadza się do –
niewielkich (według danych Eurostatu: 0,74%) - nakładów na naukę, których konsekwencją
ma być – wielki – skok cywilizacyjny, polegający na podniesieniu rangi polskiej
gospodarki na wyższy poziom. Ten poziom oznaczałby, że w rezultacie z kraju „kupującego”
myśl stalibyśmy się krajem „sprzedającym” myśl. W obu przypadkach chodzi głównie
o myśl techniczną. Przy takim założeniu,
jedynym kryterium oceny działań naukowych jest ich konkurencyjność na rynku
myśli. Powoduje to spojrzenie na naukę z perspektywy globalnej, czyli
zewnętrznej. Negatywem takiego postrzegania jest odrzucenie spojrzenia
samodzielnego, spojrzenia od wewnątrz jako swoistego zakłócenia, czy też jako
przeszkody w drodze do celu. Inaczej mówiąc, dyrektywą administrujących nauką
jest to, aby przynosiła ona lepsze rozwiązania problemów rozwiązywanych na
świecie przy znakomicie większych nakładach.
Takie podejście jest – w odniesieniu do nauk humanistycznych,
ale także innych ściśle podstawowych – bezużyteczne.
Dlatego, że:
nauki humanistyczne
odpowiadają na potrzebę ludzkiej samowiedzy i samoświadomości, skutecznej
samokontroli, samosterowności, nie przekładają się one bezpośrednio na jakiś
towar, który może konkurować na rynku, choć bez wątpienia przyczyniają się do
podwyższenia jakości życia społeczeństw nimi obdarzonych;
celem działania nauk
humanistycznych nie jest wytworzenie jakiegoś przedmiotu, poddawanego następnie
rynkowemu sprawdzianowi; przeciwnie – ich celem jest samo finansujące je
społeczeństwo, które chce tą drogą uzyskać pewną sumę wiedzy o sobie (i o
innych społeczeństwach, oczywiście);
wynika stąd, że finansujące
nauki humanistyczne społeczeństwo ma prawo do rezultatów tego, co finansuje,
czyli do wytworzonej przez te nauki samowiedzy i samoświadomości. Innymi słowy,
nakładanie na efekty nauk humanistycznych rygorów prawa własności w postaci np.
patentów jest sprzeczne z istotą owych nauk. Zasadą jest tu powszechna i
natychmiastowa dostępność wyników (w odróżnieniu od wysiłków twórcy dzieł
sztuki czy wynalazcy, działającego na własny rachunek i utrzymującego się ze
sprzedaży swoich praw autorskich).
Problem
2. Humanistyka na „rynku”, czyli w świecie protez rynkowych i fikcji
Administrowanie naukami humanistycznymi przy użyciu
aparatu pojęciowego liczącego straty i zyski nie ma jedynego sprawdzianu, jaki
uznaje, czyli sprawdzianu rynkowego. Posługuje się więc protezą rynku w postaci
oceny parametrycznej. Narzuca ona – jak dotąd – naukom humanistycznym
odniesienie na zewnątrz, do rozmaitych prób sparametryzowania efektów nauki
wypracowanych przez inne społeczeństwa. Nie ma żadnej bezpośredniej
przekładalności owych sprawdzianów, wziąwszy pod uwagę wszelkie różnice
kulturowe. Na przykład: krótki artykuł w czasopiśmie amerykańskim „Nature”,
publikującym prace popularyzujące wiedzę, stanowi parametryzacyjny ekwiwalent
dwóch tomów Słownika polszczyzny XVI
wieku (w obu przypadkach po 50 punktów), nad którymi pracował zespół najwyższej
klasy specjalistów przez długi okres czasu. Zauważmy: porównanie to jest zupełnie
pozbawione sensu: jak bowiem porównać dwa tomy słownika udostępniające
polskiemu (i nie tylko) odbiorcy wiedzę o własnej historii, kulturze,
mentalności, z krótkim podsumowaniem jakiegoś epizodycznego nurtu badań
amerykańskich (w rodzaju - przykład autentyczny - literaturoznawczego
darwinizmu). Ten przykład uzasadnia określenie parametryzacji jako protezy
zastępującej ewaluację typu rynkowego, która wszak w przywołanym przykładzie także
nie miałaby sensu, nie ma bowiem jednego „rynku”, na którym oba wymienione
„produkty” funkcjonowałyby razem. Parametryzowanie jest więc nie tylko protezą,
ale także tworzeniem fikcji, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Któż
bowiem inny, jak sami zainteresowani, czyli ci, którzy finansują określone
prace, miałby ostateczne prawo oceniać ich rezultaty? Stosowane obecnie
poszczególne rozstrzygnięcia punktacji publikacji, ze szczególnym
uwzględnieniem monografii autorskich, budzą coraz żywszy i coraz
powszechniejszy sprzeciw, wskazujący jednoznacznie, iż stosowane kryteria oceny
muszą być poddane zasadniczej weryfikacji i zmianom. Dotyczy to także
całkowitego niemal negliżowania wartości prac zbiorowych, które niejednokrotnie
są rezultatem ważnych przedsięwzięć zespołowych, często o charakterze
międzynarodowym. Wiele takich prac w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych
odegrało istotną rolę w budowaniu szkół badawczych i poszczególnych
specjalizacji teoretycznych. Ich niska obecnie ocena punktowa jest
niezrozumiała i kompletnie oderwana od realiów pracy humanistów.
Problem
3. Uniwersalność czy globalizacja
Jeśli ujmiemy, bardzo ogólnie, nauki humanistyczne jako
rezultat dążenia do samowiedzy określonego w swej kulturze, historii, języku,
społeczeństwa, to musimy się zgodzić na brak uniwersalności w tych naukach, co
w czasie przełomu antypozytywistycznego określono jako brak charakteru
nomotetycznego tych nauk (w przeciwieństwie do nauk przyrodniczych), czyli jako
ich charakter idiograficzny. Najlepszym przykładem jest współistnienie
brytyjskiej szkoły filozofii i szkoły określanej z perspektywy tamtej,
brytyjskiej szkoły, jako „kontynentalna”, czyli po prostu europejska. Fikcją
zatem jest jednolite kryterium, pozwalające ewaluować wedle jednego
„algorytmu”, żeby sięgnąć do prostego przykładu, myśl Austina i Heideggera. Ta
sama zasada dotyczy równolegle rozwijanych w danym miejscu i czasie różnych
szkół badawczych w obrębie tej samej dyscypliny (np. strukturalizm i
hermeneutyka, psychoanaliza i behawioryzm). Jeszcze większą fikcją (jeśli
poziom fikcyjności może być stopniowalny) jest porównywanie wyników
osiągniętych w rozmaitych dyscyplinach.
Tutaj także mamy do czynienia z protezą! W miejsce
uniwersalności nauk humanistycznych podstawia się bowiem ich – osiąganą środkami
finansowymi i administracyjnymi – globalizację. Nie można jednak mylić uniwersalności
z globalizacją. Pierwsza oznacza bowiem poszukiwanie tego, co wspólne dla
każdego, druga oznacza narzucenie poszczególnego rozwiązania wszystkim (np.
określonego systemu administracyjnego, politycznego, ekonomicznego, językowego,
aksjologicznego, itd.).
Problem
4. Miejsce jako wartość publikacji
Wobec podobnych wątpliwości za kryterium parametryzacyjne
uznaje się miejsce publikacji. Wadą tego kryterium, zwłaszcza dla niektórych
nauk humanistycznych o szczególnej dla kultury narodowej funkcji edukacyjnej i
formacyjnej, jest jego całkowicie pozamerytoryczny charakter[1].
Kiedy kryterium miejsca publikacji łączy się ze skalami ocen zewnętrznych,
czyli z tworzonymi na zewnątrz listami rankingowymi i z odpowiadającą im
punktacją, wynik jest już nie tylko pozamerytoryczny, ale najgłębiej szkodliwy!
Preferuje bowiem całkowite rozproszenie finansowanych przez własne społeczeństwo
prac „po świecie”, a także ich zupełne oderwanie od ich podstawowego adresata,
jakim jest to właśnie społeczeństwo, publikowane są one bowiem w języku obcym.
Odległe miejsce publikacji, wysokie koszty ich zakupu (cena artykułu w okolicach
30 $ za kopię cyfrową), język obcy, w jakim się ukazują – wszystko to jest
utrudnieniem w dostępie do finansowanych przez dane społeczeństwo prac powstałych
dla jego własnych potrzeb. Z góry bowiem eliminuje albo, co najmniej, utrudnia,
możliwość pełnienia przez nauki humanistyczne ich najogólniejszej funkcji
(samoświadomość, samowiedza społeczeństwa), ograniczając lub eliminując
dostępność ich osiągnięć dla ich właściwego i – niejednokrotnie jedynego –
adresata.
Innym, szkodliwym aspektem uznania miejsca publikacji za
kryterium parametryzacji jest petryfikacja istniejącej, by tak rzec, geopolityki (w skali mikro i makro) badań
naukowych. Z góry zakłada się, że lepsze prace publikowane są w wyżej
punktowanych miejscach i odwrotnie. Nie ma żadnego potwierdzenia podobnych tez,
zwłaszcza w przestrzeni międzynarodowej. Nie mówiąc o tym, że zupełnie paraliżuje
to dynamikę życia naukowego, w szczególności nowe inicjatywy, zwłaszcza
zespołowe. W ogóle tryb parametryzacji jest nastawiony na działania indywidualne
i nie ma dobrych kryteriów oceny zespołów.
Problem
5. Cudzym językiem o sobie
Przejawem nie tyle uniwersalizacji, co globalizacji
humanistyki jest dążenie do dominacji języka angielskiego, którego rewersem
jest ograniczanie, a w perspektywie nawet wykluczanie języka narodowego w jego
roli podstawowego narzędzia społeczeństwa dążącego – poprzez nauki
humanistyczne - do samowiedzy i samoświadomości. Dotyczy to – ponownie - nauk
humanistycznych o szczególnej dla kultury narodowej funkcji edukacyjnej i
formacyjnej. Tutaj tkwi może największa i najbardziej niebezpieczna konsekwencja
podstawienia globalizacji pod uniwersalizm, polegająca na prowokowaniu wtórnego
analfabetyzmu całych społeczeństw, poddawanych swoistej kolonizacji, w imię
fikcyjnej tożsamości globalnej, która zawsze pozostanie tożsamością dominującego
języka i dominującej cywilizacji. Szczególnie narażone są społeczności niepewne
swojej wartości, skłonne do samoponiżania, polegającego na spojrzeniu na siebie
oczyma Innego. W rezultacie, podobna globalizacja językowa, kulturowa,
aksjologiczna, prowadzi do szybkiej homogenizacji i zaniku różnic. Nie oznacza
to, oczywiście, jakiejkolwiek dyskredytacji języków kongresowych, ale jest
jedynie wskazaniem, że nie wszystkie dyscypliny humanistyczne i społeczne są w
stanie efektywnie realizować własne badania w językach obcych, choć
komunikowanie najbardziej wartościowych ich rezultatów musi być
rozpowszechniane w językach uniwersalnie dostępnych. Wskazujemy jedynie, że
fakt np. publikowania w języku angielskim nie jest jednoznaczny z wysokim
poziomem merytorycznym tekstu, co zakłada się niejako a priori. Zostawmy kwestię tych rozstrzygnięć samych naukowcom!
Odwrotnością globalizacji jest współpraca międzynarodowa,
ale ona może mieć, wynikający z tego określenia, charakter jedynie w przypadku
uznania podmiotowości – językowej, kulturowej, aksjologicznej itd. –
uczestników owej współpracy.
Problem
6. Administracja czy autonomia
Instrumenty pojęciowe, przy pomocy których opisuje się
nauki humanistyczne, i oparta o te instrumenty administracja, ma na celu
stworzenie protezy mechanizmu rynkowego. Jednak owa proteza okazuje się fikcją,
za którą ukrywa się arbitralne zarządzanie wykorzystujące tą protezę, czy też
raczej to alibi rynkowe. Przejawem kapryśności takiej administracji jest
nieustanne zmienianie reguł gry, niestabilność np. kryteriów parametryzacyjnych
(np. uznawanie, czysto formalne, objętości arkuszowej, której spełnienie czyni
z publikacji „monografię”). Wyolbrzymiając tę tendencję, należałoby ją określić
jako nieustanne mnożenie zewnętrznych, poza-merytorycznych kryteriów
ustanawiających konkurencję między poszczególnymi osiągnięciami nauki,
ujmowanymi jako „produkty”.
Stąd powszechnie kwestionowana
heteronomia w administrowaniu nauką, czyli podporządkowanie się prawu innego, w
tym wypadku prawu „rynku” czy raczej jego protezy, fikcyjnej protezy „rynku”, w
postaci parametryzacji. I nie ma tu nic do rzeczy, czy ów inny jest
reprezentowany przez przedstawiciela środowiska naukowego, liczy się bowiem
jakie reguły, jakie prawo (nomos), on reprezentuje.
Równocześnie robi się
wszystko, aby uniknąć jedynego sensownego kryterium oceny pracy naukowej, jakim
nie może być nic innego, tylko jej wartość merytoryczna. Tej jednak porównać
ani ocenić nie może nikt spoza środowiska ową naukę uprawiającego. Z tego
rozumowania wynika konieczność środowiskowej autonomii, także, a może przede
wszystkim, w ocenie pracy naukowej. Autonomii - także w odniesieniu do
gospodarowania środkami zapewniającymi istnienie nauk humanistycznych. W
praktyce oznacza to, w warunkach społeczeństwa obywatelskiego, współdecydowanie
społeczności uczonych o polityce naukowej państwa. Trzeba jasno podkreślić:
autonomiczne uczelnie wyższe i inne instytucje zaawansowanej pracy naukowej nie
są korporacjami! Środowisku nie są obce nowoczesne metody organizacyjne, ale
podstawą i główną wartością winna pozostać idea i praktyka wspólnoty
akademickiej jako miejsca kreacji i nieskrępowanego rozwoju myśli. Nie ma
humanistyki bez tak rozumianej wspólnoty.
Problem
7. Rynek pracy
Osobnym instrumentem mierzenia wartości nauk
humanistycznych jest odwołanie do rynku pracy. Tymczasem, jak pokazuje choćby
bieżące życie polityczne, rynek pracy jest wysoce chłonny na przedstawicieli
nauk humanistycznych, których pełno na co dzień w mediach, czy szerzej w
obrębie czwartej władzy, którzy wypełniają bez reszty trzecią – sądowniczą
- władzę. Nie jest chyba przypadkiem, że
prezydent i premier naszego państwa są przedstawicielami nauk humanistycznych,
że są tymi przedstawicielami senatorowie, posłowie, samorządowcy. Żeby nie
wspomnieć o gospodarce, ekonomia jest wszak nauką nauką społeczną, po części humanistyczną!
Że, innymi słowy, ludzie zawdzięczający swoją formację naukom humanistycznym
obdarzani są przez społeczeństwo autorytetem i władzą. Coraz częściej też
słychać głosy przedsiębiorców mówiące o wartości tzw. miękkich umiejętności, w
jakie wyposaża studiowanie nauk humanistycznych.
Wniosek
Instrumenty pojęciowe, na których opiera się polityka
państwa wobec nauk humanistycznych, są nieadekwatne wobec powodów i celów, dla
których te nauki powołano. Owe cele to samowiedza i samoświadomość
społeczeństwa finansującego nauki humanistyczne, natomiast owe instrumenty to
fikcyjne protezy rynkowe, narzucające naukom humanistycznym niezgodny z ich
powołaniem kształt produktu konkurującego i sprzedawanego na rynku.
Podporządkowane podobnemu reżimowi pojęciowemu nauki
humanistyczne są i muszą być przedmiotem ciągłych eksperymentów
administracyjnych o nieustalonych regułach. Jedynym sposobem na uzdrowienie
sytuacji jest autonomia środowisk reprezentujących nauki humanistyczne, zarówno
w zakresie sposobów ich finansowania, jak i w zakresie warunkującej politykę
naukową rzetelnej oceny ich osiągnięć. Dotychczasowa polityka marginalizująca
nauki humanistyczne z powodu ich niewielkiej wartości „rynkowej”, grozi w perspektywie
ograniczaniem samoświadomości i samowiedzy społeczeństwa, w imieniu którego
jest prowadzona.
W związku z tym konieczne
jest:
[1] Stworzenie odrębnych kryteriów
i mechanizmów oceny dla różnych dziedzin nauki – kryteriów zgodnych z
charakterem i rolą społeczną tych dziedzin.
[2] Powierzenie powyższego
zadania odrębnym zespołom dziedzinowym, z przeważającym udziałem autorytetów
naukowych z tych dziedzin.
[3] Uwzględnienie w kryteriach
ocen dotyczących humanistyki, i to na pierwszym miejscu, jej odrębnej roli
cywilizacyjnej w stosunku np. do nauk stosowanych (medycznych, technicznych
itd.)
[4] Zapewnienie stałych
proporcji finansowania różnych dziedzin nauki, niezależnie od ocen
wewnątrz-dziedzinowych. Zainicjowanie głębokiej samooceny środowiska naukowego
(w ramach poszczególnych dziedzin nauki), aby skromne środki finansowe na naukę
i szkolnictwo wyższe były wydawane efektywniej, tj. by w wyższym stopniu
realizowano ustalone cele w zakresie
nauki i dydaktyki akademickiej.
Liczni przedstawiciele świata naukowego są gotowi
współdziałać w rozmaity pozytywny sposób – czego przejawem jest ożywiona
działalność prowadzona w ramach Komitetów Wydziału I PAN, a także przebieg
Kongresu Kultury Akademickiej w Krakowie. Decydujące jest poważne, partnerskie
spojrzenie na aktualny stan spraw i gotowość do jego poprawienia.
W imieniu Komitetów Naukowych
Wydziału I Polskiej Akademii Nauk
Wojciech Józef Burszta
Krzysztof
Frysztacki
Krzysztof
Kłosiński
Jacek
Osiewalski
Warszawa, marzec 2014 roku
[1] Chodzi przede wszystkim o absurdalność podawania
miejsca publikacji za ekwiwalent jej wartości, z całkowitym pominięciem kwestii
merytorycznych (np. w Polsce są najlepsze czasopisma dotyczące polskiej kultury
czy historii, ale uprawiający te nauki badacze drukując w nich mogą zyskać góra
10 punktów, co stawia ich w niekorzystnym świetle wobec innych, którzy za taką
samą pracę, tylko opublikowaną w innym miejscu dostają wielokrotnie więcej punktów;
nie mówiąc już o monografiach (ruchy na listach powodują kolosalne zmiany, np.
niektóre pisma z ERIHU miały po 15 pkt, a potem po 10). Chodzi też o wynikający
z powyższego rachunku przymus publikowania zagranicą czegoś, co potrzebne jest
właśnie w kraju (po co, np. publikować zagranicą komentarze do polskiego prawa?).
Problem ten zgłaszają m.in. archeologowie śródziemnomorscy, dla których
najważniejsze są czasopisma francuskojęzyczne. Dla slawistów znów będą to prace
w językach słowiańskich itp.