Czytam właśnie Kamień węgielny Krzysztofa Charamsy. Nie jest to książka, którą byłbym w stanie zrecenzować. Nie recenzuje się bowiem zapisu intymnego doświadczenia, którego konstytutywną częścią jest ból, samotność, wyzwolenie i miłość. A książka Krzysztofa jest właśnie zapisem takiego intymnego doświadczenia, choć nie przedstawia go w języku tak „prywatnym” jak choćby Robert Rient. Świadek Rienta był lekturą dla mnie wstrząsającą. Ale egzystencjalnie bliższa jest mi książka Krzysztofa. Czytając ją mam wrażenie, jakbym czytał o sobie. Podobnie bowiem uciekałem od swojej homoseksualności w lektury i pracę naukową, z książek budując swoją tarczę i puklerz. Doświadczyłem podobnej traumy przy spowiedzi, w której trakcie oskarżałem się o przeżywaną miłość. Podobnie nie lubiłem lekcji W-F, podobnie interesuję się operą, teatrem czy innymi formami sztuki. Tak samo wierzyłem we wspólnotę wiary i rozumu, wierzyłem w spójność doktryny Kościoła katolickiego, a za wzorzec przyjąłem tomizm. Miałem również podobne zapędy inkwizytorskie, sądząc, że z tym, co w doktrynie katolickiej najbardziej tradycyjne, posiadam prawdę, która pozwala mi oceniać innych. Podobne też miejsce widziałem dla siebie w strukturach Kościoła. Obaj staliśmy się przedmiotem ataków Dariusza Oko, który wbrew etosowi akademickiemu manipuluje słowami, dokonuje fałszywych uogólnień i siłę argumentów zamienia na argumenty ad personam. Nawet znaczenie Narcyza i Złotoustego jest dla nas podobne.
Wszystko to powoduje, że książkę
Krzysztofa czytam niespiesznie, pogrążając się we własnych wspomnieniach,
dokonując rozliczeń ze swoją przeszłością i samym sobą. Ale odkrywam też te
obszary, które nas różnią. Na kilka z nich chciałbym zwrócić uwagę poniżej.
Krzysztof pisze: „Z żadnym
z przyjaciół nie spałem ani nie odbywałem z nimi stosunków
seksualnych, ale… kochaliśmy się i to nie były takie same przyjaźnie,
jakie zdarzają się między mężczyznami heteroseksualnymi. To były głębokie
przyjaźnie między gejami, o dynamice i wrażliwości właściwym
homoseksualistom”.
Przyznaję, że jego doświadczenie
jest mi obce. Prywatnie sądzę, że przyjaźń jest zjawiskiem rzadkim i
niezależnym od orientacji seksualnej. Jej jakość i głębia — by być górnolotnym
i powołać się na Arystotelesa — zależy od przymiotów osób, które przyjaźń
budują. Sam — rozpatrując sprawę chronologicznie — najwięcej o przyjaźni
nauczyłem się od przyjaciół heteroseksualnych, a to, co dzięki nim wyniosłem,
pozwala mi lepiej bądź gorzej budować związek z partnerem, dla którego podstawą
ma być przyjaźń. Tęsknota, pragnienie fizycznej bliskości, która nie musi być
bliskością seksualną, wierność, niekiedy zazdrość — te i wiele innych elementów
współwystępują w moich przyjaźniach bez względu na to czy dotyczą osób hetero-
czy homo-seksualnych. Podobnie odbieram ich głębię i znaczenie, które w bardzo
namacalnym sensie trzyma mnie przy życiu (przeżywam ostatnio trudny czas, którego
elementem bywa pragnienie odejścia; właśnie głębia przyjaźni, której chciałbym
ofiarować coś na jej miarę, powoduje, że pragnienie to jest czysto
nostalgiczne). I mówię przyjaciołom, że ich kocham, bo przyjaźń jest przecież
formą miłości.
Moje doświadczenie nie potwierdza
innego doświadczenia Krzysztofa — że wielu gejów jest szczególnie otwartych na
transcendencję i uwrażliwionych na to, co duchowe. „Wielość” jest oczywiście
kwestią względną. Ale w życiu spotkałem chyba tyle samo uduchowionych hetero-,
co homo-seksualistów, a równie wiele osób obojętnych na transcendencję czy
duchowość. Są to dla mnie kwestie indywidualne, z którymi nie łączę orientacji
seksualnej.
Ważną rolę w moim życiu pełni idea
intersekcjonalności, czyli zwracania uwagi na wykluczenie wielokrotne. Pisałem
o tym choćby w mojej odpowiedzi na list polskich gejów, w którym zachęcano do coming outu. „Wrażliwość
intersekcjonalna” jest w końcu sposobem uwrażliwienia się na wykluczenie po
prostu. A wśród wykluczanych są osoby z niepełnosprawnościami intelektualnymi,
chorobami i zaburzeniami psychicznymi. Skandaliczne wypowiedzi z tego obszaru mają
na swoich kontach Jarosław Kaczyński, Grzegorz Schetyna czy Piotr Nowak. Dlatego
zabolały mnie fragmenty książki Krzysztofa, w których pisze: „O dziesiątej w nocy
kazano gasić światło, jak w internacie dla nieletnich, do tego
upośledzonych umysłowo” oraz „To, czego najbardziej nienawidziłem
w seminarium, to ta atmosfera akademii wojskowej połączona
z podejściem rodem z ośrodka dla upośledzonych umysłowo”. Podobnie odebrałem słowa
Krzysztofa odnoszące się do Cyganów: „W pewnym momencie Kościół uznał za
stosowne okazać polityczną miłość Cyganom, spośród których wielu, choć
oczywiście nie wszyscy, żyje z okradania innych biednych, tych, którzy
codzienne jeżdżą komunikacją publiczną. Papieski kardynał wikariusz potępił aż dwukrotnie,
z prędkością światła, tych, którzy pobili jednego Cygana, i tych,
którzy napastowali pewną Cygankę. Dostojnicy z pałaców współczuli
miłosiernym spojrzeniem… Szkoda tylko, że w tym samym czasie doszło do
napaści na homoseksualną parę, której postanowili dać nauczkę dobrzy katoliccy
chłopcy. Dostojnicy z kościelnych pałaców milczeli”. Sądzę, że na podobną
reakcję zasługiwały obie sytuacje, nie rozumiem też oceny sformułowanej wobec
Cyganów i reakcji na pobicie Cygana.
Być może z powodu mojego „rysu
intersekcjonalnego”, odmiennie od Krzysztofa traktuję również sprawę
„męskości”. Wspomina on w swojej książce choćby o tym, że dziś geje bywają
bardziej męscy od heteroseksualistów. Pisze też o swoim chodzeniu na siłownię,
uprawianiu sportów walki itp. Rozumiem, że ma to zachwiać pewnym stereotypem.
Mnie kojarzy się jednak także z ważnym dla konsumpcjonizmu zjawiskiem kultury
„dobrego samopoczucia”. Określony obraz męskości i męskiego ciała bywa źródłem
dyskryminacji, której doświadczają choćby osoby z nadwagą. Z tym typem
dyskryminacji miałem okazję spotykać się często ze strony gejów. Jego dobitny
wyraz znaleźć można w wielu anonsach na portalach mniejszościowych. Itede
itepe. Jak farmakon, zarazem lekarstwo i trucizna, także ten ruch
emancypacji, wykroczenia poza stereotyp zniewieściałości ma obok pozytywnego
awersu, swój ciemny rewers.
W końcu mam bardziej ambiwalentne
podejście do teorii queer. Pisałem o tym tutaj i tutaj. Swoją drogą, w kontekście historycznych badań nad seksualnością i tożsamościami płciowymi nie umiem uzasadnić takiego anachronizmu: „Z drugiej strony jako
człowiek wykształcony, który dobrze znał świat starożytnej Grecji, wiedział, że
tam stosunki homoseksualne między dorosłym mężczyzną a dużo młodszym
chłopcem były zupełnie naturalne. Jednak w tym przypadku jego potępiający
ton dotyczył raczej pederastii, a nie zdrowej homoseksualności znanej
dzisiaj”. Nie wiem, dlaczego właśnie znany dzisiaj homoseksualizm ma być zdrowy i dlaczego społeczne zachowania Greków mają być niezdrowe. Nie sądzę także, by w taki sposób dało się odróżniać homoseksualność od pedofilii, przy mojej jednoznacznie negatywnej ocenie tej drugiej.
Nie piszę tego, aby pomniejszać
znaczenie doświadczenia Krzysztofa czy odmawiać mu prawdziwości. Jedno i drugie
pozbawione by było sensu. Chcę raczej do jego doświadczenia dołożyć swoje, do
jego wrażliwości dodać moją wrażliwość. Nie wiem, czy będzie to ważne dla
kogokolwiek, ale na pewno pozwoli skomplikować perspektywę patrzenia.
Po książkę Krzysztofa warto sięgnąć z jeszcze jednego powodu: jest ona doskonałą opowieścią o hipokryzji Kościoła rzymsko-katolickiego, w tym Kongregacji Doktryny Wiary.
Po książkę Krzysztofa warto sięgnąć z jeszcze jednego powodu: jest ona doskonałą opowieścią o hipokryzji Kościoła rzymsko-katolickiego, w tym Kongregacji Doktryny Wiary.