piątek, 5 kwietnia 2019

FRANCUSKI UŚMIECH DALILI


Jeśli wierzyć Bernhardowi Waldenfelsowi, fenomenologowi (filozofowi) badającemu zjawisko obcości, „dopiero w wieku XVIII i XIX, a na dobre w XX, obce jawnie i nieodwołalnie przenika do samego jądra rozumu i samego jądra tego, co własne. Wyzwanie, jakim jest dla nas to, co radykalnie obce, oznacza, że nie istnieje świat, w którym bylibyśmy w pełni u siebie, i że nie istnieje podmiot, który byłby panem we własnym domu”. W operze obcość zjawia się pod maską przedstawicieli innych kultur, bajecznych stworów czy obłędu. Popularna staje się figura Cyganki/Cygana, w której ogniskuje się tęsknota Europejczyków za wolnością, w tym za wolną miłością z jej nieskrępowaną zmysłową ekspresją. W najlepsze rozwija się również orientalizm, który za Edwardem W. Saidem rozumiem jako sposób konstruowania obrazu Wschodu, w tym również opozycji między Wschodem a Zachodem, przez pryzmat instytucji społecznych, wartości, uprzedzeń czy fantazmatów charakterystycznych dla kultury zachodniej. W skład „orientalistycznych stereotypów” wchodziło przedstawianie kobiet jako przedmiotów pożądania: powolnych, zmysłowych, wrażliwych, dostępnych seksualnie dla mężczyzn sprawujących nad nimi kuratelę. Mężczyzn z kolei wiązano ze skłonnościami do despotyzmu, przemocą, fanatyzmem, nietolerancją, barbarzyńską dzikością (zob. R. P. Locke, Constructing the Oriental ‘Other’: Saint-Saëns’s Samson et Dalila).

Od Orientu odróżniano Okcydens, widziany przez pryzmat jego chrześcijańskich korzeni, nawet jeśli przedstawiano go pod maską narodu żydowskiego. Z takim przebraniem mamy do czynienia choćby w Verdiowskim Nabuchodonozorze, ale także w Samsonie i Dalili. Jak zauważa Locke, Samson stanowi prefigurację Chrystusa, jest tym samym proto-Europejczykiem, faworytem Boga, mężem walecznym i oddanym sprawom swojego narodu. W gruncie rzeczy jest on bohaterem niesamodzielnym i to co najmniej dwojako. Po pierwsze, jest — wraz z Hebrajczykami — podmiotem zbiorowym opery. Po drugie, podobnie do Mozartowskiego Don Giovanniego (zob. K. Kopelson, Saint-Saëns’s Samson), chłonie muzyczny idiom swojej partnerki. Los Samsona nie jest losem jednostki, ale losem narodu. Tym, co indywidualizuje Samsona, jest jego zatracenie się w uczuciu do Dalili.
Los Samsona oraz Hebrajczyków był/jest przy tym — podobnie jak w Nabucco —kulturowo bliższy europejskim odbiorcom dzieła Saint-Saënsa. Inny, a raczej obcy, jest świat Filistynów: Abimeleka i Arcykapłana, kapłanek Dagona, a wśród nich — Dalili.
Tę opozycyjność światów Saint-Saëns znakomicie oddał w muzyce. (Pozwolę tu sobie na dygresję: kompozytora często zbywa się na poły ironicznym epitetem eklektyk, dodając zgryźliwie, że słychać u niego Bacha i Offenbacha. Jego nadzwyczajna erudycja, w tym znajomość muzyki wcześniejszej — był m.in. odpowiedzialny za edycję dzieł Rameau, muzyki innych kultur czy zainteresowanie dawnymi instrumentami, nie przeszkadzała mu jednak w budowaniu spójnych i naznaczonych jego piętnem kompozycji. W Samsonie i Dalili wiedza ta okazała się bezcenna).

Majestatyczne chóry Żydów w akcie I obficie czerpią z dorobku i wzorców zachodniej muzyki sakralnej. Saint-Saëns  sięga po fugę, przywołującej choćby widma oratoriów. A Hymne de joie to reminiscencje śpiewów chorałowych (zob. R. P. Locke, Constructing the Oriental ‘Other’: Saint-Saëns’s Samson et Dalila).
Muzyka związana z Filistynami już to nawiązuje do arabskiej skali Hijaz, już to wnosi element improwizacji (obojowe solo na początku Bachanaliów ma być wykonywane ad libitum), już to grana jest przez specjalnie dobrane instrumenty (w arii Abimeleka wprowadza Saint-Saëns dwie ofiklejdy). Fanatyzm i brutalność Filistynów wyraża, jak ujął to Locke, deklamacyjna i stentorowa muzyka. A pasywność i zmysłowość Filistynek kompozytor wygrywa poprzez stereotypowe powiązanie kobiecości z kwiatami, pisząc muzykę słodką, imitującą podmuchy wiatru (zob. R. P. Locke, Constructing the Oriental ‘Other’: Saint-Saëns’s Samson et Dalila).

Na takim tle tworzy Saint-Saëns postać Dalili, która wyłamuje się z kulturowych klisz.  Jest to postać o bardzo złożonym charakterze, która, w odróżnieniu od Samsona, jak pokazuje Kopelson, dzieli się z widzami swoimi przemyśleniami i uczuciami (Kopelson mówi wprost o tym, że ma ona na scenie swoje soliloquia). Te zaś rozpięte są między miłością a nienawiścią. Jedno i drugie uczucie, czy może dwie strony tego samego uczucia, zdają się być u niej równie szczere. Nienawiść motywowana jest patriotycznie —pamiętajmy, że pogardza ona zapłatą, o której wspomina Arcykapłan, a mówi o trawiącym ją pragnieniu zemsty. Pamiętajmy również, że jednocześnie zależy jej na tym, by spętać Samsona więzami miłości i rzucić go sobie do stóp. Przedstawienie Dalili wyłącznie jako zdrajczyni, podstępnej i pełnej nienawiści, jest mocnym uproszczeniem. Tym, co czyni tę bohaterkę naprawdę niebezpieczną i fascynującą, jest jej zmienność, niestałość, niejednoznaczność (w pełni zgadzam się tu z Locke’iem). Owo rozdwojenie winno być widoczne już w samym głosie Dalili. Saint-Saëns pisał tę partię myśląc o Pauline Viardot, której głos określił jako „nieco przykry (harsh), jak smak gorzkiej pomarańczy” (cytuję za Kopelsonem). (Artystka nie wystąpiła w tej roli na scenie, ale śpiewała w trakcie prywatnych spotkań). Sądzę również, że znajduje ono swój wyraz w wykorzystywanych przez kompozytora tonacjach jej arii czy duetów.  Printemps qui commence jest napisane w E-dur, według Schubarta tonacji wyrażającej roześmianie, jeszcze nie w pełni osiągniętą przyjemność. Mon coeur to tonacja pożądania tak silnego, że prowadzi bądź do ekstazy, bądź do rozpaczy (Des). Początek duetu Dalili i Samsona w akcie II to B-dur, które wyraża pogodną, a nie nieszczęśliwą miłość, ale także jasną świadomość (zdrady? zakochania? sprzeczność nie do pogodzenia?). W arii Amour! Viens aider ma faiblesse – wykorzystuje tonację żałobnego lamentu (f). Dalila prosi w tej arii, by miłość okazała się jej sprzymierzeńcem i wlała w pierś Samsona swoją truciznę, prowadząc do tego, by następny dzień zastał już go związanego łańcuchami. Nie jest przy tym jasne (Dalila nie mówi wszystkiego, co myśli, jak trafnie zauważa Locke), czy chodzi o fizyczne pojmanie, czy o łańcuchy, którymi jej miłość skuje jego serce! Jedno i drugie niesie jednak Samsonowi śmierć.

Inscenizacja Marka Weissa eksploruje stereotyp Orientu, z którym reżyser podejmuje także subtelną grę. Atmosfera spektaklu jest mroczna. Jego zasadnicza część toczy się w sześciennym pomieszczeniu, do którego prowadzą raz otwierane, raz zamykane bramy. Podobny gest wykorzystał Weiss w łódzkiej Aidzie i myślę, że służy on podobnym celom. Z jednej strony bierze rozgrywającą się opowieść w nawias, stwarza przestrzeń dystansu. Z drugiej strony, pokazuje jak wypchnięte w zapomnianą przeszłość mity, opowieści powracają. Żydzi zawodzą swój lament siedząc na schodach, ich rozkołysane ruchy są psychotyczne, budząc lęk, a przynajmniej wywołują w odbiorcy napięcie. Ta sama sześcienna przestrzeń stanie się i komnatą Dalili, z łożem i baldachimem przypominającym zwisające kłącza, i świątynią Dagona. Światło, kostiumy, czytelna gra niewielką gamą kolorów (szarości, czerwień, fiolet), przemyślane prowadzenie aktorów powodują, że jest to spektakl bardzo klarowny. Mamy w nim namiętne Filistynki —tancerki-kapłanki w pierwszym akcie w trykocie z czerwonymi lampasami i w czerwonych szpilkach przywołują skojarzenia z prostytutkami. Dalila, otoczona przez półnagich mężczyzn na początku aktu 2 czerpie z nich swą zmysłowość. Weiss sugeruje również erotyczne relacje łączące ją z Arcykapłanem. Mamy też skromnych Żydów, kontrastujących tak z seksualną energią Filistynek, jak stentorowością Abimeleka i Arcykapłana. Przy tym wszystkim Weiss pozwala jednak Dalili epatować erotyzmem, który nie jest jawnie seksualny — kontrast między nią a tańczącymi kapłankami Dagona jest bardzo wyraźny. Nie pozostawia również wątpliwości, że Dalilę łączy z Samsonem miłość-nienawiść. Fantastycznie wypada scena, w której bohaterka z pełną żaru pasją poddaje Samsona sadystycznym pieszczotom, finalnie sięgając do jego włosów, by je ściąć. To właśnie ten moment, bo szalenie namiętnym Mon coeur nie pozwala sprowadzić Dalili do postaci jednowymiarowej — zdrajczyni wyłącznie udającej uczucie. Niezapomniane wrażenie wywarła na mnie scena z Hymne de joie. Weiss wprowadził na scenę procesję pokutujących Żydów z zakrwawionymi rękoma.
Za choreografię odpowiedzialna jest Izadora Weiss — zarówno taniec kapłanek, jak pojawienie się mężczyzn wokół Dalili na początku aktu 2, czy bachanalia są w jej ujęciu kameralne i dziwnie asynchorniczne, co pozwala podejrzewać, że taki był zamysł artystki. Nie wszędzie ten pomysł sprawdza się, według mnie, jednakowo dobrze, ale bachanalia z pewnością są ciekawe.

Nie przekonało mnie natomiast zakończenie opery. Filistyni zostają zamknięci za „szklaną” taflą, a z góry padają na nich czarne pióra. Czy ma to symbolizować definitywne zamknięcie tamtego świata i przysypanie niepamięcią? Jak wtedy czytać jego otwieranie i powracanie, o którym, w moim odczuciu, opowiada spektakl?

W mroczną koncepcję Weissa znakomicie wpisał się Vladimir Kiradijev. Od pierwszych taktów chwycił mnie za gardło pozwalając, by lęk narastał ze sceny na scenę. Orkiestra pod jego batutą brzmiała barwnie, choć pilnował jej ciemnego brzmienia. Nie stronił również od wolnych temp, czego najlepszym przykładem będzie Mon coeur, zagrana bardzo namiętnie, ale i bardzo wolno, na granicy możliwości prowadzenia przez śpiewaczkę frazy. Pięknie brzmiał chór, któremu znakomicie wyszła fuga w akcie 1. Może tylko trochę bardziej należałoby popracować nad stopliwością tenorów. Jeśli mogę mieć o coś pretensje, to o zrezygnowanie z brzmienia ofiklejdy. W arii Abimeleka pełnią one ważną rolę, a nie powinno się  z nich rezygnować tym bardziej, że opera Saint-Saëns’a grana jest w łódzkiej operze po raz pierwszy.

Zdecydowanie gorzej było z męską częścią obsady, z której wybronić umiem tylko Rafała Pikałę, który pokazał nośne i piękne doły w niskiej partii Starego Hebrajczyka. Poza tym rozpiętość problemów rozciągała się od nieczystości, przez epatowanie wolumenem głosu, po schowane brzmienie głosów czy bardzo szeroką wibrację. Wkład francuskiej szkoły śpiewu do wokalistyki światowej polegał, między innymi, na zwróceniu bacznej uwagi na klarowność intonacji. Tutaj można było o tym zapomnieć. Kiepsko było także z grą aktorską rozpiętą między brakiem gry, a przerysowaniem, rodem z queerowej boyleski. O grze barw, wymaganej przez kompozytora słodyczy, wyrazistym artykułowaniu drobnych nut można było pomarzyć. Dużym problemem była także dykcja. Francuski nie jest łatwym językiem do śpiewu, do tego w muzyce francuskiej więź między słowem, intonacją języka, a muzyką i rozłożeniem akcentów we frazie są szczególnie bliskie (podkreśla to Richard Miller, znakomity znawca różnych historycznych szkół wokalnych). Nie da się śpiewać francuskiego repertuaru stawiając znak równości między je oraz że czy między peuple a peple. Tekst podawany ze sceny był zupełnie niezrozumiały, niekiedy podawany wbrew naturalnej akcentuacji języka i frazy. Do znudzenia będę powtarzał, że w teatrach operowych konieczni są korepetytorzy znakomicie władający śpiewaną odmianą języka, w którym wystawiane jest dzieło!

Mając w pamięci te wszystkie zastrzeżenia jestem pełen uznania dla Agnieszki Makówki jako Dalili. Jej dykcja z pewnością była najlepsza spośród solistów. Artystka stworzyła przekonującą aktorsko postać, cały czas także pamiętała, że gra z innymi i starała się wchodzić w interakcję z pozostałymi bohaterami. Potrafiła być zmysłowa i pociągająca, zagniewana, majestatyczna (w akcie 3, gdy trzymała nóż przy szyi Żydówki, którą złożono Dagonowi w ofierze), jak i szaleńczo namiętna, gdy z pasją jak domina rzuciła się na swoją zdobycz. Jej głos ma w sobie „smak gorzkiej pomarańczy”, tak potrzebny do tej roli, tu i ówdzie odzywając się metalicznym tembrem. Makówka pięknie zaśpiewała Mon coeur, imponując mi długością oddechu i potoczystością frazy. W Amour! Viens aider ma faiblesse mrocznie zabrzmiało końcowe niskie As. Bardzo świadomie operowała szeroką paletą barw głosu. Nie mogę natomiast oprzeć się wrażeniu, że artystka ma jakiś podświadomy lęk przed „śpiewaniem piersiami”. Bywa, że stara się jak najdłużej nie zmieniać rezonansu, a gdy już to robi, schyla głowę zamykając sobie krtań. W tych momentach bywa, że dźwięki stają się mniej nośne. Wszystko za to układa się znakomicie, gdy śpiewa z ciała, instynktownie.

Francuska szkoła śpiewu wśród cech charakterystycznych miała (ma?) niekoncentrowanie się na oddechu, który ma być tak naturalny, że się o nim nie pamięta. Inną jej cechą jest śpiewanie „na uśmiechu” — taki układ ust był zalecany po to, by dźwięk osiadał we właściwym miejscu. Do namiętnej, podstępnej, kochającej, pełnej nienawiści Dalili dorzućmy jeszcze „francuski uśmiech”.

Camille Saint-Saëns 
Samson i Dalila
Teatr Wielki w Łodzi
Premiera z Expressem, 5 IV 2019

Pisząc korzystałem z:
K. Kopelson, Saint-Saëns's Samson, [w:] Masculinity in Opera: Gender, History, and New Musicology, P. Purvis (ed.), Routledge-New York 2013.
R. P. Locke, Constructing the Oriental 'Other': Saint-Saëns's Samson et Dalila, Cambridge Opera Journak, 3, 3, 261-302.
R. Miller, On Art of Singing, Oxford 2011 (e-book).
Partytura za serwisem IMSLP.





niedziela, 17 marca 2019

EUROPEJSKOŚĆ UKRADKOWA


„Rodzi się więc pytanie, Mary, czy Ty w ogóle naprawdę czytasz, co piszą Czarne kobiety. Czy kiedykolwiek przeczytałaś moje słowa, czy tylko przekartkowałaś w poszukiwaniu cytatów, które, jak sądziłaś, mogłyby w wartościowy sposób podeprzeć gotowe idee na temat starych i zniekształconych powiązań między nami? To nie jest pytanie retoryczne. (…) Czy szukałaś inspiracji dla siebie w pracach moich i innych Czarnych kobiet? Czy tylko przejrzałaś je w poszukiwaniu słów, które uzasadniłyby rozdział o obrzezaniu w Afryce w oczach innych Czarnych kobiet? A jeśli tak, to dlaczego nie wykorzystałaś naszych słów do uzasadnienia lub zobrazowania innych miejsc, w których spotyka się nasze istnienie i stawanie się? A jeśli to nie do Czarnych kobiet chciałaś dotrzeć, to w jaki sposób nasze słowa ilustrują Twoje wnioski w oczach kobiet białych?

Mary, proszę, byś była świadoma, jak takie podejście służy niszczycielskim siłom rasizmu i podziałom między kobietami. Założenie, że herstoria i mity białych kobiet to jedyne słuszne herstorie i mity, do których w poszukiwaniu swojej przeszłości i siły odwołują się wszystkie kobiety, oznacza, że niebiałe kobiety i nasze herstorie godne są tylko wzmianki jako dekoracja albo przykłady wiktymizacji kobiet. Proszę, byś uświadomiła sobie, jaki skutek to pominięcie niesie dla społeczności Czarnych i innych Kolorowych kobiet i jak dewaluuje ono Twoje własne słowa. Nie różni się to właściwie od deprecjonowania Czarnych kobiet, przez które stają się one, na przykład, ofiarami morderstw dokonywanych teraz nawet w Twoim własnym mieście. Patriarchat, lekceważąc nas, zachęca do działania naszych morderców”
— to słowa z listu Audre Lorde napisanego do Mary Daly, jednej z czołowych feministek drugiej fali. Lorde, reprezentantka tzw. kolorowego feminizmu, w rozbrajającą szczerością i bólem diagnozowała problemy feminizmu liberalnego praktykowanego przez białe kobiety: białe przedstawicielki ruchu, który miał walczyć o wyzwolenie wszystkich kobiet, tak naprawdę „skupiają się na swoim ucisku jako kobiet i ignorują różnice rasy, preferencji seksualnych, klasy i wieku. Próbuje się homogenizować doświadczenia pod przykrywką słowa siostrzeństwo, które tak naprawdę nie istnieje”.
W takiej sytuacji komunikacja między kobietami kolorowymi, które białe feministki zatrudniały za grosze do prac domowych, a same w tym czasie spotykały się by walczyć o wyzwolenie (to także przykład Lorde),  stała się niemożliwa. Kobiety kolorowe i ich doświadczenie nie były traktowane serio, ale jako dekoracja zmagań o cele, które ich nie dotyczyły.

Można to chyba podsumować stwierdzeniem, że doświadczenie kolorowych kobiet było zakładnikiem białych liberalnych feministek II fali.

Lorde podobnie widziała sytuacją innych wykluczonych. Pisała:

„Gdy tylko pojawia się potrzeba udawanej komunikacji, ci, którzy czerpią zyski z naszego ucisku, wzywają nas, byśmy podzielili się z nimi naszą wiedzą. Innymi słowy, to na uciskanych leży odpowiedzialność uświadomienia uciskającym ich błędów. Mam być odpowiedzialna za edukację nauczycieli, którzy w szkole mają za nic kulturę moich dzieci. Czarni i ludzie Trzeciego Świata mają edukować białych co do naszego człowieczeństwa. Kobiety mają edukować mężczyzn. Lesbijki i geje mają edukować świat heteroseksualny. Opresorzy zachowują swoją pozycję i unikają odpowiedzialności za swoje czyny. Mamy tutaj ciągły odpływ energii, która mogłaby być lepiej zużyta na redefiniowanie nas i wymyślanie realistycznych scenariuszy zmiany teraźniejszości i konstrukcji przyszłości.

Zinstytucjonalizowane odrzucenie różnic to absolutna konieczność w gospodarce opartej na zysku, która potrzebuje outsiderów jako ludzi nadmiarowych. Żyjąc w warunkach takiej gospodarki, wszyscy zostaliśmy zaprogramowani tak, by reagować na różnice między nami jako ludźmi strachem i odrazą i obchodzić się z nimi na jeden z trzech sposobów: lekceważenie, a jeśli to niemożliwe, kopiowanie różnic, jeśli sądzimy, że są dominujące, lub niszczenie, jeśli myślimy, że są podporządkowane. Ale nie mamy żadnych wzorców odnoszenia się do naszych ludzkich różnic jako równi. W efekcie różnicom tym nadaje się błędne nazwy i wykorzystuje się je do tworzenia podziałów i nieporozumień”.

Przywołuję te słowa, bo oddają one to, jak aktualnie czuję się w Polsce. Z jednej strony mierzę się z nagonką prowadzoną na osoby LGBT+ przez PiS i środowiska związane z konserwatywnym katolicyzmem. Z drugiej, mierzę się z obozem antyPiS, który w imię własnej walki bierze nas i nasze doświadczenie jako zakładników we własnej walce z partią rządzącą. Rośnie we mnie przekonanie, że jeśli wybory do Parlamentu Europejskiego nie okażą się dla koalicji antypisowskiej takie, jakich oczekuje, osoby LGBT+ i ich sojusznicy zostaną uznani za winnych takiemu stanowi rzeczy. Daniel Passent już teraz propaguje pogląd, że deklaracja podpisana przez Rafała Trzaskowskiego przysłużył się PiS, dając partii powód do ataku. W podobnym duchu wypowiedział się Władysław Kosiniak-Kamysz deklarując, że nie podpisałby takiej deklaracji „szczególnie w okresie przedwyborczym” i uznał, że Trzaskowski popełnił błąd. (Przywołuję to zdanie, bo PSL należy do Koalicji Europejskiej, na którą składają się ugrupowania i środowiska niespójne jeśli chodzi o afirmowane wartości i deklaracje programowe).Tomasz Lis na Twitterze pozwolił sobie na skomentowanie fragmentu wywiadu Pawła Rabieja: „Najwyraźniej strasznie trudno wielu zrozumieć, że podnoszenie kwestii adopcji dzieci przez pary homoseksualne służy w tym momencie wyłącznie PiS-owi, który w razie wygranej wymierzy potężne ciosy LGBT. Jak ktoś chce przegrać z honorem to droga wolna”. Rabieja upomniał także Trzaskowski, dając wyraz protekcjonalizmowi i pomieszaniu porządków służbowego oraz prywatnego: „Wypowiedzi wykraczające poza program Koalicji Europejskiej mogą zniszczyć nasz wysiłek w walce z nienawiścią. Poleciłem wiceprezydentowi P. Rabiejowi zajęcie się wyłącznie zadaniami, które mu wyznaczyłem”. Rabiej poddał się temu poleceniu deklarując, że jego wypowiedź miała charakter wyłącznie prywatny, a w temacie adopcji jest „bardzo, bardzo sceptyczny”. Na uwagę zasługuje fakt, że i Lis, i Trzaskowski wyraźnie dają do zrozumienia, że chodzi im o interes wykluczonych — jeden wprost straszy PiSem, drugi mówi o zniweczeniu walki z nienawiścią. 

Sposób walki z nienawiścią polegający na przemilczaniu pewnych spraw, czy wymaganiu od wyautowanego geja, by zapytany wprost przez dziennikarza o kwestie związane z życiem osób LGBT+ w Polsce milczał, jest doprawdy zabawny. Jak żywo do wypowiedzi tych pasują słowa Lorde — nasze prawa i nasza sytuacja są dekoracją walki politycznej, potrzebną „do dodania uroku”; jako dekoracja są ważne ze względu na inne cele, dlatego o problemach osób LGBT+ mówić należy i działać należy w takich ramach, jakie nakreśla walka PiS z antyPiS. Uzasadniać to można pragmatycznie, ale otwartym pozostaje pytanie, taka pragmatyka jest autentyczną obroną „wartości Europejskich”? Żywię co do tego wątpliwości.  

Sytuacja, która powstała wokół warszawskiej deklaracji i wywiadu Rabieja jak w soczewce skupia za to problem polskiego liberalizmu, do którego przyznaje się spora część opozycji antypisowskiej. Widać jak na dłoni, że w RP mamy do czynienia co najwyżej z „liberalizmem ukradkowym” (określenie i diagnoza Ireneusza Krzemińskiego), skoncentrowanym zdecydowanie na sprawach ekonomicznych i wywodzącym się nie tyle z dziedzictwa Locke’a, ile von Hayeka (to z kolei rozpoznania Marcina Króla). Polski liberalizm — pisał Krzemiński — „często sprawia wrażenie, jakby »chował głowę w piasek» i udawał, że wielu kwestii nie ma, albo pozostawiał je samym sobie. […] Politycznie bowiem polski liberalizm od początku deklarował się jako liberalizm sympatyzujący z konserwatyzmem. Miał to być liberalizm »z nutką konserwatyzmu« […],  swego rodzaju podporządkowania się moralnym wskazaniom Kościoła katolickiego, a zwłaszcza Watykanu, w wielu kwestiach dotyczących życia społecznego. A ponieważ polski Kościół jest dość osobliwy z powodu nieobecności dyskusji na tematy, które poruszają katolickie środowiska na całym świecie, w Europie szczególnie, nic dziwnego, że i w debacie »liberalnej« w wielu kwestiach panuje cisza”.  W swojej ukradkowej postaci polscy liberałowie wciąż odpuszczają sobie kwestie tak fundamentalne dla tradycji liberalnej, jak otwartość na różne głosy (pluralizm), czego dowodem jest zdyscyplinowanie Rabieja przez Trzaskowskiego czy Lisa, a Trzaskowskiego przez Passenta, maksymalizowanie jednostkowej wolności, „której podmiotem jest jednostka ludzka, a nie jakaś ponadjednostkowa struktura w rodzaju samosterownego rzekomo globalnego rynku” (Andrzej Walicki), konsekwentne oddzielnie porządku państwowego od religijnego (źródłem tego pomysłu było doświadczenie wojen religijnych, sam pomysł w tradycji liberalnej wywodzi się zaś od Braci Polskich) itp. W zamian wciąż oferują wolny rynek połączony z minimalizacją państwa (jak Leszek Balcerowicz) czy z dość konserwatywną wizją moralności i porządku społecznego, tak, jakby liberalizm był synonimem libertarianizmu czy neokonserwatyzmu. 

Nie da się przeciwdziałać nienawiści, zamiatając pod dywan kwestie niewygodne. Nie da się walczyć z nienawiścią, traktując część obywateli i ich specyficzne problemy jako zagrożenie. Nie da się walczyć o wartości liberalne, dyscyplinując dyskusję. Liberalizm o ile nie ma być czymś pustym, musi „działać”. Postawa antyPiS zbyt łatwo jest postawą negatywną. Jeśli opozycja nie określi się co do wartości pozytywnych, zwłaszcza przy szerokim froncie ideowym ugrupowań tworzących Koalicję Europejską, nawet jej sukces będzie tylko zmarnowaną szansą. 

Zamiast brać osoby LGBT+ jako zakładników i dekorację, warto na serio zająć się walką z nienawiścią. Burza wywołana przez podpisanie warszawskiej deklaracji jest tu dobrą okazją — wystarczy spojrzeć, ile ludzi zaczęło udostępniać treści z podręczników do katechezy rzymsko-katolickiej, która utwierdza najgorsze stereotypy nie poparte rzetelną wiedzą (np. że współczesną rodzinę niszczą związki homoseksualne i … klonowanie!). Warto zwrócić uwagę, jakim zgorszeniem okazały się wypowiedzi Marka Jędraszewskiego w trakcie konferencji prezentującej raport nt. zarejestrowanych przypadków pedofilii w Kościele rzymsko-katolickim. Zamiast uciszać Rabieja i pouczać polityków „europejskich” ws. LGBT+ może warto zaangażować się w demontowanie kłamstw i swój przekaz, niechby kontrowersyjny, uczynić pozytywnym? Może zamiast tracić energię wykorzystując ją „na redefiniowanie nas i wymyślanie realistycznych scenariuszy zmiany teraźniejszości i konstrukcji przyszłości”?

Jak na razie bowiem dochodzę do wniosku, że powinienem schować się w szafie, wychodząc ewentualnie na marsz równości, na którego czele będzie Grzegorz Schetyna, a na wybory założyć czador. A że po mojej śmierci partner nie będzie miał legitymacji do zorganizowania mi pochówku, że w szpitalu może nie otrzymać wiadomości o moim stanie zdrowia, że w Polsce żyją tęczowe rodziny wychowujące dzieci? Cicho sza, bo jeszcze PiS usłyszy, a Lis czy Passent napisze.

#demokracja #liberalizm #LGBT #Lis #Wielowieyska #Giertych #Passent #Trzaskowski #KoalicjaEuropejska

sobota, 23 lutego 2019

W SPRAWIE WYPOWIEDZI MAŁOPOLSKIEJ KURATOR OŚWIATY


Łódź, 22 lutego 2019 r.



Anna Zalewska
Ministerstwo Edukacji Narodowej


Szanowna Pani!

Małopolska kuratorka oświaty, Pani Barbara Nowak, stwierdziła na Twitterze, że deklaracja warszawskiej polityki miejskiej na rzecz osób LGBT+ „TO PROPAGOWANIE MIĘDZY INNYMI PEDOFILII”. Pytała również „WARSZAWIACY DLACZEGO GODZICIE SIĘ NA KRZYWDZENIE WASZYCH DZIECI?!”.

Poglądy Pani Nowak nie posiadają żadnego umocowania naukowego — ani heteroseksualność, ani nieheteroseksualność same w sobie nie implikują „żadnej szczególnej predyspozycji do zakazanego prawem wykorzystywania seksualnego dzieci” (stanowisko Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego”.  W podręczniku LGB. Zdrowie psychiczne i seksualne (red. R. Kowalczyk, R. J. Tritt, Z. Lew-Starowicz) Anna Mazurczak i Marcin Rodzinka piszą dobitnie: „identyfikowanie orientacji nieheteroseksualnej jako choroby czy utożsamianie jej z pedofilią jest rażąco niezgodne ze stanem aktualnej wiedzy medycznej, psychologicznej oraz seksuologicznej”.
Nieprawdą jest również, że edukacja seksualna zgodna ze standardami WHO jest formą propagowania pedofilii. Standardy te przewidują, między innymi, przekazywanie wiedzy o normach prawnych związanych z dopuszczalną aktywnością seksualną, konsekwencjach niechcianych zachowań seksualnych, unikaniu niebezpiecznych czy niechcianych doświadczeń seksualnych, o poczuciu odpowiedzialności za przeciwdziałanie wykorzystywaniu seksualnemu, przemocy seksualnej (standard dla wieku 4-6 lat określa konieczność przekazania informacji, że niektórzy ludzie mogą udawać miłych, po to, by posunąć się do przemocy i wykorzystać dziecko; kształtowanie postaw obejmuje w tym przypadku umacnianie w dziecku świadomości dziecku, że jego ciało należy do niego i związanych z tym praw; postawa „Moje ciało należy do mnie” znajduje się wśród standardów dla najmłodszej grupy wiekowej).

Co więcej, warszawska deklaracja jest realizacją zasad zawartych w Konstytucji RP oraz ustawie Prawo oświatowe. Warto przy tej okazji zaznaczyć, że wzmiankowane w Prawie oświatowym respektowanie chrześcijańskiego systemu wartości, przy przyjęciu za podstawę nauczania uniwersalnych zasad etyki, obejmuje nie tylko tzw. przykazanie miłości, obejmujące nawet wrogów, ale uwzględniać musi również stanowisko tych wspólnot chrześcijańskich, które w pełni akceptują, włącznie z udzielaniem ślubów, osoby homoseksualne.

Poniżej pozwalam sobie zestawić zasady Konstytucji, przepisy Prawa oświatowego i fragmenty warszawskiej deklaracji.


Konstytucja RP
Art. 1: Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli.
Art. 30: Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych.
Deklaracja/Wstęp
„Warszawa jest dla wszystkich, dlatego chcę, aby była miastem bez dyskryminacji, bez języka nienawiści i przemocy”.


„Wśród prawie 2 milionów ludzi, którzy tworzą wspólnotę mieszkanek i mieszkańców
Warszawy, nawet 200 tys. osób to członkowie społeczności LGBT+. Warszawa – bardziej
otwarta na różnorodność niż wiele innych miejsc w kraju – jest dla osób LGBT+
miejscem, gdzie mogą łatwiej żyć, kochać i spełniać swoje aspiracje. Często
przeprowadzają się one do stolicy i dopiero tu mogą być sobą. To niestety nie oznacza, że  nie spotykają się z przemocą fizyczną, dyskryminacją, mową nienawiści czy
koniecznością ukrywania swojej orientacji psychoseksualnej i tożsamości płciowej przed
innymi w pracy, szkole czy na ulicy.
W świetle coraz większej akceptacji dla postaw skrajnych, otwartej mowy nienawiści
stosowanej przez czołowych polityków rządu, radykalizacji postaw i coraz częściej
pojawiających się incydentów przemocy i aktywności grup o jawnie faszystowskich
poglądach oraz demontażu państwa prawa, konieczne jest wprowadzenie skutecznych
działań antydyskryminacyjnych. Warszawa nie może pozostać bierna”.

Deklaracja



„Patronat Prezydenta m.st. Warszawy nad Paradą Równości”.
„Powołanie pełnomocnika Prezydenta m.st. Warszawy art. społeczności LGBT+ z
odpowiednim umocowaniem w strukturze Urzędu m.st. Warszawy
pozwalającym na koordynację działań wdrożeniowych niniejszej deklaracji i
innych działań na rzecz społeczności LGBT+”.

Konstytucja RP
Art. 5: Rzeczpospolita Polska […] zapewnia wolności i prawa człowieka i obywatela oraz bezpieczeństwo obywateli […].

Prawo oświatowe (Dz. U. 2017, poz. 59)
Szkoła winna zapewnić każdemu uczniowi warunki niezbędne do jego rozwoju, przygotować go do wypełniania obowiązków rodzinnych i obywatelskich w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji, sprawiedliwości i wolności.
Art. 1
ustęp 3: wychowanie rozumiane jako wspieranie dziecka w rozwoju ku pełnej
dojrzałości w sferze fizycznej, emocjonalnej, intelektualnej, duchowej i społecznej, wzmacniane i uzupełniane przez działania z zakresu profilaktyki problemów dzieci i młodzieży;
ustęp 12: kształtowanie u uczniów postaw prospołecznych, w tym poprzez możliwość udziału w działaniach z zakresu wolontariatu, sprzyjających aktywnemu uczestnictwu uczniów w życiu społecznym;
ustęp 21: upowszechnianie wśród dzieci i młodzieży wiedzy o bezpieczeństwie oraz kształtowanie właściwych postaw wobec zagrożeń, w tym związanych z korzystaniem z technologii informacyjno-komunikacyjnych, i sytuacji nadzwyczajnych.

Deklaracja


„Reaktywacja hostelu interwencyjnego dla osób LGBT+ i stworzenie warunków
do jego trwałego funkcjonowania w modelu ekonomii społecznej.
Wypracowanie modelu, czyli formuły prawno-finansowej, będzie wstępnym,
wydzielonym etapem reaktywacji”.
„Wprowadzenie miejskiego mechanizmu zgłaszania, monitorowania i
prowadzenia statystyk zachowań mogących mieć znamiona przestępstwa z
nienawiści motywowanych homofobią i transfobią oraz zwiększenie dostępności
wsparcia psychologicznego i prawnego dla osób LGBT+ będących ofiarami
przestępstw z nienawiści”.
„Wprowadzenie do stołecznych szkół „latarników” i wzmocnienie działań antyprzemocowych.
Uczniowie i uczennice LGBT+ są w szczególny sposób narażeni na przemoc, mowę
nienawiści, odrzucenie i dyskryminację. Młode osoby LGBT+ znacznie częściej niż ich
rówieśnicy mają myśli samobójcze, zapadają na depresję i zmagają się z niską
samooceną. Nie zawsze znajdują wsparcie wśród rodziny albo znajomych. Z tego powodu
miasto stołeczne Warszawa powinno stworzyć sieć „latarników” społecznych, czyli
nauczycieli i nauczycielek lub pedagogów i pedagożek szkolnych, którzy i które będą
monitorować sytuację uczniów LGBT+ w warszawskich szkołach podstawowych i
średnich. Osoby te, we współpracy z innymi nauczycielami i nauczycielkami, będą w
stanie udzielać potrzebnego wsparcia potrzebującym osobom”.
„Wprowadzenie edukacji antydyskryminacyjnej i seksualnej w każdej szkole,
uwzględniającej kwestie tożsamości psychoseksualnej i identyfikacji płciowej,
zgodnej ze standardami i wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia (WHO)”.


Konstytucja RP


Art. 32
1: Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
2: Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.

Deklaracja

„Podpisanie i wdrożenie Karty Różnorodności w Urzędzie i jednostkach m.st.
Warszawy”.
„Współpraca z pracodawcami przyjaznymi dla osób LGBT+, w tym w         szczególności z tzw. tęczowymi sieciami pracowniczymi i promocja dobrych        praktyk”.
„Stosowanie klauzul antydyskryminacyjnych w umowach z kontrahentami
Miasta”.

Konstytucja RP
Art. 73: Każdemu zapewnia się wolność twórczości artystycznej, badań naukowych oraz ogłaszania ich wyników, wolność nauczania, a także wolność korzystania z dóbr kultury.

Deklaracja

„Stworzenie centrum kulturowo-społecznościowego dla osób LGBT+
poprzedzone etapem wstępnym, tj. opracowaniem formuły i ram programowych
centrum we współpracy i na podstawie szerokich konsultacji ze społecznością
LGBT+”.
„Zapewnienie wolności artystycznej w miejskich instytucjach kultury”.
„Rozpoznanie potrzeb i wsparcie klubów sportowych skupiających osoby LGBT+”.


Pamiętać należy, że zgodnie z Konstytucją władza publiczna winna zachowywać bezstronność światopoglądową. Pani Nowak, jak i przedstawiciele Pani środowiska politycznego mogą, przykładowo, negatywnie oceniać homoseksualność kierując się przekonaniami motywowanymi religijnie. Nie może mieć to jednak wpływu na sferę publiczną, w tym na dobrostan dzieci. Skandaliczny jest brak wiedzy Pani Nowak na temat zdrowia psychicznego osób LGBT+, w tym dzieci i młodzieży. Wspomnieć tu można o specyficznych stresorach skutkujących opisywanym w literaturze fachowej stresem mniejszościowym.

Jak trafnie ujęto to na profilu Facebookowym Miłość nie wyklucza:
„Jak mówi sama kurator Nowak, nauczyciel to zawód obarczony szczególną odpowiedzialnością. A jednak wykazała się skrajną nieodpowiedzialnością, rozpowszechniając informacje kłamliwe.
Barbara Nowak podkreśla, jak ważni dla niej są uczniowie, a jednak z łatwością przychodzi jej obrażanie i wykluczanie całej grupy społecznej. Aby zobrazować, jak tragiczne w skutkach może być takie traktowanie, należy przypomnieć historię Dominika z Bieżunia - chłopca, który powiesił się, bo jego rówieśnicy wyzywali go od m.in od „pedziów”.
Domagamy się zdymisjonowania małopolskiej kurator oświaty. Każdy kolejny dzień jej urzędowania oznacza, że MEN godzi się na wykluczanie i stosowanie mowy nienawiści wobec osób nieheteroseksualnych”.

W pełni solidaryzuję się z tymi słowami wzywając Panią do dokonania stosowanych zmian na stanowisku kuratora małopolskiego.
Pismo przekazuję do publicznej wiadomości.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...