sobota, 22 kwietnia 2017

SEMELE W ŁODZI

Semele należy do grona moich ulubionych partytur Händlowskich. W pełni zgadzam się z Piotrem Kamińskim, że kompozytor zbudował w niej teatr „jedyny w swoim rodzaju”, w którym, jak w soczewce, skupia się przeszłość i przyszłość teatru muzycznego. Mamy tu wszystko: kunsztowną polifonię w uwerturze, malowane dźwiękiem emocje (choćby oddany muzyką sen w akcie III), szaleństwo ozdobników czy pyszny humor.
Dlatego nie tylko z zadowoleniem, ale wręcz z entuzjazmem wybrałem się wczoraj do Teatru Wielkiego w Łodzi na spektakl Semele przygotowany przez Akademie: Muzyczną i Sztuk Pięknych w Łodzi oraz rodzimej Szkoły Baletowej. To dobrze, że młodzi ludzie starają się zdobywać szlify sceniczne „na głębokiej wodzie”. Ich odwaga pozwala nadrobić drastyczne braki repertuarowe Teatru Wielkiego w Łodzi, choć żal, że spektakl przemknie przez scenę przy Pl. Dąbrowskiego niczym meteor.

Reżyserię spektaklu powierzono Evie Buchmann przy współpracy Agnieszki Białek i Bartosza Jakóbczaka. Przy wciąż modnym „teatrze reżyserskim” ucieszyło mnie, że na scenie opowiadano historię skrytą w libretcie, a nie oderwane od partytury pomysły realizatorów. W ten sposób Buchmann dała dowód dla starej prawdy, że w teatrze od reżysera ważniejsze jest dzieło. Uszanowała także fakt, że Händel określił Semele nazwą oratorium. Rozegrała akcję w ramach tej samej scenografii i udatnie połączyła „koncertową statyczność” oratorium z akcją dramatyczną rodem z opery. Nad dekoracjami i kostiumami czuwała Izabela Stronias. Tu efekt był — moim zdaniem — w większości satysfakcjonujący. Można by pomarudzić nad niekiedy zbytnim stylistycznym zróżnicowaniem kostiumów, nad suknią Ino, która moim towarzyszom kojarzyła się z amerykańską studniówką, czy nad nieczytelnymi znaczeniowo kostiumami kapłanów — ci przypominali nam mumie. Ale marudzenie skontruje kostium Semele z aktu I czy zabawa kiczem. Myślę tu o postaci Iris, której sceniczne emploi „kupiłem” w pełni.

Co do spraw muzycznych, komplementy należą się orkiestrze i dyrygentowi spektaklu Marcinowi Wolniewskiemu. Zespół brzmiał selektywnie, dobrze wyważono proporcje brzmienia między instrumentami. Choć — purystom (do których nie należę) — mógł przeszkadzać fakt, że nie grano na instrumentach dawnych. Pochwały należą się również chórowi, przygotowanemu przez Dawida Bera. Najmniej satysfakcji sprawili mi soliści. Przeszkadzały mi różne rzeczy: brak dźwięczności głosu w całej skali, „groch”, nie dość precyzyjna artykulacyjnie koloratura, pływająca intonacja. Pamiętać jednak trzeba, że słyszeliśmy studentów i wiele z tych kwestii pewnie ulegnie jeszcze zmianie. Mnie najbardziej podobała się Karolina Benke jako Iris, tworząc wokalnie i scenicznie bardzo wiarygodną postać. Wyróżnię także Małgorzatę Pietrzykowską jako Juno, która zbudowała dobry portret boginki łączącej w sobie cechy patetyczne z rajfurstwem (jak to określił Kamiński: pół-Oktawia z Koronacji Poppei oraz pół-Quickly z Falstaffa). Z wielkim aplauzem publiczności spotkał się występ Aleksandry Hanus jako Semele. To głos w gatunku i barwie bardzo dobrze dobrany do tej roli, a młoda artystka włożyła dużo serca w wykreowanie postaci. Przeszkadzało mi tylko pojawiający się - zwłaszcza w recytatywach - "groch" w głosie. Jak wnoszę po całym występie, nie jest to naturalna cecha jej sopranu i rzecz da się wyeliminować.  

Opera barokowa, grana na żywo, to w Łodzi święto. Dzięki młodym ludziom i ich opiekunom wczoraj w mieliśmy w Łodzi święto. Trwa ono jeszcze dziś. W innej obsadzie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...