„Jeśli
więc w rzeczy znajduje się zarówno jej istota, jak i jej istnienie — uczy
Tomasz z Akwinu — to prawda ufundowana jest bardziej w istnieniu rzeczy niż w
jej istocie, jako że nazwa ‘byt’ bierze się od słowa ‘istnieć’. Dlatego też w
samym działaniu umysłu przyjmującego istnienie rzeczy, co dokonuje się przez
pewne upodobnienie do niej, spełnia się relacja adekwacji, która jest treścią
tego, czym jest prawda”.
Tadeusz
Bartoś komentując ten fragment stwierdza dobitnie: „Istnienie więc jest
zamienne z prawdziwością. Istnienie rzeczy jest jakby jej mocną, która
oddziałuje na intelekt tak, że rzecz daje się poznać”. Zamienność prawdy i
istnienia, prawdy i bytu pozwala — mówi Bartoś — rozpoznać dynamiczny charakter
prawdy, a więc to, że jest ona swoistym działaniem: działaniem intelektu, ale
także tym, co dzieje się z konkretnymi, istniejącymi bytami.
Rozważania
te nieodmiennie przywodzą mi na myśl koncepcję wiedzy usytuowanej Donny Haraway. Haraway stara się na nowo
określić czym jest obiektywność wiedzy przeciwstawiając się zarazem tradycyjnej
koncepcji obiektywności jako uniwersalnego oglądu spoza świata czy z boskiego
punktu widzenia, jak i relatywizmowi rozumianemu jako stanowisko, według
którego wszystkie perspektywy poznawcze są równie dobre. Zdaniem Haraway „i
relatywizm, i totalizacja to ‘boskie tricki’, obiecujące pełen widok zewsząd —
a tym samym znikąd”. Oba stanowiska są też stałymi elementami rodzimej
mitologii towarzyszącej poznaniu, wiedzy, nauce.
Mówiąc o tym, że
wiedza jest usytuowana, próbujemy zerwać z przekonaniem, że autorytet wiedzy
oderwany jest „od wszelkiego uwikłania społecznego, technologicznego czy
politycznego”. W zamian przekonujemy, że „że znajdowanie się w określonym miejscu,
wypowiadanie się z konkretnego punktu widzenia, pozwala na uzyskanie szerszego
spojrzenia i pełniejszej wiedzy. Wiedza taka jest zawsze wiedzą ‘oznaczoną’
przez tych, którzy ją tworzą, miejsce, z którego się wypowiadają, cele, dla
których jest formułowana” (A. Derra). Wiedza usytuowana nie jest tedy wiedzą
niewinną, w koncepcji tej od samego początku podkreśla się, iż wartości
poznawcze powiązane są z wartościami etycznymi, a jej stawką są określone wartości
polityczno-społeczne. Ale właśnie ta świadomość – świadomość uwikłania w
wartości i cele, świadomość, że wytwarzamy wiedzę jako ucieleśnione jednostki
żyjące w konkretnych lokalnych realiach/sytuacjach, zrozumienie, że nie
patrzymy na świat z zewnątrz a nasze spojrzenie jest zawsze cząstkowe — nadaje
wiedzy walor obiektywności. Zdaniem Haraway bowiem wiedza staje się obiektywna
wtedy, gdy bierzemy odpowiedzialność za to, co się z niej rodzi — i dobrego, i
potwornego. Pisze ona jasno: „Nieodpowiedzialny to taki, którego nie można
wezwać do odpowiedzialności”, a do odpowiedzialności nie można wezwać osób
wytwarzających wiedzę rzekomo z „boskiego” nie związanego z instytucjami,
przekonaniami czy własną kondycją punktu widzenia.
Wiedza (czy
raczej: wiedze) usytuowana (usytuowane) ta jest obiektywna, bo nie formułuje
się jej w imię abstrakcyjnej prawdy i
abstrakcyjnego Człowieka, który zawsze jest normatywnym wzorcem, do którego
przykrawa się konkretnych ludzi i indywidualne istnienie (a zatem prawdę czyli
byt). Koncepcja wiedzy usytuowanej musi kłaść nacisk na „kwestię różnorodności
i różnicy” między kobietami, tubylcami, zwierzętami, Białymi i Kolorowymi. Musi
także — jako swoista „polityczna ekonomia różnicy” — podważać wszelkie
działania, które poprzez odwołanie się do Człowieka-wzorcu uznają całe grupy
ludzi za „mniej wartościowych, a tym
samym w pełni rozporządzalnych innych”.
W polskich mediach
przycichła już nieco sprawa Krzysztofa Charamsy. Pojawiły się za to
podsumowania synodu poświęconego rodzinie. Mają one dość charakterystyczny ton
(oczywiście, moja generalizacja nie obejmuje całego spectrum opinii) — nie zmieniło się nic, żeby mogło zmienić się
wszystko. Sporo w tym dialektyki, pokazującej nostalgie komentatorów. Moje
poczucie — wyniesione z lektury prasy i jeszcze nie dość gruntownego zapoznania
się z Instrumentum laboris — jest
zgoła inne. Tekst wydaje mi się w miarę jasny (kościelna frazeologia ma swoją
specyfikę) w tych fragmentach, które podtrzymują wcześniejsze nauczanie
Magisterium. Fragmenty „kontrowersyjne” są zasadniczo niejasne, bardzo ogólne i
dają się interpretować w rozmaitych kierunkach. Podobnie rzecz się ma z
dokumentami Vaticanum II (acz elementy „progresywne” są tam jedna formułowane
jaśniej), co — w konsekwencji — pozwoliło Benedyktowi XVI na mocne podkreślenie
tradycyjnego doktrynalnie wymiaru nauczania soborowego. Szczególnie
symptomatyczny wydaje mi się króciutki fragment poświęcony homoseksualizmowi.
Jego treść zadaje kłam oskarżeniom pod adresem Charamsy, że swoim coming outem przyłoży rękę do pogłębienia trudnej sytuacji osób LGBT w Kościele. Pokrótce objaśnię tę
swoją opinię.
Charamsa — wiedza usytuowana
Dzięki BBC wiemy,że Charamsa napisał list do papieża Franciszka, w którym zwracał uwagę na „że
katolicy-homoseksualiści są traktowani w nieludzki sposób przez Kościół, który
"zgotował im piekło" i prześladuje ich. Zarzuca też Watykanowi
hipokryzję - zakazuje funkcjonowania księżom, którzy ujawnili swoje odmienne
preferencje seksualne, choć wśród duchownych jest […] pełno homoseksualistów.
Dlatego - jak pisał - po okresie roztropności i modlitwy zdecydował się publicznie poddać krytyce przemoc Kościoła wobec środowisk LGBT. I dodał, że nie może już dłużej znieść homofobicznej nienawiści Kościoła, marginalizacji i stygmatyzacji takich ludzi jak on, którym odmawia się praw człowieka. Krzysztof Charamsa wezwał też Kościół do anulowania instrukcji Watykanu z 2005 roku, zakazującej wyświęcania homoseksualistów. Za "diaboliczne" uznał stanowisko Benedykta XVI, uznające homoseksualizm za "moralne zło"”. List ten nie spotkał się z odpowiedzią ze strony papieża.
Dlatego - jak pisał - po okresie roztropności i modlitwy zdecydował się publicznie poddać krytyce przemoc Kościoła wobec środowisk LGBT. I dodał, że nie może już dłużej znieść homofobicznej nienawiści Kościoła, marginalizacji i stygmatyzacji takich ludzi jak on, którym odmawia się praw człowieka. Krzysztof Charamsa wezwał też Kościół do anulowania instrukcji Watykanu z 2005 roku, zakazującej wyświęcania homoseksualistów. Za "diaboliczne" uznał stanowisko Benedykta XVI, uznające homoseksualizm za "moralne zło"”. List ten nie spotkał się z odpowiedzią ze strony papieża.
Z podobnym brakiem
reakcji władz Kościoła, tym razem polskiego, spotkał się jego tekst z Tygodnika Powszechnego, w którym
wykazywał, że zdominowany przez Dariusza Oko katolicki dyskurs o
homoseksualistach prowadzony jest za pomocą języka nienawiści i przemocy z
jednej strony, a merytorycznie wątpliwy z drugiej. Trudno bowiem uznać za
sensowną reakcję oświadczenie episkopatu, że tak Charamsa, jak i Oko
wypowiadają się prywatnie, we własnym imieniu, a episkopatowi nic do tego. Z
podobnym brakiem zainteresowania spotkały się moje dwa listy w tej sprawie. Pierwszy,
do Stanisława kard. Dziwisza zbyto propozycją, bym dyskutował z Dariuszem Oko.
Drugi — do episkopatu i rektora UPJPII — nie spotkał się z żadną odpowiedzią.
Kolejnym krokiem
był coming out Charamsy, przyznanie
się do życia w związku (co nie jest złamaniem celibatu, jak mówi się od polskich
gór do polskiego morza), publikacja postulatów pod adresem Magisterium i
zapowiedź wydania książki.
Następstwo
wydarzeń, które powoli zaczynamy lepiej widzieć, pokazuje, że „skandal”
faktycznie mógł być jedyną okazją do zwrócenia uwagi na problem, którym
specjalnie nikt nie chce się zainteresować.
Charamsę oskarżano
o wiele rzeczy, w tym o brak wiarygodności. Odkładając na bok, czy „estetycznie”
wszystko w jego działaniach musi się podobać, muszę powiedzieć, że dla mnie
jego działanie jest bardzo wiarygodne. Przy czym zupełnie nie interesuje mnie
jakaś „wiarygodność” z boskiego punktu widzenia, ale wiarygodność związana z
jego usytuowaniem, a więc z tym, co lokalne, stronnicze, osadzone w jego
cielesności, ale również związane z wzięciem odpowiedzialności za następstwa
swoich decyzji. Z pokorą przyjął falę nienawiści, jaka popłynęła w jego stronę.
Nie opłakuje utraty stanowisk, bibliotek, życia w Rzymie. W swoich postulatach
mówi generalnie o osobach LGBT, a nie własnych żalach, których, jak sądzę, może
(zasadnie) mieć bardzo wiele. Mówi też jako osoba, której miejsce w Kościele i
homoseksualizm pozwalają widzieć braki Kościelnego podejścia do osób LGBT. Mówi
w końcu jako ten, kto nie godzi się, by egida Człowieka, o którego rzekomo dba
Magisterium, pozwalała rzeszę ludzi traktować jako mniej wartościową, a przez
to podlegającą dyrektywnemu rozporządzaniu kościelnych funkcjonariuszy.
Synod patrzący znikąd
Papież i polski
episkopat wykazali się brakiem otwarcia na dyskusję o osobach LGBT. A jak jest
z Synodem? Dokument końcowy zawiera pół strony poświęcone temu tematowi. Przytoczę go tutaj in extenso:
Pastoral Attention towards Persons with
Homosexual Tendencies
130. (55)
Some families have members who have a homosexual tendency. In this regard, the
synod fathers asked themselves what pastoral attention might be appropriate for
them in accordance with Church teaching: "There are absolutely no grounds
for considering homosexual unions to be in any way similar or even remotely
analogous to God's plan for marriage and family." Nevertheless, men and
women with a homosexual tendency ought to be received with respect and
sensitivity. "Every sign of unjust discrimination in their regard should
be avoided" (Congregation for the Doctrine of the Faith, Considerations
Regarding Proposals to Give Legal Recognition to Unions Between Homosexual
Persons, 4).
131. The
following point needs to be reiterated: every person, regardless of his/her
sexual orientation, ought to be respected in his/her human dignity and received
with sensitivity and great care in both the Church and society. It would be
desirable that dioceses devote special attention in their pastoral programmes
to the accompaniment of families where a member has a homosexual tendency and
of homosexual persons themselves.
132. (56)
Exerting pressure in this regard on the Pastors of the Church is totally
unacceptable: it is equally unacceptable for international organizations to link
their financial assistance to poorer countries with the introduction of laws
that establish "marriage" between persons of the same sex.
Fragment ten nie
wnosi nic nowego do nauczania Krk w homoseksualizmie. Nie widać w nim choćby
minimalnej próby zmierzenia się ze współczesną wiedzą medyczną czy
psychologiczną dotyczącą osób homoseksualnych. Nie ma śladu refleksji nad
postulatami Charamsy. Nie widać próby zmierzenia się z wynikami badań
biblistycznych związanych z homoseksualizmem, ani chęci wsłuchania się w to, co
o sobie i swoim życiu mają do powiedzenia osoby homoseksualne, a co mogłoby
nadszarpnąć nauczanie Magisterium.
Ojcowie synodalni
powtórzyli po prostu, że gejom i lesbijkom należy się szacunek wynikający z
ludzkiej godności. Zakwestionowali możliwość porównywania relacji
jednopłciowych z małżeństwem i rodziną. A w końcu za uznali za naganne
wywieranie nacisku na Pasterzy (!) Kościoła w kwestii homoseksualizmu. Fragment
ten może odnosić się do Charamsy, ale w gruncie rzeczy stanowi także
powtórzenie myśli z Homosexualitatis
problema:
„Tymczasem
dzisiaj coraz większa liczba osób, nawet wewnątrz Kościoła, wywiera nań
niezmiernie silny nacisk, by skłonić go do zaakceptowania skłonności
homoseksualnej, tak jak gdyby nie była ona nieuporządkowana moralnie, i do
zalegalizowania czynów homoseksualnych. Ci, którzy wewnątrz wspólnoty wiary
wywierają nacisk w tym kierunku, mają często ścisłe powiązania z tymi, którzy
działają poza nią. Te grupy zewnętrzne są pod wpływem poglądów sprzecznych z
prawdą o osobie ludzkiej, która została nam w pełni objawiona w misterium
Chrystusa. Ukazują oni, chociaż nie w sposób całkowicie świadomy, ideologię
materialistyczną, która neguje transcendentalną naturę osoby ludzkiej, jak
również nadprzyrodzone powołanie każdego człowieka.
Słudzy
Kościoła powinni troszczyć się, by osoby homoseksualne powierzone ich trosce,
nie zostały sprowadzane na błędne drogi przez te opinie, tak bardzo sprzeczne z
nauczaniem Kościoła. Ryzyko przecież jest wielkie i wielu jest takich, którzy
usiłują wywołać zamęt w odniesieniu do nauczania Kościoła i powstałe
zamieszanie wykorzystać do swoich celów.
9.
Także w Kościele powstała tendencja, wytworzona przez różne grupy nacisku o
różnych nazwach i różnym zasięgu, która usiłuje uchodzić za przedstawiciela
wszystkich osób homoseksualnych, będących katolikami. W rzeczywistości jej
zwolennikami są w większości osoby, które bądź lekceważą nauczanie Kościoła
albo chcą je w jakiś sposób zmienić. Próbuje się zgromadzić pod egidę
katolicyzmu osoby homoseksualne, które nie mają żadnego zamiaru zerwania z
zachowaniem homoseksualnym. Jedną ze stosowanych metod jest wykazanie drogą
protestu, że jakakolwiek krytyka lub zastrzeżenie wobec osób homoseksualnych,
ich działania i stylu życia, jest po prostu formą niesprawiedliwej
dyskryminacji.
Z
tego powodu w niektórych państwach dochodzi do rzeczywistego manipulowania
Kościołem, zyskując nawet poparcie jego pasterzy, podejmowanego często w dobrej
wierze w celu zmiany norm prawodawstwa cywilnego. Celem takiego działania jest
dostosowanie tego prawodawstwa do poglądów tych grup nacisku, zdaniem których
homoseksualizm jest co najmniej rzeczywistością całkowicie nieszkodliwą, jeśli
nie zupełnie dobrą. Chociaż praktyka homoseksualizmu poważnie zagraża życiu i
dobru wielu ludzi, rzecznicy tej tendencji nie odstępują od swojego działania i
nie chcą wziąć pod uwagę rozmiarów ryzyka, które jest w nim zawarte.
Kościół
nie może nie troszczyć się o to wszystko i dlatego utrzymuje zdecydowane i
jasne stanowisko w tej kwestii, które nie może ulec zmianie ani pod naciskiem
prawodawstwa cywilnego, ani chwilowej mody. Jest on również szczerze zatroskany
o tych wielu, którzy nie czują się reprezentowani przez ruchy
pro-homoseksualne, oraz o tych, którzy mogliby ulec ich zwodniczej
propagandzie. Jest on również świadomy, że opinia, według której aktywność
homoseksualna byłaby równorzędna albo przynajmniej tak samo dopuszczalna, jak
ta będąca wyrażeniem miłości małżeńskiej, wywiera bezpośredni wpływ na koncepcję,
jaką społeczność ma o naturze i prawach rodziny oraz naraża ją na poważne
niebezpieczeństwo”.
Zapewne trzy
punkty z Instrumentum laboris nie
zmienią też zbyt wiele w praktyce Kościoła — jasne i stanowcze zalecenia, by
szanować homoseksualistów nie spotkały się przecież z uznaniem w oczach choćby
Dariusza Oko, a episkopat nie poczuł potrzeby sprzeciwienia się takiej formie
głoszenia nauczania kościelnego.
Kościół może lekceważyć
„wiedzę usytuowaną” — jak zlekceważył szereg poczynań Charamsy czy moje pisma —
bo przemawia w imię prawdy uniwersalnej i patrzenia na sprawy w sposób (rzekomo) nieuprzedzony, „z boskiego punktu widzenia”. Jest to ten rodzaj obiektywności,
który jest nieludzki — łączy w sobie budowę wzorca Człowieka, który pozwala
wyodrębnić ludzi mniej wartościowych potrzebujących „naprawy” z jednoczesnym
oderwaniem doktryny Kościoła od ludzi tak, by nikogo nie dało się pociągnąć za
tę wiedzę do odpowiedzialności. Dlatego może mówić ludziom, że to, kim są, jest
nieobiektywnym uporządkowaniem moralnym, które wymaga od nich wyrzeczenia się
miłości (bo nie mogą kochać prawdziwie) i życia cierpieniem, które powinni łączyć
z cierpieniem Jezusa. Ale nie musi specjalnie przejmować się następstwami tych
zaleceń — nerwicami, zinternalizowaną homofobią, zaniżonym poczuciem własnej
wartości, cierpiętniczym masochizmem itd. itp. Można jednak — patrząc spoza Kościoła —
spojrzeć na produkowane przez niego nauczanie, jako wiedzę usytuowaną, szukać
ukrytych za nią interesów, określonych społecznych celów itd. itp.
Synod, w tym
punkcie, przekonał mnie o jednym — o pozornym otwarciu na dialog. Dialog wymaga
bowiem od obu stron świadomości, z jakiego miejsca mówią. Bo tylko znając „lokalność”
swoich poglądów jest sens debatować. Przynajmniej w tym punkcie synod dalej
prowadzi monolog z „boskiego punktu widzenia”. I przynajmniej w tym punkcie
wezwania Franciszka do pójścia pasterzy Kościoła za trzodą i jego wezwania do
miłości i rozmowy okazują się chwytem zręcznych spin doktorów.