czwartek, 17 maja 2012

O KWADROFONIKU - BEZ PARDONU APOLOGETYCZNIE

W radio Kwadrofonik, w głowie niesłabnące echo Platońskiej Biesiady, w sercu wspomnienia... Szykując się na pyszny folk w wykonaniu jednego  z moich ulubionych kwartetów poszperałem w skrzynce mejlowej. Byłem ciekaw, ile to już czasu minęło od pierwszego mejla wymienionego z pianistami, po ich (czyli Lutosławski Piano Duo) koncercie w łódzkiej filharmonii. A minęło go sporo - był wtedy maj. O ile nie myli mnie pamięć, było ciepła, jakby lekko letnia aura (choć może była to aura Emi i Bartka, którą rozciągnąłem później na pogodową niewygodę za oknem, sam nie wiem). Szedłem podekscytowany, nawet więcej niż podekscytowany, na występ Artystów, przed wielkością (nie będą bał się tego patetycznego słowa!) których  z pokorą chyliłem czoła. Mieli grać w sali kameralnej, ale koncert przeniesiono do dużej. Pamiętam tłumy ludzi, świecące spodnie Bartka, nadzwyczajne wprost szpilki Emi. I niezapomnianą muzykę - feeryczną, taką jaka może brzmieć w niebieskiej Jeruzalem! (a przynajmniej we wszechświecie, sądząc po tym, co zagrali z Crumba!). Oszołomiony napisałem, żeby podziękować. Dla Emi zostałem na moment Panem Marcinem, dla Bartka, na moment ciut dłuższy, po prostu Panem. Potem był koncert w Akademii, w międzyczasie niekończące się rozmowy mejlowe z Emi. I spotkania. Hob-Beatsów znam zdecydowanie bardziej migawkowo. Z radia, z TV, z płyt, z koncertu w Łodzi i rozmowie z Magdą po tym koncercie, ale trudno byłoby mi mówić, że Kwadrofonik to po prostu zespół, w jakiejś mierze, to mój zespół, nawet, gdybyśmy nie mieli nigdy się poznać.
Byłby mój, bo nosi w sobie coś najwspanialszego - twórczy artyzm, czy - mówiąc za Platonem - rodzenie w pięknie. Nie piękno samo, bo to by oznaczało zastój, statyczność, skostnienie, ale pożądanie piękna, które (wciąż i wciąż) rodzi nie tylko owoce nieśmiertelne, mające siłę zapładniać dusze ich słuchaczy i bliskich, ale i różnorodne. Bo ich twórczej mocy zawdzięczam nie tylko niezapomniane estetycznie chwile. Zawdzięczam im również chwile wyciszenia i śmiechu, intelektualnych zmagań i przyjacielskiej ciszy. Zawdzięczam w końcu nieprzypadkowy przypadek, gdy Ci, co noszą w duszy owoce piękna, przyciągają im podobnych i nimi się dzielą wplatając nas w nici życia trwalsze niż czas, który oddala na chwilę!
Ecce artifices, ecce homines!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...