piątek, 4 maja 2012

DOKĄD ZMIERZASZ POLSKO? DOKĄD POZWOLĄ CI ZMIERZAĆ, MATURZYSTO?

       Choć nie przepadam specjalnie za Jeanem Baudrillardem nie mogę ostatnio wyjść z podziwu - jak nikt opisał strategię polskich polityków, którzy budują imponujące opowieści o świecie, którego moim zdaniem nie ma. Budują, a więc tworzą rozwiązania prawne, stypendialne etc., pod egidą działań zbawczych i naprawczych konserwując toczące nas wspólnotowe czerwie.
     Kolejny rok z rzędu zadumałem się nad wysyłanym przy okazji matur komunikatem - nie studiujcie humanistyki (dorzućmy tu jeszcze sztukę, będę pisał o nich łącznie), ale wybierajcie opcje medyczne i techniczne, bo one pozwolą wam odnieść sukces w życiu.
     Mocno to zastanawiające, zważywszy fakt, że wyhamowują inwestycje mieszkaniowo-budowlane, firmy obsługujące wlekące się stwarzanie autostrad przestają być finansowo płynne, projektantów zmusza się do kopiowania wzorców itede itepe. Zasadne jest zatem pytanie, gdzie Ci wszyscy absolwenci politechnik i kierunków technicznych mają pracować i co - na dłużą metę- zapewni im byt?
     Atoli jest to nie tylko zastanawiające, ale także kuriozalne. To, że jako kraj, postanowiliśmy zrezygnować nie tylko z przemysłu, ale także ze szkolnictwa zawodowego upakowując kogo leci na wyższych uczelniach, wcale nie znaczy, iż ilość absolwentów ma jakiekolwiek przełożenie na jakość i zapotrzebowanie na specjalistów z danej dyscypliny. Nie znaczy również, że dyplom studiów stanowi o wartości człowieka...


     To, że produkujemy pedagogów, filozofów, filologów czy socjologów oznacza dla mnie - paradoksalnie - że humanistyki Ci u nas deficyt. Humanistyka wymaga bowiem treningu - nie tylko stricte intelektualnego, ale również kształtującego preferencje, otwierającego na indywidualne doświadczenie wartości, kształtującego samodzielne - a więc krytyczne - odniesienie do rzeczywistości. Tego nie da się zrobić w masie. Błąd zatem tkwi nie w nieprzystawaniu humanistyki do wyzwań naszych czasów, ale w rozwiązaniach systemowych. A próba zniechęcenia abiturientów do studiów humanistycznych ma tylko zamaskować problem - problem polskiej nijakości świadomie kształtowanej przez rządzące elity, której efektem jest zarazem brak odwagi młodych ludzi do myślenia na własną rękę i wykorzenienie. Zadaniem humanistów staje się dzisiaj praca u podstaw - kształtowanie w młodzieży narzędzi, które pozwolą im rozumieć skąd pochodzą i w jakiej sytuacji żyją.
    O tym, jak ważna jest humanistyka, widać najlepiej w obszarach dla humanistyki niespecyficznych. Jak choćby w medycynie. Przechodząc w Łodzi ulicą Biegańskiego (a w ciepłe dni bywam tam często, bo lubię te okolice), czy mijając szpital jego imienia zachodzą w głowę, ilu łodzian wie, kim Biegański był. Zastanawiam się potem, ilu słyszało o Szumowskim. A przecież - na długo przed Canguilhemem i paroma innymi wizjonerami - wykuwali oni najpiękniejsze zręby filozofii medycyny i teorii medycznego postępowania, które nie tylko ujęte było w karby wymagającej aksjologii, ale obligowało do widzenia w człowieku nie chorego narządu, ale chorej całości, której nigdy nie należy tracić z oczu. Może warto by o tym przypomnieć? Może zamiast mówić o zyskach i sukcesach warto by jednak dohumanizować programy tak, by pokazywać, że choć zasadniczo statystyka sprawdza się w mówieniu o medycznych normach, to jednak każdy organizm jest autonormatywny i żadna statystyka nie zastąpi biegłości lekarza??


    Zastanawiam się właśnie, gdzie bym był, gdyby nie filozofia. Zaczęło się od ucieczki: odkrywając swoją inność, będąc odrzucanym z różnych powodów (inność niejedno ma imię) filozofia stała się dla mnie enklawą - światem, którego nie rozumiał nikt, z kim musiałem przebywać, a więc moim światem, moim, czyli dającym poczucie zakorzenienia.
    Zaczynałem jako neoscholastyk, po omacku szukając fundamentu, by jako młody człowiek nie dopuścić do całkowitego pogruchotania swojej tożsamości.
    Przeszedłem przez katharsis Levinasa - stawiając pytania, tęskniąc za drugim człowiekiem zaczynałem uczyć się, że perspektywa oferująca fundament jest wyrazem ludzkiej pychy, że wyklucza tak, jak sam zostałem wykluczony, że przez to jest niemoralna.
    Dobiłem do tzw. postmodernizmu (którego, w filozofii, moim zdaniem nie ma, ale jest poręcznym słowem do którego przywykłem), wiedząc, że jeśli chcę być sobą, muszę być normotwórczy, ale chcę mówić o takim świecie, w którym normotwórczy są również Inni.
    Filozofia nauczyła mnie wrażliwości, niekiedy bolesnej zmiany stylu życia czy zakorzenionych poglądów, o ile ktoś powie mi dlaczego warto. Nauczyła mnie akceptacji - różnorodność bowiem jest piękna, tak jak piękna jest polifonia. W końcu wielość nie musi być dysharmonią, ale może być porządnie rozegranym    kontrapunktem. Wciąż nawiedza mnie sen z przeszłości - widzę w nim, jak rzucając się pod samochód ratuję dziecko i sam ginę. Wciąż mam chwile, w których czuję, że właśnie spotykam własną śmierć. Filozofia pozwala mi widzieć tragiczną pychę takich pragnień - świat kształtowany przez "chrześcijańskie" wartości, aktywnie walczący z domniemaną "cywilizacją śmierci" zapomniał, że sens życia nie realizuje w spektakularnych gestach, ale w heroizmie codzienności. W bliskich, których nie opuszczamy, w wierności przyjmowanym zasadom, w miłości do drzew i ptaków, w uśmiechu, gdy widzi się zakochanych ludzi (bez względu na płeć) przytulonych na ławce w parku. Bo filozofia to nie tylko wiedza i intelektualna igraszka, to wiedza, której nie ma bez życia.

     Kiedyś, w liceum, miałem moment wiary, że jako wspólnota idziemy w kierunku takiej wrażliwości; dziś wiem, że płonne to były marzenia. Mordując humanistykę nie pozwolono im wykiełkować; dziś - mówiąc, że humanistyką zajmować się nie warto - pozwoli spleśnieć się nawet ziarnu.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...