Prof. Ewę Łętowską cenię wyjątkowo - jako człowieka, jako prawnika i jako melomana.
Pozwalam więc sobie - jako udpostępnienie wiadomości prasowej - zamieścić na blogu wywiad opublikowany na stronach Krytyki Politycznej.
"Konstytucyjna
ochrona małżeństwa nie czyni związków partnerskich sprzecznymi z konstytucją.
Cezary
Michalski: Jako prawnika i sędziego Trybunału Konstytucyjnego chciałbym panią
zapytać, czy minister sprawiedliwości Jarosław Gowin uniemożliwiając
rozpoczęcie w komisjach sejmowych prac nad projektami ustaw o związkach
partnerskich miał prawo powołać się na niezgodność tych projektów z
konstytucją?
Ewa
Łętowska: To był argument czysto retoryczny, wypowiedziany w ogniu walki
politycznej, z punktu widzenia czysto eksperckiego nie mający żadnej wartości.
A to z paru powodów. Po pierwsze, nie ma zakazu kierowania do pracy w komisjach
sejmowych projektów ustaw nawet jawnie niekonstytucyjnych. Podkreślam „nawet
jawnie niekonstytucyjnych”, bo tego kryterium odrzucone projekty ustaw o
związkach partnerskich w żadnym sensie nie spełniają. Nawet jednak nad jawnie
niekonstytucyjnymi projektami ustaw proceduje się w komisjach sejmowych właśnie
po to, aby ich wady prawne usunąć. Do tego m.in. służy proces legislacyjny w
parlamencie. Zresztą akurat w tym parlamencie na brak inicjatyw zupełnie
niekonstytucyjnych, nad którymi jednak procedowano, nie możemy się uskarżać.
Więc
już na tym pierwszym poziomie argument Jarosława Gowina nie miał żadnej
wartości merytorycznej?
Ale
to jest najmniej ważny poziom, bo najważniejsze przekłamanie, którego dopuścił
się minister Gowin dotyczy istoty rzekomej „niekonstytucyjności” tych
projektów. Proszę zwrócić uwagę na konstrukcję Artykułu 18. Konstytucji. Tam
jest powiedziane, że „małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina,
macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod opieką Rzeczypospolitej
Polskiej”. Już nawet dokonując analizy czysto semantycznej widzimy, że
małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny to w rozumieniu Artykułu 18. coś
innego niż rodzina, a rodzina to jeszcze coś innego niż macierzyństwo i
rodzicielstwo. I każdy ten element z osobna znajduje się pod opieką i ochroną
Rzeczypospolitej Polskiej. Z tego wynika, że Artykuł 18. dopuszcza ochronę
prawną rodziny, która jednak może być rozumiana jako coś innego niż małżeństwo,
istotnie zdefiniowane w Konstytucji jako związek kobiety i mężczyzny. Wobec
czego twierdzenie, że według Konstytucji rodzina to wyłącznie coś, co jest
tożsame z małżeństwem jako związkiem kobiety i mężczyzny jest sprzeczne już z
samym dosłownym brzmieniem Artykułu 18. A jak rozumiem, bo pewności nie mam,
gdyż wypowiedź ministra Gowina była krótka i nie zawierała żadnej argumentacji,
on mógł utożsamić „rodzinę” i „małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny”, co
jednak w Artykule 18. nie występuje.
Czy
jednak z faktu objęcia ochroną przez konstytucję „małżeństwa jako związku
kobiety i mężczyzny” wynika niemożność istnienia w polskim ładzie prawnym
innych związków, chronionych zresztą na dużo niższym poziomie niż małżeństwo?
Oczywiście,
że nie. I tu przechodzimy do trzeciego argumentu, który deklaracji Jarosława
Gowina nie pozwala traktować jako merytorycznie uzasadnionej na gruncie
obowiązującego prawa. Otóż ludzie, którzy się zajmują prawem europejskim,
wiedzą, że tam występuje rozróżnienie pomiędzy sytuacją sprzeczności jakiegoś
rozwiązania jako zakazanego w prawie unijnym, a sytuacją, w której dany
europejski akt prawny (europejski) nie sprzeciwia się czemuś, bo w ogóle nie
zawiera wypowiedzi na temat tego rozwiązania faktycznego. Podobnie jest z
Konstytucją. Jest oczywiste, że w jej Artykule 18. nie ma wzmianki ani o
konkubinatach, ani o małżeństwach jednopłciowych, ani o żadnych innych formach
związków partnerskich. Ale z tego, że Konstytucja nie wzmiankuje o
konkubinatach, nie wynika, że konkubinatów zakazuje. Trzeba dopiero dowieść, oprzeć
na jakimś rozumowaniu, że związki partnerskie czy konkubinaty są wrogie
małżeństwu kobiety i mężczyzny, że ich legalizacja małżeństwu kobiety i
mężczyzny zagraża. Ja takiego rozumowania u Jarosława Gowina nie dostrzegłam.
Może
on to zakłada jako oczywistość? Albo akceptuje wypowiedzi niektórych ludzi
Kościoła, którzy również uważają za oczywistość, że legalizacja związków
homoseksualnych zagraża istnieniu małżeństw heteroseksualnych, choć też żadnego
dowodzenia nigdy nie przeprowadzili.
Ale
skoro u Jarosława Gowina nie ma śladu rozumowania dowodzącego, że konkubinaty,
związki partnerskie par heteroseksualnych albo homoseksualnych – albo inne
związki jednopłciowe w ogóle nieoparte o współżycie seksualne czy funkcję
rozrodczą – zagrażają małżeństwu kobiety i mężczyzny, czyli łamią konstytucyjną
zasadę ochrony małżeństwa kobiety i mężczyzny, zatem jego twierdzenie, że
projekty ustaw o związkach partnerskich są sprzeczne z konstytucją, nie ma
żadnych podstaw.
Poza
jego autentycznym własnym uprzedzeniem wobec takich związków albo próbą
wykorzystania tej sprawy do budowania własnej politycznej pozycji.
Wówczas
mamy jednak do czynienia z dość prymitywną instrumentalizacją prawa. Kolejny
argument: w polskim prawie, zwłaszcza w zakresie zabezpieczenia społecznego,
istnieją liczne przepisy i częste orzecznictwo, również Sądu Najwyższego, gdzie
w różnych postaciach dokonywano interpretacji „osoby bliskiej” w taki sposób,
że objęto ochroną prawną zarówno niektóre formy konkubinatu, jak też związki
innego typu, oparte na więzach bliskości, ale w ogóle niezakładające współżycia
seksualnego czy funkcji rozrodczej. I tym ludziom przyznawano odszkodowania,
gdy tak zdefiniowana osoba bliska poniosła śmierć na skutek wypadku, albo
przyznawano jakieś inne świadczenia. Jest też cała pokaźna grupa ludzi – ja się
z nią zetknęłam jako sędzia orzekający w Naczelnym Sądzie Administracyjnym –
którzy zawarli małżeństwa konfesyjne w okresie pomiędzy 1946 a 1955 rokiem,
kiedy nie było obowiązku, żeby ślub kościelny uzależniać od wcześniejszego
zawarcia ślubu cywilnego. Sytuacja tych małżeństw nie została uregulowana w
momencie wprowadzenia do Kodeksu Rodzinnego małżeństw konkordatowych, którym
można przyznać status cywilno-prawnych, nawet jeśli nie towarzyszy im zawarcie
ślubu cywilnego. Ale jest tamta grupa osób, o których prawa nikt się nie
ujmuje, szczególnie ci, co tak zaciekle walczą ze związkami partnerskimi. Ja
sama orzekałam w NSA w sprawie, gdy wdowie po kombatancie, która miała tylko
ślub kościelny z tamtego okresu, próbowano odmówić świadczeń, bo uznano, że jej
ślub miał tylko charakter konkubinatu. Ten przykład pokazuje całą absurdalność
rozumowania, które tylko związkom formalnie określonym jako małżeństwo
przyznaje w naszym systemie prawnym ochronę prawną wyłączną i wykluczającą
wszystkie inne formy związków. No i wreszcie, gdyby dosłownie brać argumentację
Jarosława Gowina i jego zwolenników, należałoby zakwestionować jako sprzeczne z
konstytucją rozwody czy separacje, które przecież w bardziej bezpośredni sposób
naruszają konstytucyjną zasadę „ochrony małżeństwa kobiety i mężczyzny” niż np.
związki partnerskie zawierane przez pary homoseksualne. Zatem oni zaczną teraz
atakować rozwody i separacje?
Myślę,
że nie warto im tego podpowiadać, ponieważ ich wrogość wobec rozdziału prawa
świeckiego i nauczania Kościoła poszła tak daleko, że gdyby mieli wystarczającą
siłę polityczną, także rozwód i separację zakwestionowaliby jako „działania
niekonstytucyjne”.
Ja
bym powiedziała w ten sposób: minister Gowin należy do polityków, którzy bez
żadnego oporu instrumentalizują prawo, a sformułowania w rodzaju
„niekonstytucyjności” niewygodnego dla siebie rozwiązania prawnego wykorzystują
z ogromną dezynwolturą albo w swojej działalności politycznej, albo do
akcentowania swojej pozycji ideowej. Szkodzą w ten sposób zarówno prawu, jak
też stosunkom społecznym. Ja przedstawiając tę parostopniową argumentację,
przypomniałam, że w naszym systemie prawnym już istnieją rozwiązania, które w
pewnym stopniu chronią związki o charakterze konkubinatów, a których nikt przy
zdrowych zmysłach nigdy nie nazwał zagrożeniem dla małżeństwa kobiety i
mężczyzny. Nikt nie ruszył też na razie z polską konstytucją w ręku na
ideologiczną wojnę z rozwodami czy separacjami. I nikt się nie ujął za
konkubentami, którzy w latach 1946–1955 wzięli tylko ślub kościelny. Tu trzeba
być logicznym, ale w stanowisku Jarosława Gowina logiki nie ma.
A
może po prostu nie jest to logika prawna, tylko ideowa, bo ten sam problem
dotyczy też innych kwestii światopoglądowych, gdzie nadużywany jest argument
„sprzeczności z konstytucją”. Jak rozumiem, z polskiej konstytucji nie sposób
wywieść rozstrzygnięcia w sprawie aborcji czy metody in vitro?
Każde
takie „wywiedzenie” będzie tylko polityczną czy ideologiczną instrumentalizacją
prawa. Natomiast istnieje pewna zasada prawna, interpretacyjna, metazasada
wykładni konstytucji. Jest to zasada „in dubio pro libertate”. Jeżeli
konstytucja o czymś milczy, nie wolno jej interpretować jako zakazu dla
wolności.
Chyba,
że dysponujemy siłą polityczną, a Jarosław Gowin widzi za sobą siłę
„konserwatywnej większości” w tym parlamencie, siłę swojej frakcji w PO, siłę
PSL-u bojącego się wpływu Kościoła na swój elektorat, siłę PiS i SP. Zatem może
sobie pozwolić na odrzucenie zasady „in dubio pro libertate”.
Myślę,
że mamy do czynienia z taką sytuacją, jaka była w czasie Rewolucji Francuskiej.
Większość parlamentu to jest „bagno”, ludzie wiotcy, którzy pójdą za aktualnym
powiewem tego, co uważają za siłę albo za wiatr historii. Na to się nic nie
poradzi. Prawo jest oparte na sile, stanowienie prawa jest oparte na większości
parlamentarnej. A za jej jakość odpowiadają przywódcy polityczni, jeśli nabrali
sobie ludzi, z którymi nie mogą się później dogadać, to jest ich wina.
W
ten sposób za Gowina czy Żalka odpowiada Donald Tusk, a za Krystynę Pawłowicz
Jarosław Kaczyński. Ale jest też inny morał, że trzeba budować siłę polityczną
własną, która tamtej sile mogłaby się skutecznie przeciwstawić.
Ależ
oczywiście, tyle że ja mniej w tym uczestniczę ze względu na wiek i
temperament. Mnie szalenie razi unikanie nazywania rzeczy po imieniu, udawanie,
że nie ma jakiegoś problemu, kiedy problem jest, tylko jego zauważenie politycznie
się nie opłaca. Ja mogę zrobić tylko jedno, ja mogę sama powiedzieć, że coś
jest nie tak. Mogę dostarczyć języka i argumentów. Tych z poziomu prawa
faktycznego, a nie prawa używanego instrumentalnie do zastraszenia czy
uniemożliwiania ludziom prowadzenia dyskusji".