„Rodzi się więc pytanie, Mary,
czy Ty w ogóle naprawdę czytasz, co piszą Czarne kobiety. Czy kiedykolwiek
przeczytałaś moje słowa, czy tylko przekartkowałaś w poszukiwaniu cytatów,
które, jak sądziłaś, mogłyby w wartościowy sposób podeprzeć gotowe idee na
temat starych i zniekształconych powiązań między nami? To nie jest pytanie
retoryczne. (…) Czy szukałaś inspiracji dla siebie w pracach moich
i innych Czarnych kobiet? Czy tylko przejrzałaś je w poszukiwaniu słów,
które uzasadniłyby rozdział o obrzezaniu w Afryce w oczach
innych Czarnych kobiet? A jeśli tak, to dlaczego nie wykorzystałaś naszych
słów do uzasadnienia lub zobrazowania innych miejsc, w których spotyka się
nasze istnienie i stawanie się? A jeśli to nie do Czarnych kobiet
chciałaś dotrzeć, to w jaki sposób nasze słowa ilustrują Twoje wnioski
w oczach kobiet białych?
Mary, proszę, byś była świadoma,
jak takie podejście służy niszczycielskim siłom rasizmu i podziałom między
kobietami. Założenie, że herstoria i mity białych kobiet to jedyne słuszne
herstorie i mity, do których w poszukiwaniu swojej przeszłości
i siły odwołują się wszystkie kobiety, oznacza, że niebiałe kobiety
i nasze herstorie godne są tylko wzmianki jako dekoracja albo przykłady
wiktymizacji kobiet. Proszę, byś uświadomiła sobie, jaki skutek to pominięcie
niesie dla społeczności Czarnych i innych Kolorowych kobiet i jak
dewaluuje ono Twoje własne słowa. Nie różni się to właściwie od deprecjonowania
Czarnych kobiet, przez które stają się one, na przykład, ofiarami morderstw
dokonywanych teraz nawet w Twoim własnym mieście. Patriarchat, lekceważąc
nas, zachęca do działania naszych morderców”
— to słowa z listu Audre Lorde
napisanego do Mary Daly, jednej z czołowych feministek drugiej fali. Lorde,
reprezentantka tzw. kolorowego feminizmu, w rozbrajającą szczerością i bólem
diagnozowała problemy feminizmu liberalnego praktykowanego przez białe kobiety:
białe przedstawicielki ruchu, który miał walczyć o wyzwolenie wszystkich
kobiet, tak naprawdę „skupiają się na swoim ucisku jako kobiet i ignorują
różnice rasy, preferencji seksualnych, klasy i wieku. Próbuje się
homogenizować doświadczenia pod przykrywką słowa siostrzeństwo, które tak
naprawdę nie istnieje”.
W takiej sytuacji komunikacja
między kobietami kolorowymi, które białe feministki zatrudniały za grosze do
prac domowych, a same w tym czasie spotykały się by walczyć o wyzwolenie (to
także przykład Lorde), stała się
niemożliwa. Kobiety kolorowe i ich doświadczenie nie były traktowane serio, ale
jako dekoracja zmagań o cele, które ich nie dotyczyły.
Można to chyba podsumować
stwierdzeniem, że doświadczenie kolorowych kobiet było zakładnikiem białych
liberalnych feministek II fali.
Lorde podobnie widziała sytuacją
innych wykluczonych. Pisała:
„Gdy tylko pojawia się potrzeba
udawanej komunikacji, ci, którzy czerpią zyski z naszego ucisku, wzywają
nas, byśmy podzielili się z nimi naszą wiedzą. Innymi słowy, to na
uciskanych leży odpowiedzialność uświadomienia uciskającym ich błędów. Mam być
odpowiedzialna za edukację nauczycieli, którzy w szkole mają za nic
kulturę moich dzieci. Czarni i ludzie Trzeciego Świata mają edukować
białych co do naszego człowieczeństwa. Kobiety mają edukować mężczyzn. Lesbijki
i geje mają edukować świat heteroseksualny. Opresorzy zachowują swoją
pozycję i unikają odpowiedzialności za swoje czyny. Mamy tutaj ciągły
odpływ energii, która mogłaby być lepiej zużyta na redefiniowanie nas
i wymyślanie realistycznych scenariuszy zmiany teraźniejszości
i konstrukcji przyszłości.
Zinstytucjonalizowane odrzucenie
różnic to absolutna konieczność w gospodarce opartej na zysku, która
potrzebuje outsiderów jako ludzi nadmiarowych. Żyjąc w warunkach takiej
gospodarki, wszyscy zostaliśmy zaprogramowani tak, by reagować na różnice
między nami jako ludźmi strachem i odrazą i obchodzić się z nimi
na jeden z trzech sposobów: lekceważenie, a jeśli to niemożliwe,
kopiowanie różnic, jeśli sądzimy, że są dominujące, lub niszczenie, jeśli
myślimy, że są podporządkowane. Ale nie mamy żadnych wzorców odnoszenia się do
naszych ludzkich różnic jako równi. W efekcie różnicom tym nadaje się
błędne nazwy i wykorzystuje się je do tworzenia podziałów
i nieporozumień”.
Przywołuję te słowa, bo oddają
one to, jak aktualnie czuję się w Polsce. Z jednej strony mierzę się z nagonką
prowadzoną na osoby LGBT+ przez PiS i środowiska związane z konserwatywnym
katolicyzmem. Z drugiej, mierzę się z obozem antyPiS, który w imię własnej
walki bierze nas i nasze doświadczenie jako zakładników we własnej walce z
partią rządzącą. Rośnie we mnie przekonanie, że jeśli wybory do Parlamentu
Europejskiego nie okażą się dla koalicji antypisowskiej takie, jakich oczekuje,
osoby LGBT+ i ich sojusznicy zostaną uznani za winnych takiemu stanowi rzeczy. Daniel
Passent już teraz propaguje pogląd, że deklaracja podpisana przez Rafała
Trzaskowskiego przysłużył się PiS, dając partii powód do ataku. W podobnym
duchu wypowiedział się Władysław Kosiniak-Kamysz deklarując, że nie podpisałby
takiej deklaracji „szczególnie w okresie przedwyborczym” i uznał, że
Trzaskowski popełnił błąd. (Przywołuję to zdanie, bo PSL należy do Koalicji
Europejskiej, na którą składają się ugrupowania i środowiska niespójne jeśli
chodzi o afirmowane wartości i deklaracje programowe).Tomasz Lis na Twitterze
pozwolił sobie na skomentowanie fragmentu wywiadu Pawła Rabieja: „Najwyraźniej
strasznie trudno wielu zrozumieć, że podnoszenie kwestii adopcji dzieci przez
pary homoseksualne służy w tym momencie wyłącznie PiS-owi, który w razie
wygranej wymierzy potężne ciosy LGBT. Jak ktoś chce przegrać z honorem to droga
wolna”. Rabieja upomniał także Trzaskowski, dając wyraz protekcjonalizmowi i
pomieszaniu porządków służbowego oraz prywatnego: „Wypowiedzi wykraczające poza
program Koalicji Europejskiej mogą zniszczyć nasz wysiłek w walce z
nienawiścią. Poleciłem wiceprezydentowi P. Rabiejowi zajęcie się wyłącznie
zadaniami, które mu wyznaczyłem”. Rabiej poddał się temu poleceniu deklarując,
że jego wypowiedź miała charakter wyłącznie prywatny, a w temacie adopcji jest
„bardzo, bardzo sceptyczny”. Na uwagę zasługuje fakt, że i Lis, i Trzaskowski
wyraźnie dają do zrozumienia, że chodzi im o interes wykluczonych — jeden
wprost straszy PiSem, drugi mówi o zniweczeniu walki z nienawiścią.
Sposób walki z nienawiścią
polegający na przemilczaniu pewnych spraw, czy wymaganiu od wyautowanego geja,
by zapytany wprost przez dziennikarza o kwestie związane z życiem osób LGBT+ w
Polsce milczał, jest doprawdy zabawny. Jak żywo do wypowiedzi tych pasują słowa
Lorde — nasze prawa i nasza sytuacja są dekoracją walki politycznej, potrzebną
„do dodania uroku”; jako dekoracja są ważne ze względu na inne cele, dlatego o
problemach osób LGBT+ mówić należy i działać należy w takich ramach, jakie
nakreśla walka PiS z antyPiS. Uzasadniać to można pragmatycznie, ale otwartym
pozostaje pytanie, taka pragmatyka jest autentyczną obroną „wartości
Europejskich”? Żywię co do tego wątpliwości.
Sytuacja, która powstała wokół
warszawskiej deklaracji i wywiadu Rabieja jak w soczewce skupia za to problem
polskiego liberalizmu, do którego przyznaje się spora część opozycji
antypisowskiej. Widać jak na dłoni, że w RP mamy do czynienia co najwyżej z
„liberalizmem ukradkowym” (określenie i diagnoza Ireneusza Krzemińskiego),
skoncentrowanym zdecydowanie na sprawach ekonomicznych i wywodzącym się nie
tyle z dziedzictwa Locke’a, ile von Hayeka (to z kolei rozpoznania Marcina
Króla). Polski liberalizm — pisał Krzemiński — „często sprawia wrażenie, jakby
»chował głowę w piasek» i udawał, że wielu kwestii nie ma, albo pozostawiał je
samym sobie. […] Politycznie bowiem polski liberalizm od początku deklarował
się jako liberalizm sympatyzujący z konserwatyzmem. Miał to być liberalizm »z
nutką konserwatyzmu« […], swego rodzaju
podporządkowania się moralnym wskazaniom Kościoła katolickiego, a zwłaszcza
Watykanu, w wielu kwestiach dotyczących życia społecznego. A ponieważ polski
Kościół jest dość osobliwy z powodu nieobecności dyskusji na tematy, które
poruszają katolickie środowiska na całym świecie, w Europie szczególnie, nic
dziwnego, że i w debacie »liberalnej« w wielu kwestiach panuje cisza”. W swojej ukradkowej postaci polscy
liberałowie wciąż odpuszczają sobie kwestie tak fundamentalne dla tradycji
liberalnej, jak otwartość na różne głosy (pluralizm), czego dowodem jest
zdyscyplinowanie Rabieja przez Trzaskowskiego czy Lisa, a Trzaskowskiego przez
Passenta, maksymalizowanie jednostkowej wolności, „której podmiotem jest
jednostka ludzka, a nie jakaś ponadjednostkowa struktura w rodzaju
samosterownego rzekomo globalnego rynku” (Andrzej Walicki), konsekwentne
oddzielnie porządku państwowego od religijnego (źródłem tego pomysłu było
doświadczenie wojen religijnych, sam pomysł w tradycji liberalnej wywodzi się
zaś od Braci Polskich) itp. W zamian wciąż oferują wolny rynek połączony z
minimalizacją państwa (jak Leszek Balcerowicz) czy z dość konserwatywną wizją
moralności i porządku społecznego, tak, jakby liberalizm był synonimem
libertarianizmu czy neokonserwatyzmu.
Nie da się przeciwdziałać
nienawiści, zamiatając pod dywan kwestie niewygodne. Nie da się walczyć z
nienawiścią, traktując część obywateli i ich specyficzne problemy jako
zagrożenie. Nie da się walczyć o wartości liberalne, dyscyplinując dyskusję.
Liberalizm o ile nie ma być czymś pustym, musi „działać”. Postawa antyPiS zbyt
łatwo jest postawą negatywną. Jeśli opozycja nie określi się co do wartości
pozytywnych, zwłaszcza przy szerokim froncie ideowym ugrupowań tworzących
Koalicję Europejską, nawet jej sukces będzie tylko zmarnowaną szansą.
Zamiast brać osoby LGBT+ jako
zakładników i dekorację, warto na serio zająć się walką z nienawiścią. Burza
wywołana przez podpisanie warszawskiej deklaracji jest tu dobrą okazją —
wystarczy spojrzeć, ile ludzi zaczęło udostępniać treści z podręczników do
katechezy rzymsko-katolickiej, która utwierdza najgorsze stereotypy nie poparte
rzetelną wiedzą (np. że współczesną rodzinę niszczą związki homoseksualne i …
klonowanie!). Warto zwrócić uwagę, jakim zgorszeniem okazały się wypowiedzi Marka
Jędraszewskiego w trakcie konferencji prezentującej raport nt. zarejestrowanych
przypadków pedofilii w Kościele rzymsko-katolickim. Zamiast uciszać Rabieja i
pouczać polityków „europejskich” ws. LGBT+ może warto zaangażować się w
demontowanie kłamstw i swój przekaz, niechby kontrowersyjny, uczynić
pozytywnym? Może zamiast tracić energię wykorzystując ją „na redefiniowanie nas
i wymyślanie realistycznych scenariuszy zmiany teraźniejszości
i konstrukcji przyszłości”?
Jak na razie bowiem dochodzę do
wniosku, że powinienem schować się w szafie, wychodząc ewentualnie na marsz
równości, na którego czele będzie Grzegorz Schetyna, a na wybory założyć
czador. A że po mojej śmierci partner nie będzie miał legitymacji do
zorganizowania mi pochówku, że w szpitalu może nie otrzymać wiadomości o moim
stanie zdrowia, że w Polsce żyją tęczowe rodziny wychowujące dzieci? Cicho sza,
bo jeszcze PiS usłyszy, a Lis czy Passent napisze.
#demokracja #liberalizm #LGBT #Lis #Wielowieyska #Giertych #Passent #Trzaskowski #KoalicjaEuropejska