Moje pierwsze konto mailowe
kończyło się na wp.pl. Później przyszedł czas na onet, a w końcu także
na interię. Ostatecznie jednak złapałem dystans do wszystkich tych
portali, wprost proporcjonalny do wzrastającej w nich liczby plotek i
sensacyjnych informacji.
Wciąż
jednak coś ciekawego daje się na nich znaleźć. Choćby wczoraj, gdy
powoli odpływałem objęty przez Morfeusza, Lew znalazł interesujący tekst
poświęcony Raimondo di Sangro, księciu Sansevero, którego nazywano "neapolitańskim Leonardem" i którego - ze względu na zaangażowanie w naukę - w końcu wyklęto.
Postać
Rajmunda robi kolosalne wrażenie. To postać męska, w antycznym sensie,
czyli odznaczająca się moralną dzielnością zarówno w życiu "praktycznym"
(był on niezłomnym żołnierzem, ale także wiernym sługą wspólnoty, w
której żył) i "teoretycznym". Aż dziw bierze, w ilu dziedzinach
zaznaczył się jego wpływ. Skonstruował składaną scenę, superlekką
armatę, był pionierem druku polichromowego, interesował się anatomią.
Wszystko to służyło mu jednak jako pretekst - pretekst do tego, aby
zgłębić tajemnice rzeczywistości.
Jak
przystało na umysł bystry i samodzielny wiedział doskonale, że prawdy
na temat świata nie da się szukać tylko w oficjalnie zatwierdzonych
poglądach czy teoriach. Wystarał się zatem o pozwolenie na studia nad
pismami wpisanymi na indeks ksiąg zakazanych, znajdując w nich nie tyle
jad herezji, ile środek, pozwalający na głębszy wgląd w rzeczywistość.
Pod wpływem lektur, w zgodzie z realizowanym w swoim życiu ethosem, stał
się rzecznikiem ideałów oświecenie - swobody intelektualnych
poszukiwań, nie krępowania dogmatami (zwłaszcza w kwestii zapytywania o
początek człowieka i naukowe wyjaśnienie dziejów ludzi), wysiłku
intelektualnego pojmowanego jako rozwój wewnętrzny, którego wyrazem była
skryta pod materialnymi symbolami alchemia duchowa.
Właśnie
ten zwrot - ku wolności, szerokim horyzontom, rozwojowi duchowemu,
badaniom naukowym, inicjacji w mądrość, która wewnętrznie przemienia a
nie paraliżuje - stał się źródłem jego problemów.
Oskarżono
go o niedozwolone ezoteryczne praktyki, ze względu na przewodzenie
neapolitańskim wolnomularzom uczyniono jadowitym odstępcom od wiary, w
końcu ukazano go także jako demonologa. Koronnym argumentem na rzecz
paktu z diabłem miały być anatomiczne automaty: szkielety kobiety i
mężczyzny z zachowanym układem krwionośnym i ciężarnym łonem.
Rzeczywiście,
owe zwłoki na pokaz robią wrażenie wstrząsające. Nie są jednak efektem
paktu z nieczystymi siłami, ale wynikiem żmudnej pracy - system
krwionośny zbudowany bowiem został z drucików, obciągniętych woskiem
pokolorowanym we właściwy sposób.
Tajemnica
życia i śmierci - tak ważna we wszelkich nurtach, które traktują myśl i
drogę intelektualną jako ćwiczenie duchowe (od Związku Pitagorejskiego,
Eleusis, przez sztukę królewską, po Martina Heideggera i Michela
Serres'a) - wciąż budzi ten sam opór i posądzanie o demoniczne zamiary,
czego przykładem może być Gunther von Hagens, atakowany w naszym kraju
przez samozwańczych depozytariuszy prawdy o kresie człowieka.
***
Czytając o Rajmundzie moje myśli pobiegły w stronę Immanuela Kanta.
Od dawna czytam ze studentami jego tekst Co to jest Oświecenie?
To imponujące wyznanie i wyzwanie rzucone niesamodzielności człowieka:
oświecenie
nie jest bowiem dla Kanta jedną z epok historycznych, jest procesem
przejścia, od moralnej i racjonalnej niesamodzielności człowieka ku
pełnej autonomii, swobodzie intelektualnych dociekań, budowania
pokojowej wspólnoty państw (to już motyw z innego tekstu) ludzi wolnych,
równych i połączonych nicią braterstwa. Jest sposobem życia, który
streszcza się w wezwaniu sapere aude!
Wskazane ideały chronione są u Kanta na liczne sposoby, z których wskażę dwa najważniejsze.
Po pierwsze, Kant podkreśla z całą mocą, że nie znamy rzeczywistości takiej, jaka jest w sobie, ale taką, jaka zjawia się dla nas, racjonalnych podmiotów. Kwestionuje w ten sposób wszelkie dogmatyczne stanowiska, podług których tajemnica świata została raz na zawsze ujawniona a świat ukazany takim, jakim jest.
Po drugie, tym, co moralnie zobowiązuje, jest drugi człowieka, a moralność jest umiejętnością tworzenia takich reguł postępowania, podług których drugi człowiek jest zawsze celem, a nigdy środkiem.
Tak widziana moralność nie tylko wskazuje, że wszyscy jesteśmy równi, ale skłania do tego, by wszystkie nasze poglądy widzieć zawsze w perspektywie drugiego człowieka. Wszystkie, a więc także przekonania religijne. Wspólnota widziana oczami Kanta jest neutralna religijnie, co wcale nie oznacza (wbrew wszelkiej maści teokratom), że jest antyreligijna. Odwrotnie, jest dogłębnie chrześcijańska, stawiając na pierwszym miejscu horyzontalno-werstykalną miłość bliźniego (poprzez nią, jak zapewnia Jan Teolog, prowadzi jedyna droga ku Bogu), praktykę religijną przesuwając w sferę prywatnego zaangażowania po to, by zamiast kontrowersji i destrukcji budować, łączyć, tworzyć więzi.
Wskazane ideały chronione są u Kanta na liczne sposoby, z których wskażę dwa najważniejsze.
Po pierwsze, Kant podkreśla z całą mocą, że nie znamy rzeczywistości takiej, jaka jest w sobie, ale taką, jaka zjawia się dla nas, racjonalnych podmiotów. Kwestionuje w ten sposób wszelkie dogmatyczne stanowiska, podług których tajemnica świata została raz na zawsze ujawniona a świat ukazany takim, jakim jest.
Po drugie, tym, co moralnie zobowiązuje, jest drugi człowieka, a moralność jest umiejętnością tworzenia takich reguł postępowania, podług których drugi człowiek jest zawsze celem, a nigdy środkiem.
Tak widziana moralność nie tylko wskazuje, że wszyscy jesteśmy równi, ale skłania do tego, by wszystkie nasze poglądy widzieć zawsze w perspektywie drugiego człowieka. Wszystkie, a więc także przekonania religijne. Wspólnota widziana oczami Kanta jest neutralna religijnie, co wcale nie oznacza (wbrew wszelkiej maści teokratom), że jest antyreligijna. Odwrotnie, jest dogłębnie chrześcijańska, stawiając na pierwszym miejscu horyzontalno-werstykalną miłość bliźniego (poprzez nią, jak zapewnia Jan Teolog, prowadzi jedyna droga ku Bogu), praktykę religijną przesuwając w sferę prywatnego zaangażowania po to, by zamiast kontrowersji i destrukcji budować, łączyć, tworzyć więzi.
To
piękne wyznanie wiary we wspólnotę racjonalnych umysłów, wiary w to, że
rozwój indywidualny nie wyklucza służby wspólnocie, od początku budziło
kontrowersje. Postawa anty-Kantowska widoczna jest doskonale w
dogmatycznej wersji neoscholastyki, w której nie tylko karykaturyzuje
się kantyzm, ale neutralność religijną podmienia się na wrogość wobec
religii.
***
Czy się to nam podoba, czy nie, musimy zgodzić się, że jednym z głównych źródeł europejskiego oświecenia jest sztuka królewska. To ważne, pozwala nam bowiem uświadomić sobie, że racjonalność czy może anty-irracjonalność nie oznacza niechęci względem symboli. Jest dokładnie odwrotnie - skoro nie da się raz na zawsze ujawnić tajemnicy świata, skoro nie da się jej zamknąć w dogmatycznych stwierdzeniach, pozostaje nam instygująca moc symboli, poddawanych nieustannej hermeneutycznej obróbce. Ten skryty (Agata Bielik-Robson powiedziałaby pewnie: kryptoteologiczny) wymiar oświecenia (zastanawiam się dzisiaj, że Kantowskie powiązanie matematyki z naocznością, wywodzona przez niego konieczność konstruowania pojęć czystej matematyki w naoczności, nie wynika właśnie z symbolicznego zakorzenienia sztuki królewskiej) pozwalał ocalić wiedzę przed pokusą panowania i rozumu pojmowanego instrumentalnie. Dziś, po tym, jak pragmatyka podejścia instrumentalnego zatryumfowała choćby w grozie obozów koncentracyjnych, gdy wrażliwość człowieka zabijana jest nowymi falami konsumpcjonizmu, powrót do wrażliwości symbolicznej i hermeneutyki wydaje mi się koniecznym warunkiem odrodzenia.
***
Czy się to nam podoba, czy nie, musimy zgodzić się, że jednym z głównych źródeł europejskiego oświecenia jest sztuka królewska. To ważne, pozwala nam bowiem uświadomić sobie, że racjonalność czy może anty-irracjonalność nie oznacza niechęci względem symboli. Jest dokładnie odwrotnie - skoro nie da się raz na zawsze ujawnić tajemnicy świata, skoro nie da się jej zamknąć w dogmatycznych stwierdzeniach, pozostaje nam instygująca moc symboli, poddawanych nieustannej hermeneutycznej obróbce. Ten skryty (Agata Bielik-Robson powiedziałaby pewnie: kryptoteologiczny) wymiar oświecenia (zastanawiam się dzisiaj, że Kantowskie powiązanie matematyki z naocznością, wywodzona przez niego konieczność konstruowania pojęć czystej matematyki w naoczności, nie wynika właśnie z symbolicznego zakorzenienia sztuki królewskiej) pozwalał ocalić wiedzę przed pokusą panowania i rozumu pojmowanego instrumentalnie. Dziś, po tym, jak pragmatyka podejścia instrumentalnego zatryumfowała choćby w grozie obozów koncentracyjnych, gdy wrażliwość człowieka zabijana jest nowymi falami konsumpcjonizmu, powrót do wrażliwości symbolicznej i hermeneutyki wydaje mi się koniecznym warunkiem odrodzenia.
***
Pierre Hadot wyodrębnił dwa główne nurty pojmowania filozofii.
Pierwszy pozwala traktować filozofię jako działanie czy określony tryb życia. Filozofia pojmowana jest tu jako droga, podróż, proces poszukiwania, którego celem jest zbudowanie samodzielności i autonomii jednostki, porzucenie konwenansów, "pozostawianie w zgodzie z rozumną naturą ludzką"*. Tak widziana filozofia jest formą ascezy, ćwiczeniem duchowym, aktywność indywidualna, ale związana ze wspólnotą i mistrzem, który prawdą swojego życia daje nam przykład, w którą stroną pójść.
Drugi pozwala traktować filozofię jako teorię, zbiór twierdzeń, zapisywanych, wykładanych, rozwijanych i wyjaśnianych.
Zgadzam się z Aldoną Pobojewską, że koncepcje te nie muszą być traktowane opozycyjnie. Jest raczej tak, że dopełniają się one wzajemnie i nawzajem oświetlają, dorobek teoretyczny myślicieli traktując jako inspirację, punkt wyjścia, laboratorium.
Aby było to możliwe filozofię trzeba widzieć raczej jako proces, a nie jednorazowy akt, trzeba ujmować ją od strony ruchu myśli między pytaniem a odpowiedzią, a nie od strony rezultatu tego ruchu.
Tak pojmowanej filozofii nie da oddzielić się od kształtowania jednostki. Potrzebne są takie przymioty jak wytrwałość, odwaga, nastawienia krytyczne i racjonalne, wielokierunkowość i perspektywiczność, szacunek dla tradycji (historyczność), dążenie do całościowego, holistycznego oglądu, umiejętność stawiania pytań i szczerość. Ta ostatnia, którą pojmuję jako grecką parrhesię - odwagę bycia sobą i odwagę dociekań, ostatecznie odwagę prawdy, postawiłbym na pierwszym miejscu.
Narzędziem tak uprawianej filozofii jest dialog, który zakłada równouprawnienie rozmówców ze względu na poglądy, pokorę intelektualną (nie posiadam pełnej wiedzy), pozytywne nastawienie do błędu (błąd jest szansą na to, by pójść dalej), umiejętność milczenia i uważnego słuchania, otwarcie na wydarzającą się w dialogu prawdę, która przemienia wszystkich biorących w nim udział.
Perspektywa dialogu wskazuje także, że podmiotem filozofii nie jest jednostka odizolowana od świata, ale wspólnota umysłów dociekających i że między kształtowaniem indywiduum, a zaangażowaniem społecznym nie ma antagonizmu.
Owocne uprawianie takiej filozofii wiąże się także z inicjacją. Pobojewska podkreśla bardzo mocno, że bez przysposobienia "adepta filozofii do treści tej dyscypliny" czeka nas tylko sromotna porażka.
Lust but not least potrzeba jest także dyskrecja.
Doświadczenie tak uprawianej refleksji wiąże się w edukacji z formą warsztatową. Aby móc mówić o warsztatach, trzeba przede wszystkim zbudować więź między uczestnikami. Służy temu aranżacja przestrzeni, niedopuszczanie do konfliktów, nauka dyskusji z poglądami, a nie z ich autorami, szacunek, otwartość, tolerancja. Kierujący grupą nie jest w niej nieomylnym guru, przekazującym tezy, ale współ-poszukiwaczem. Poszukiwanie zaś rozumiane jest egzystencjalnie - obejmuje zatem wymiar osobisty, by nie rzec intymny, który scala grupę, ale tylko pod warunkiem zachowania go w dyskrecji. Tak jak w dyskrecji zachowujemy nasze życie intymne, to, co jest dla nas najbardziej osobiste.
Łatwo pomylić to z tajemniczością, wyszydzić, traktować jako oznakę zadufania czy zagrożenia, choć nie ma z nimi nic wspólnego.
Dzięki studentom okcydentalistyki mogłem doświadczyć takich warsztatów. To przemieniające doznanie i autentyczne poczucie wspólnoty. Wiem także, że bez dyskrecji, a poprzez nią szczerości, więź między nami nigdy by nie powstała. A tak - byliśmy wspólnotą dociekających ludzi, z których każdy darzył się szacunkiem i - mimo równości - nikt nie stracił autorytetu.
***
Taka charakterystyka filozofii ma bardzo wiele wspólnego z ideałami oświecenia i praktyką sztuki królewskiej. Co pokazuje, że przechowały się w nich najstarsze, źródłowe formy praktyki filozoficznej.
Pewnie wciąż mylić będziemy dyskrecję z tajemniczością, wrażliwość symboliczną z demonicznością, wrażliwość na cierpienia innych i postulat równości z komunizmem, a neutralność religijną z antyreligijnością.
Przypadek Rajmunda, księcia Sansevero nakazuje jednak ostrożność.
Mnie zaś skłania do opiewania filozofii i tego, co w jej uprawiania najszlachetniejsze!
___________
*W tej części posta cytuję i przywołuję artykuł Aldony Pobojewskiej otwierający książkę Filozofia edukacji.
Pierre Hadot wyodrębnił dwa główne nurty pojmowania filozofii.
Pierwszy pozwala traktować filozofię jako działanie czy określony tryb życia. Filozofia pojmowana jest tu jako droga, podróż, proces poszukiwania, którego celem jest zbudowanie samodzielności i autonomii jednostki, porzucenie konwenansów, "pozostawianie w zgodzie z rozumną naturą ludzką"*. Tak widziana filozofia jest formą ascezy, ćwiczeniem duchowym, aktywność indywidualna, ale związana ze wspólnotą i mistrzem, który prawdą swojego życia daje nam przykład, w którą stroną pójść.
Drugi pozwala traktować filozofię jako teorię, zbiór twierdzeń, zapisywanych, wykładanych, rozwijanych i wyjaśnianych.
Zgadzam się z Aldoną Pobojewską, że koncepcje te nie muszą być traktowane opozycyjnie. Jest raczej tak, że dopełniają się one wzajemnie i nawzajem oświetlają, dorobek teoretyczny myślicieli traktując jako inspirację, punkt wyjścia, laboratorium.
Aby było to możliwe filozofię trzeba widzieć raczej jako proces, a nie jednorazowy akt, trzeba ujmować ją od strony ruchu myśli między pytaniem a odpowiedzią, a nie od strony rezultatu tego ruchu.
Tak pojmowanej filozofii nie da oddzielić się od kształtowania jednostki. Potrzebne są takie przymioty jak wytrwałość, odwaga, nastawienia krytyczne i racjonalne, wielokierunkowość i perspektywiczność, szacunek dla tradycji (historyczność), dążenie do całościowego, holistycznego oglądu, umiejętność stawiania pytań i szczerość. Ta ostatnia, którą pojmuję jako grecką parrhesię - odwagę bycia sobą i odwagę dociekań, ostatecznie odwagę prawdy, postawiłbym na pierwszym miejscu.
Narzędziem tak uprawianej filozofii jest dialog, który zakłada równouprawnienie rozmówców ze względu na poglądy, pokorę intelektualną (nie posiadam pełnej wiedzy), pozytywne nastawienie do błędu (błąd jest szansą na to, by pójść dalej), umiejętność milczenia i uważnego słuchania, otwarcie na wydarzającą się w dialogu prawdę, która przemienia wszystkich biorących w nim udział.
Perspektywa dialogu wskazuje także, że podmiotem filozofii nie jest jednostka odizolowana od świata, ale wspólnota umysłów dociekających i że między kształtowaniem indywiduum, a zaangażowaniem społecznym nie ma antagonizmu.
Owocne uprawianie takiej filozofii wiąże się także z inicjacją. Pobojewska podkreśla bardzo mocno, że bez przysposobienia "adepta filozofii do treści tej dyscypliny" czeka nas tylko sromotna porażka.
Lust but not least potrzeba jest także dyskrecja.
Doświadczenie tak uprawianej refleksji wiąże się w edukacji z formą warsztatową. Aby móc mówić o warsztatach, trzeba przede wszystkim zbudować więź między uczestnikami. Służy temu aranżacja przestrzeni, niedopuszczanie do konfliktów, nauka dyskusji z poglądami, a nie z ich autorami, szacunek, otwartość, tolerancja. Kierujący grupą nie jest w niej nieomylnym guru, przekazującym tezy, ale współ-poszukiwaczem. Poszukiwanie zaś rozumiane jest egzystencjalnie - obejmuje zatem wymiar osobisty, by nie rzec intymny, który scala grupę, ale tylko pod warunkiem zachowania go w dyskrecji. Tak jak w dyskrecji zachowujemy nasze życie intymne, to, co jest dla nas najbardziej osobiste.
Łatwo pomylić to z tajemniczością, wyszydzić, traktować jako oznakę zadufania czy zagrożenia, choć nie ma z nimi nic wspólnego.
Dzięki studentom okcydentalistyki mogłem doświadczyć takich warsztatów. To przemieniające doznanie i autentyczne poczucie wspólnoty. Wiem także, że bez dyskrecji, a poprzez nią szczerości, więź między nami nigdy by nie powstała. A tak - byliśmy wspólnotą dociekających ludzi, z których każdy darzył się szacunkiem i - mimo równości - nikt nie stracił autorytetu.
***
Taka charakterystyka filozofii ma bardzo wiele wspólnego z ideałami oświecenia i praktyką sztuki królewskiej. Co pokazuje, że przechowały się w nich najstarsze, źródłowe formy praktyki filozoficznej.
Pewnie wciąż mylić będziemy dyskrecję z tajemniczością, wrażliwość symboliczną z demonicznością, wrażliwość na cierpienia innych i postulat równości z komunizmem, a neutralność religijną z antyreligijnością.
Przypadek Rajmunda, księcia Sansevero nakazuje jednak ostrożność.
Mnie zaś skłania do opiewania filozofii i tego, co w jej uprawiania najszlachetniejsze!
___________
*W tej części posta cytuję i przywołuję artykuł Aldony Pobojewskiej otwierający książkę Filozofia edukacji.