Prowokacyjnie mógłbym napisać, że moja moralność jest moralnością biseksualną czy że mentalnie staram się być biseksualistą.
Biseksualność wciąż nie jest w Polsce widoczna i nadal stanowi mentalne wyzwanie zarówno dla heteroseksualistów, jak i dla homoseksualistów. Stereotyp, że biseksualizm nie istnieje, a geje czy lesbijki ukrywają się za parawanem heteroseksualności, ma się dobrze. Tak samo, jak przekonanie, że osoby deklarujące się jako biseksualiści, to zwyczajni seksoholicy, którzy do rozwiązłości dorabiają zgrabną ideologię. Stereotypy te świadczą jednak nie tyle o biseksualistach, ile o powielających je ludziach: choćby o strachu przez zakwestionowaniem własnej tożsamości (w kontekście gejów pisał o tym kiedyś Jacek Kochanowski).
Z całą pewnością biseksualność jest wyzwaniem dla „romantycznej wizji miłości”, której elementem jest przekonanie, że zakochane w sobie dwie osoby jednoczą się tak, że stapiają się w jedno „ja” (czy „my”). Miłość taka ma zespalać, sprawiać, że zakochani dopełniają się, tworząc jakąś specyficzną „jedność wyższego rzędu”. Zgadzam się jednak z Teilhardem de Chardin, że „uczucie zamknięte w sobie sprawia, że więdnie ciało i duch”. Bez otwarcia i różnicowania się osób zakochanych, związek zamienia się w „egoizm we dwoje”, na którego pielęgnacji skupiają się zakochani. Tradycyjnie wskazuje się, że przekroczeniem owego egoizmu jest poczęcie dziecka, które wymaga od zakochanych otwarcia. Perspektywa ta wydaje mi się jednak nie do przyjęcia z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze, jest heteronormatywna. Po drugie, uprzedmiotawia dziecko, które dla rodziców staje się stawką ich miłości, zadaniem, a nie podmiotem, z którym wiązać należy godność, wolność, autonomię itd.
Przeszkodą na drodze do zamknięcia związku jest dla mnie biseksualność. Wnosi ona w relacje międzyludzkie element niedomknięcia. Pozwala także dostrzec, że miłość spełniona nie oznacza zatraty siebie, „zaspokojenia” jednego partnera przez drugiego na zasadzie „bycia dla siebie całym światem”, quasi-mistycznego zjednoczenia, w którym „ja” zlewają się w „my”. Ten konstytutywny element otwarcia jest zarazem początkiem moralności, o ile, jak dla mnie, moralność jest cechą świata wspólnotowego nasyconego solidarnością, sprawiedliwością, zmaganiem z alienacją i wszelkimi (nawet wzniosłymi) sposobami uprzedmiotawiania Innych.
Przyznaję, że wiele nauczyłem się od biseksualistów. Najcenniejsza lekcja jest bodaj taka, że fundamentem wszelkich dojrzałych więzi jest przyjaźń, z którą wiąże się szczerość, zaufanie, gotowość wspólnego pokonywania problemów, szacunek dla potrzeb innych ludzi i wsparcie w ich pełnym osobowym rozwoju. W perspektywie przyjaźni, która nie istnieje, o ile się jej z troską i zaangażowaniem nie praktykuje, widać, że jedną z ekspresji miłości jest seks. Ale, jak pięknie pokazał to Grzegorz, jest to właśnie jedna z form okazywania miłości. Może istnieć miłość z seksem, bez seksu, ale i seks bez miłości. A w relacji opartej na zaufaniu, trosce i akceptacji, wszystkie te scenariusze można realizować. Niemoralne nie jest naruszenie diadycznej formy relacji. Niemoralne jest raczej okłamywanie się nawzajem, czy uprzedmiotawianie innych. A także brak zaangażowania w budowanie więzi z najbliższymi, przy jednoczesnej deklaracji, że chce się z nimi być. Związek nie jest bowiem dany raz na zawsze, a retoryka „zespolenia” nie sprawia, że relacja nie wymaga ciągłej uważności i budowania.
W chwilach uniesienia lub potrzeby tak dużej bliskości, która „ogarnie mnie całego” staram się sobie przypomnieć, co o symbolice trójki pisał Grzegorz z Nazjanzu. Jedynka symbolizuje ubóstwo i zamknięcie wewnętrzne. Dwójka wskazuje na przekroczenie, ale także na podział, walkę, opozycję. Trójka przekracza opozycje, otwiera na solidarność i zrozumienie, na wspólnotę. Owej „trójki”, jako „stanu ontologicznego”, nauczyli mnie właśnie biseksualiści. Piszę o „stanie ontologicznym”, bo nie jest przecież tak, że wszyscy biseksualiści są poliamoryczni, czy że prowadzą swobodne życie seksualne obok związków lub bez związków. Wybór sposobu życia i manifestowania miłości jest silnie zindywidualizowany, nie ma bowiem jednego sposobu życia z ową „wewnętrzną otwartością” (a i nie wszystkie sposoby życia z nią uznałbym za akceptowalne i moralne, zaznaczam to, by uchronić się przed zarzutem idealizowania biseksualności). Niemniej owa otwartość jest warunkiem moralnego działania po prostu, a więc nie ograniczonego tylko do relacji intymnych. Otwartość ta oznacza bowiem, że staję się uważny na głos Innego. I że słucham go nie traktując Innego jako środka do realizacji własnych celów. (Ilustracją takiego przedmiotowego traktowania może być fiksacja heteroseksualnego męskiego pożądania na seksie lesbijskim, czy nieuczciwość biseksualistów w stosunku do partnerek/partnerów; przykłady te pokazują na czym polegają wspólnoty pozorne i fałszywe otwarcia).
Na koniec polecam tekst o tym, czego nie należy mówić osobom biseksualnym, a co nazbyt często one słyszą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.