niedziela, 11 czerwca 2017

GHEORGHIU JAK SZAFRAN


Obchody 50-lecia TWŁ uświetnił dziś koncert Angeli Gheorghiu. Wydarzenia tego typu kojarzą mi się ze składem kolonialnym, gdzie z szarym mydłem, proszkiem do zębów, rodzynkami, mniej bądź bardziej aromatycznymi owocami sąsiadować mógł szafran, nie zawsze autentyczny. W tym przypadku szafran był prawdziwy.

Nie będę krył, że jestem entuzjastą Angeli Gheorghiu i że wliczam ją w poczet najważniejszych śpiewaczek minionego i obecnego stulecia. (Zaliczam ją także w poczet klejnotów rumuńskiej szkoły śpiewu obok Magdy Ianculescu, Virginii Zeani, Teodory Lucaciu, Marii Slatinaru, Ileany Cotrubaş czy Nelly Miricioiu). Klasę jest w stanie pokazać nawet w takim koncercie, gęsto przetykanym orkiestrowymi interludiami i utworami wykonywanymi przez partnera. Gheorghiu należy moim zdaniem do bardzo wąskiego grona śpiewaków obdarzonych darem „dobitnego wyrażania, trafnego unaoczniania treści «fabularnej» afektu”*. W jej śpiewie nie idzie o same walory wokalne, ale o dramaturgię, która wyrasta z melodyki słów i ich znaczenia. Tu spór o to, czy w operze ważniejsze jest słowo czy muzyka, zostaje unieważniony: śpiew rodzi się ze słowa, a słowo znajduje właściwy sens, dlatego że osadzone jest w śpiewie. Kreacja wyrasta z logiki frazy zakorzenionej w „rytmie serca”. Jestem w stanie założyć się, że z tego powodu występ Gheorghiu położy dyrygent-metronom, niewolniczo pilnujący kreski taktowej. Na koncercie śpiewała fragmenty Adriany Lecouvreur, Madamy Butterfly, Toski, Manon Lescaut oraz La Wally (na bis O mio babbino caro oraz w duecie pieść rumuńska i Granada). Każdy z numerów był zamkniętą całością dramatyczną, a Gheorghiu — czy w ariach, czy w duetach — budowała pełną sceniczną postać. Jej głos był klarowny, przepięknie wyrównany w całej skali. Dźwięki piersiowe swobodne, góry miękkie i okrągłe. W bardzo przemyślany sposób brała oddech, co pozwalało jej budować bardzo długie frazy. Głos mienił się kolorami, a charakter postaci współtworzyła drobnymi zmianami w emisji głosu czy odmiennym atakiem jakiegoś dźwięku. Jedyne, co może przeszkadzać, to niekiedy zbyt głośny oddech. Śpiew szedł w parze z grą, zupełnie pozbawioną sztuczności i operowego koturnu.

Niestety, dobrego wrażenia nie zrobił na mnie towarzyszący jej tenor — Călin Brătescu. Bardzo źle wypadł zwłaszcza w części I koncertu. Sporo było dźwięków branych siłowo, w niższej dynamice głos tracił na blasku, grzązł w gardle czy zbytnio „wchodził w nos”. Góry artysta śpiewał histerycznie, w wysokiej dynamice, często siłowo. Tęskniło mi się choćby do tak wspaniałego tenora rumuńskiego, jakim był Ludovic Spiess — nagrodę jego imienia w 2003 r. otrzymał Brătescu. Próżno szukać było niuansów, gry kolorem czy gry scenicznej. Lepiej wypadł w części II, zwłaszcza w duecie z Toski i w bisach (Non ti scordar di me, Granada).

Absolutną rewelacją był za to dyrygent Ciprian Teodoraşcu. Za jego sprawą orkiestra TWŁ grała więcej niż rewelacyjnie — poszczególne grupy brzmiały selektywnie, frazy były potoczyste, pojawiały się zawieszenia, migotały barwy poszczególnych instrumentów. W końcu też słychać było autentyczne emocje. Dyrygent i orkiestra porwali publiczność Rapsodią rumuńską George'a Enescu. 
Gdy widzowie gorączkowali się Granadą moje myśli krążyły wokół innej kwestii — tego, by Gheroghiu i Teodoraşcu mogli wystąpić nie na koncercie z „mydłem i powidłem”, ale w ramach spektaklu. Choćby Toski. To do takiego dania pasowałby szafran, a nasze zespoły artystyczne i dyrektor artystyczny mogliby wtedy wiele się nauczyć!

Ogromny żal, że nie do końca dopisała frekwencja. Duże połacie parteru, amfiteatru i balkonów świeciły pustkami. Zakładam, że zaporę stanowiły ceny biletów, zdecydowanie wygórowane, także pod kątem układu samego koncertu (myślę o ilości wstawek i takiej a nie innej mojej ocenie Brătescu). Żałuję też, że nie wystąpił chór TWŁ — wieczór otworzył walc z Fausta Gounoda, jak żywo nie czysto instrumentalny.


*Cytat z tekstu Macieja Jabłońskiego Podleś triumfująca. Inspirowała mnie także wypowiedź Jerzego Marchwińskiego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...