„«Dobranoc»
bardzo często kończy opowieść, czyż nie? Mówimy je dzieciom, kiedy czas kończyć
bajkę przed snem” — pisze Ian Bostridge. U Schuberta Dobranoc rozpoczyna opowieść. I podróż.
Cisza.
Potem szum, jakby stukot kół, ale wypychany ze świadomości hałas miasta. Lodowate
„punkty nut”, układające się w marznące krople łez. Wraz z tą płytą rozpoczynam
moją podróż zimową. Jak przed laty, gdy uciekałem z małego miasta do Łodzi. Wsiadałem
do pociągu, porzucając figurę ukochanego. Do którego tęskniłem, o którym
marzyłem, ale którego nie było w małym mieście, którego nie umiałem znaleźć,
który był tym bardziej nieobecny, im bardziej byłem rozpoznawalny jako
mieszkaniec. Niezmiennie mówiłem w myślach: „kocham”, i niezmiennie nie
dostawałem odpowiedzi. Wiedziałem, że trzeba ruszyć w drogę, choć raz na jakiś
czas. Bo „Miłość i wędrówka idą w parze — taki jest odwieczny porządek*”.
Barbara
Kinga Majewska, Emilia Sitarz i Michał Libera czerpią z Schuberta, by
zainscenizować świat, po którym ja — jako uczestnik ich projektu (bo nie tylko
słuchacz płyty) — wyruszam w taką podróż. Spotykam na swej drodzy ludzi i
zdarzenia, tak samo samotnych i tak samo szukających ciepła, miłości, swojego
miejsca, jak ja przed laty. Odrętwiałych i zamarzniętych serc nie ożywia tu
nadzieja na to, że kiedyś odtają (Majewska nie śpiewa dwóch ostatnich wersów Erstarrung). Pociechy nie daje
jarmarczny świąteczny śpiew pod choinką (tak, właśnie jak śpiew na jarmarku pod
choinką w centrum handlowych brzmi dla mnie Der
Lindenbaum), który łudzić ma poczuciem bliskości i wspólnoty. I łudzi, tworząc jedną z najbardziej
destrukcyjnych egzystencjalnie iluzji. Pociechy nie daje też błędny ognik
upojenia — żaden fosfor i żadne toksyczne a upajające środki. Największą
pociechę daje chyba ironiczny dystans, umiejętność przekształcenia życia w
kabaret. Tak jak w Der gresie Kopf.
Śpiew Majewskiej przywodzi mi tu na myśl przedwojenny berliński kabaret,
ewokowany dzisiaj w występach Ute
Lemper. Ale prawda, kabaretowa prawda, o tym, że „szron szybko znikł, i znów
mam czarne włosy, ze zgrozą pomyślałem o mej młodości — jakże daleko mi do
grobu” w naszych czasach nie daje się przyswajać zupełnie na trzeźwo. Może
dlatego Wasserflut przywodzi mi na
myśl stan zapijaczenia, gdzie pozornie topnieją wewnętrzne lody, smutek rozpuszcza
się, do uszu dociera rozmyty, przesłonięty dźwięk tego samego kabaretowego
występu, ale w sercu ostrzegawczo kracze wrona.
Pamiętam
twarze mężczyzn spotykanych na ścieżkach w parku, gdy przedzierałem się przez
pikietę. Nieśmiałe, zalęknione. Pamiętam nadzieję w ich oczach, że będą mogli
na chwilę zapomnieć o tym, że potrzeba ciepła i namiętności w ich przypadku
została wyrzucona na społeczny margines. Pamiętam swoją podróż na randkę
umówioną przez Internet. Nadzieję, potem czas udawania, że jest miło. I długie,
nocne samotne godziny na dworcu w oczekiwaniu na powrotny pociąg. Przez głowę
wędrują mi twarze zapłakanych ludzi spotykanych na ulicach i przedświąteczny
obłęd w centrach handlowych — „aniołki” z opłatkami, krzyczące karty z gotowymi
życzeniami pełnymi patetycznych słów, wywoływany tkliwą muzyką nastrój
tkliwości. I szukam w tłumie lirnika, który intonując pieśń dziadowską rozbije
tę wydmuszkę, stawiając ludzi wobec świata takiego, jakim jest. Prawdziwą pieśń
dziadowską nosimy w swoich piersiach. Bicie serca jak bicie zegara — raz za
razem. Dudniący akord, który na skutej lodem rzece tworzy kręgi, jak kamyk—kaczka.
Kręgi, które w końcu rozbiją lód, moje
serce.
To
nie jest ładna płyta. To płyta prawdziwa.
Populista presents
Barbara Kinga Majewska and Emilia Sitarz
play
Franz Schubert Winterrreise
Bołt Tecords 2015.
*Fragmenty tekstów Winterreise podaję w tłumaczeniu Karola Kozłowskiego.
*Fragmenty tekstów Winterreise podaję w tłumaczeniu Karola Kozłowskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.