Książka
Paula Tillicha może wydawać się niepozorna: jest niedługa i napisana prostym
językiem, dostępnym dla „laika”. Ale wrażenie to jest — moim zdaniem —
całkowicie pozorne. Mimo że od publikacji oryginału minęło pół wieku,
przynajmniej na polskim gruncie esej ten jest wciąż dynamitem. Nie należy tylko
dać się zwieść nawykom językowym: Tillich wprawdzie krytykuje relatywizm i
pisze o poszukiwaniu absolutów, jego refleksja nie ma jednak nic wspólnego z
absolutyzmem. Stanowi raczej próbę namysłu nad warunkami koniecznymi
pluralizmu, który jest faktem doświadczanym przez nas na co dzień. Tillich ma
pełną świadomość zmian zachodzących w naszej wiedzy czy różnorodności oraz
zmienności systemów moralnych. Posiada również kapitalne wyczucie usytuowania:
poznanie nie dokonuje się w próżni, ale jest określone czaso-przestrzennie. Nie
bez kozery książkę rozpoczyna tekst autobiograficzny, w którym Tillich pokazuje
m. in. ile zawdzięcza — pozytywnie i negatywnie — swemu rodowodowi
XIX-wiecznemu; potrafi pokazać, jak cenną lekcję historyzmu dał romantyzm czy wskazać,
co wyniósł z lektury Schellinga, mimo nienaukowości jego filozofii przyrody.
Absoluty
pojmowane są przez Tillicha jako pewne formalnie struktury, które leżą u
podłoża doświadczania, poznawania czy moralności. Są nimi: „struktura umysłu,
która umożliwia wrażenia zmysłowe oraz logiczna i semantyczna struktura
umysłu; powszechniki, które umożliwiają zaistnienie języka; kategorie i biegunowości,
które umożliwiają rozumienie rzeczywistości. Kolejnymi były bezwarunkowy
charakter imperatywu moralnego, niezależnie od jego treści i zasada
sprawiedliwości – uznanie każdej osoby jako osoby. Wreszcie była też agape, miłość, która zawiera
i transcenduje sprawiedliwość, jednoczy to, co absolutne i relatywne
przez adaptację do każdej konkretnej sytuacji”. Duże wrażenie czyni zwłaszcza charakterystyka agape. Tillich pisze: „Miłość w
formie agape jest absolutną moralną
zasadą, etycznym absolutem, którego szukaliśmy. Jednakże, aby zostało to dobrze
zrozumiane, trzeba oczyścić ją z wielu błędnych konotacji. Miłość jako agape ma podstawową zasadę sprawiedliwości
w sobie. Jeśli ludzie odmawiają sprawiedliwości innym, ale twierdzą, że
ich kochają, zupełnie nie rozumieją znaczenia agape. Łączą niesprawiedliwość z sentymentalnością i
nazywają to miłością. Agape nie może
być też mylona z innymi jakościami miłości: libido, przyjaźnią,
współczuciem, żalem, erosem. Niewątpliwie agape związana jest i może
zostać połączona z nimi wszystkimi, ale może też je wszystkie osądzić.
Jej wielkość polega na tym, że akceptuje i toleruje drugą osobę nawet,
jeśli jest ona nie do zaakceptowania i ledwie możemy ją tolerować. Jej
celem jest związek, który jest czymś więcej niż związek oparty na sympatii albo
przyjaźni, związek nawet pomimo wrogości. Miłowanie swoich wrogów nie jest
sentymentalnością, wróg pozostaje wrogiem. Mimo to zostaje nie tylko uznany za
osobę: jednoczy się ze mną w czymś, co jest ponad nim i ponad mną,
ostatecznym podłożu bycia każdego z nas”.
Obok
agape stawia Tillich „miłość
słuchającą”. Jest ona „słuchaniem i patrzeniem na konkretną sytuację
w całej jej konkretności, która zawiera najgłębsze motywy działania
drugiej osoby”. Taka miłość „zastępuje mechaniczne posłuszeństwo moralnym
nakazom. Takie nakazy zostały wywiedzione z etycznego wglądu, by potem
zdegradować się do statusu moralnych kodeksów. Żaden kodeks moralny nie zwolni
nas od decyzji, a więc nie uratuje nas przed moralnym ryzykiem. Może
doradzać, ale nic więcej. Staje się to dla nas jasne, kiedy jesteśmy
w roli czyjegoś doradcy. Załóż- my, że student przychodzi do mnie, gdy ma
podjąć trudną moralną decyzję. Doradzając mu, nie cytuję Dziesięciu Przykazań
ani słów Jezusa z Kazania na Górze, ani jakiegokolwiek innego prawa,
nawet prawa powszechnej etyki humanistycznej. Mówię natomiast, by odkrył, co
w jego sytuacji nakazuje agape i według tego decydował, nawet jeśli
tradycje i zwyczaje stoją w sprzeczności z jego decyzją.
Jednakże muszę go przestrzec i powiedzieć, że jeśli tak zrobi, ryzykuje
tragedię”.
Jak
przystało na teologa Tillich zauważa, że wszystkie wspomniane wyżej absoluty
wskazują na coś poza nimi, na jakiś „najbardziej podstawowy absolut z nich
wszystkich”. Nie oznacza to jednak, że Tillich wskaże palcem Boga, np.
chrześcijańskiego i rozpocznie wywód, który obliguje do przyjęcia wiary w
ramach określonej konfesji. Tillich jest raczej teologiem negatywnym: ów
najbardziej podstawowy absolut jest tajemnicą doświadczaną jako świętość. Nie
da się wywieźć tego doświadczenia z tego, co skończone, a więc ze skończonego
ludzkiego umysłu czy skończonego ludzkiego doświadczenia. Do tajemnicy można
odnosić się świadomie i twórczo, ale nie da się tajemnicy poznać. Ani
jednostkowo, ani wspólnotowo — absolutu zatem nie posiada żadna z religii
instytucjonalnych. Tillich twierdzi zresztą stanowczo, że doświadczenie
absolutu jak najbardziej możliwe jest poza kościołami czy religiami instytucjonalnymi.
Co więcej, możliwość doświadczenia absolutu poza religiami w tradycyjnym sensie
zostaje przez Tillicha wyróżniona. Wprowadza on rozróżnienie na religię w
sensie szerokim i wąskim. Religia w sensie szerokim to „bycie pochwyconym przez
ostateczną troskę”, które dokonuje się w przestrzeni niereligijnej. Absolut
jest tu doświadczany pośrednio i nie jest bezpośrednio symbolizowany, ale
doświadczenie świętości pozostaje. Jako przykład podać można prawo: „W
sferze społeczno-politycznej, w większości systemów prawnych w
szczególności wyrażona jest świętość (sacredness) prawa i to poczucie
świętości prawa przetrwało atak sekularyzmu. Możemy je rozpoznać pod postacią
ślubowań i w quasi-rytualnych
aspektach procedury sądowej, gdzie obraza sądu może być opisana jako świeckie
bluźnierstwo. Możemy je znaleźć w trwodze odczuwanej przed amerykańskim
prawem, a zwłaszcza przed jego społeczno-politycznym fundamentem –
konstytucją. Możemy ją rozpoznać w mitycznej „woli ludu” i „tradycji
Ojców” i w równie mitycznym cesarzu czy królu, panującym „z
łaski Bożej”. Prawa i konstytucje zmieniają się, ale ich prawne i
społeczne obowiązywanie jest absolutne. Jest tak dlatego, że zakorzenione są
w samej świętości” (to słowa szczególnie wymowne w polskim kontekście).
Religia
w sensie szerokim jest dla Tillicha miarą religii w sensie tradycyjnym. Dlatego
— odwrotnie niż wielu teologów — pisze on pozytywnie o zjawisku sekularyzmu.
Mierzenie religii tradycyjnych miarą religii w sensie szerokim jest np.
probierzem uczciwości tych pierwszych. Można badać choćby to, czy religie
instytucjonalne nie ubóstwiają swojego partykularnego doświadczenia świętości,
czy nie próbują utożsamiać się z absolutem, a poprzez to czy nie odrzucają
możliwości sądu nad sobą. Jeśli mamy do czynienia właśnie z taką religią w
sensie wąskim, to doświadczamy czegoś demonicznego: „demonicznego stłumienia
zwątpienia, krytycyzmu o uczciwego dążenia do prawdy”. Jakże wymowne są te
słowa: „Zło jest nie do uniknięcia, gdy partykularną manifestację świętości
utożsami się z samą świętością”. Jeśli jakakolwiek religia chce wnosić
roszczenie do absolutności to może być to tylko roszczenie „do relatywnego bycia
świadkiem Absolutu. Religia jest tym bardziej prawdziwa, im silniej to
podkreśla w swojej esencjalnej naturze, wskazując poza siebie na to, czego jest
świadkiem i czego jest częściową manifestacją”.
Ciekawe
są rozważania Tillicha nad quasi-religiami,
wśród których lokuje on faszyzm, nazizm, komunizm, powracające ruchy narodowe,
ale także liberalny humanizm. Cenię go za uczciwość we wskazaniu na ów quasi-religijny charakter liberalnego
humanizmu, co pozwala mu pokazać czyhające na tę formację zagrożenia, ale także
wskazać, dlaczego wybór liberalnego humanizmu jest właściwy. W tym punkcie
refleksja Tillicha zbiega mi się z poglądami Ernsta Cassirera, który pokazywał (neo)mitologiczny
charakter brunatnych ideologii, budowanych w oparciu i swoiste rytuału, głuchych
na wszelką krytykę i zamkniętych na jakąkolwiek racjonalna argumentację.
Przekład
czyta się dobrze — jest przejrzysty i wolny od udziwnień. Staranna jest także
redakcja tekstu — wytropiłem tylko dwie literówki (choć nie daję głowy za swe
zdolności „detektywistyczne”): brakło „n” w „konfundującej sytuacji”, a gdzie
indziej zamiast „ą” jest „ę”.
Na
zakończenie słowa Tillicha:
„…relacje
religii ze światem świeckim, z sekularyzmem, muszą się zmienić po obydwu
stronach – zarówno świeckiej, jak i religijnej. Religia musi uznać prawo
wszystkich funkcji ludzkiego ducha – sztuki i nauki, prawa
i relacji społecznych oraz pań- stwa – do bycia niezależnymi od religijnej
kontroli i wpływów. W tym samym czasie świat świecki musi uznać prawo
religii do zwracania się ku Ostatecznemu samemu, w swoim języku i we
wszystkich swoich przejawach doświadczenia świętości”.
„Jeśli
przesłanie proroków jest prawdą, nie ma niczego „poza religijnym socjalizmem””.
Paul
Tillich
Moje poszukiwania absolutów
Przeł.
Marcin Jerzy Leszczyński
Wydawnictwo
UŁ
Łódź
2017.