Podobno krowy nie zmieniają poglądów, głosi powiedzenie. Wydaje mi się ono mocno krzywdzące nie tylko dlatego, że darzę krowy szczególną sympatią, ale również dlatego, że są one zwierzętami na wskroś filozoficznymi. Co prawda, dla Hegla wszystkie w nocy miały być czarne, ale już Nietzsche doceniał ich obecność w tym, co teraźniejsze, bez dźwiganego przez ludzi garba przeszłości, a Bataille uważał za symbol suwerenności. Nie będę więc zasłaniał się krowami, by stwierdzić, że dzisiejszego wieczoru sam zmieniłem poglądy. O 180 stopni. Za sprawą studenckiego Księżycowego świata Josepha Haydna do libretta Carla Goldoniego, które grane jest na scenie Akademii Muzycznej w Łodzi przy ul. Żubardzkiej. Miałem z tym dziełkiem pewną zaszłość, w której swój udział miała także (choć nie tylko) autorka kostiumów do dzisiejszego spektaklu — Zuzanna Markiewicz. Otóż w szerszym gronie umówiliśmy się na oglądanie zapisu DVD opery Haydna, okupując mieszkanie w Warszawie, nieprzystojnie chichrając przy czytaniu tekstu z Tysiąca i jednej opery, a finalnie dostając — chyba na skutek wygłaszanych w trakcie komentarzy — ataków tzw. głupawki. Fakt faktem, oglądanie przerwaliśmy nie wyszedłszy z aktu pierwszego, a wspomnienia z dzieła zostały mi nietęgie. Na szczęście losy bywa łaskawy i stwarza okazję do zmiany, tak, jak kiedyś wyratował moje fatalne wspomnienie z VII symfonii Beethovena dyrygowanej w Łodzi przez zupełnie pozbawionego włosów Pana Gazona, co jako wrednego nastolatka setnie mnie ubawiło. VII kocham na zabój, a Księżycowy świat istotnie polubiłem.
Reżyserką oglądanego dzisiaj spektaklu
jest Eva Buchmann, która miała już okazję współpracować z Akademią. Operę
Haydna zbudowała z wykorzystaniem bardzo oszczędnych środków — projekcje
markujące miejsce, w którym dzieję się akcja, trzy lustra, podstawowe rekwizyty
(scenografia także jest dziełem Zuzanny Markiewicz, a reżyseria światła —
Katarzyny Łuszczyk). Wszystko jednak w zgodzie z poddanym vide tekstem i
w służbie akcji. Spektakl ogląda się tedy wartko, co i rusz parskając lub
wybuchając śmiechem, bo Buchmann znakomicie potrafiła ograć stereotypy i
wyeksponować elementy humorystyczne.
Dużym atutem spektaklu jest
swoboda młodych artystów w poruszaniu się po scenie. Nie wyczuwało się zdenerwowania
czy spięcia, a wielu z nich pokazało duży talent aktorski, tworząc wiarygodny
portret odgrywanych postaci. Eva Buchmann nie stroniła od elementów przy tym od
elementów farsowych, wydobywając w pełni z tego przepojonego duchem commedia
dell’arte dzieła jego zabawne rysy. W farsie znakomicie sprawdził się choćby
Wojciech Dzwonkowski jako Bonafede. Głos Dzwonkowskiego musi dojrzeć, co wynika
z jego specyfiki, ale ten „chronologiczny niedostatek” (jeśli można tak to
ująć) z nawiązką wypełnił grą sceniczną. Na wyróżnienie zasługuje moim zdaniem
również Paweł Żak jako Ecclitico — śpiewający otwartym, brzmiącym w całej
skali, skupionym tenorem. Artysta pokazał ładne piana, choć można by sobie
życzyć nieco lepszej ruchliwości głosu, acz ta ostatnia uwaga dotyczy znacznej
części występujących dziś młodych śpiewaków. Krzysztof Lachman jako Cecco
wypadł dobrze, choć jego głos nie jest
tak samo nośny w całej skali i nie zawsze był w pełni słyszalny. Z ról
kobiecych największe wrażenie zrobiła na mnie Lisetta śpiewana przez Karen
Mathilde Heier Hovd. To głos o wyjątkowo pięknym i bardzo ciemnym, wręcz
altowym brzmieniu o bardzo wyrównanej barwie w całej skali. Wrażenie altowości
potęgują znakomicie brzmiące dźwięki piersiowe, na które artystka schodzi bez
najmniejszego problemu. Dźwięk jest krągły, metaliczny, a Heier Hovd okazała
się równie przekonująca w cantabile, w koloraturze i w znakomicie podawanym
recytatywie, który miał wszelkie znamiona teatralnej „deklamacji”. Była również
bardzo wiarygodną aktorką, potrafiąc wyłamać się z klisz, w które wpisuje się
role służących. To, w moim odczuciu, była zdecydowanie najdojrzalsza rola w
dzisiejszym spektaklu. Na drugim miejscu stawiam Susannę Wolff, która była Flaminią.
To także swobodnie prowadzony głos o miłym kolorze, brzmiący w całej skali i
niezły jeśli chodzi o biegłość. Simona El-Sayed stworzyła bardzo autentyczną postać Clarice,
musiałem się jednak przyzwyczaić do nieco ostrego brzmienia jej głosu, wydaje
mi się także, że trzeba by go bardziej otworzyć w niższej części skali i
popracować nad precyzją koloratur. Dobrze wypadli Jan Cieplik, Hubert Stachura,
Michał Słowikowski oraz Krzysztof Majka jako uczniowie Eccilitka. Najsłabszą
postacią wydaje mi się Ernesto, choć wizualnie został obsadzony znakomicie.
Olbrzymie brawa należą się
orkiestrze, którą fenomenalnie poprowadził Jan Willem de Vriend. Pod jego
czujnym okiem partytura Haydna naprawdę się skrzyła, poczynając od retorycznie
rozgadanej uwertury, od pierwszych taktów przykuwającej uwagę widzów. W trakcie
spektaklu zastanawiała mnie tylko akustyka sali — w wielu momentach zupełnie
nie słyszałem continuo (hammerklavier: Lena Nowakowska; chitarrone: Wojciech
Chomicz).
Mnich Jorge z Imienia róży obawiał
się śmiechu jako siły, która zniszczyć może ponury porządek świata. W ponurej
teraźniejszości śmiech, byle dobry, potrafi choć na moment rozładować to, co
wydaje się nie mieścić w głowie. Księżycowy świat zdecydowanie takiego
dobrego śmiechu dostarcza.
Joseph Haydn
Il mondo della luna
Sala Koncertowa Akademii
Muzycznej w Łodzi
8 kwietnia 2022 roku
Kierownictwo muzyczne: Jan Willem
de Vriend
Trondheim Symfoniorkester & Opera
Reżyseria: Eva Buchmann
Scenografia i kostiumy: Zuzanna Markiewicz
Przekład: Katarzyna Kowalik
Dramaturg: Ben Hurkmans
Reżyseria światła: Katarzyna
Łuszczyk
Asystentka reżyserki: Agnieszka
Białek
Asystent dyrygenta: Michał
Śmiechowicz
Projekcje: Michał Leszczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.