„ONI mają własne interesy, różne od tych, które
deklarują publicznie jako swoje cele i zwykle z nimi niezgodne; posiadają przy
tym ogromne, w porównaniu z ludźmi, którymi rządzą, możliwości
urzeczywistnienia owych interesów — dzięki swoim wpływom, mniej lub bardziej
oficjalnym koneksjom i układom wzajemnym. Mają też nieuchronnie skłonność do
rozszerzania swojej władzy poza granice ustanowione prawem […].
Demokrację różni od innych systemów politycznych nie
psychologia rządzących, lecz mniej lub bardziej gęsta sieć kontroli społecznej
nad ich poczynaniami. Nieufność i podejrzliwość społeczna jest spoiwem tej
sieci. Uśpienie tych uczuć, pojawienie się bezkrytycznej wiary w czystość
intencji i mądrość rządzących, czy wręcz jakiejś odmiany «miłości» do nich,
jest zaproszeniem do rządów autorytarnych — zaproszeniem, które rzadko bywa
odrzucane. Droga zaś do autorytaryzmu do totalitaryzmu jest niebezpiecznie krótka”.
Zanim część z nas
zakrzyknie, że to klarowna i trafna diagnoza tego, co w Polsce dzieje się
współcześnie, a inna część oburzy się na te słowa spieszę wyjaśnić — to
fragment tekstu Barbary Stanosz z listopada 1993 r. Niżej pojawiają się
wymowne słowa o Lechu Wałęsie i jego „dworze”: nie, nie będzie On mężem stanu
podobnym do Józefa Piłsudskiego. Nie dlatego że jego rozmaite talenty są
mniejsze, ale dlatego że „współczesna polska mentalność obywatelska nie przewiduje
instytucji Wodza Narodu”, a poparcie społeczne wyborcze Wałęsy jest mniejsze
niż „zapewne utrzymuje” jego dwór.
Sądzę jednak, że
podobieństwo tego, o czym pisze Stanosz, do wydarzeń aktualnych, nie jest
przypadkowe. Zmieniło się tyle, że część Polaków przewiduje już instytucję
Wodza Narodu, a politycy podejmują usilne starania, by właśnie tę część Polaków
uznać za całość Polaków. Wszelako mogło
do tego dojść tylko dlatego że przez minione c. 25 lat nie próbowano zbudować
mechanizmów demokratycznego państwa prawa opartego o zasady sprawiedliwości
społecznej i równości wszystkich obywateli, ale od początku toczono wojny
kulturowe. A zamiast zajmować się biedą, bezrobociem i rozmaitymi nierównościami
społecznymi, postawiono na zarządzanie emocjami i rozgrywanie ich w
społeczeństwie. A luminarze tamtych wydarzeń, zmieniając swe partyjne barwy
niczym kameleon, niezmiennie zasiadają w ławach poselskich i studiach
telewizyjnych czy też goszczą na łamach innych mediów. Jest to o tyle proste,
że większość informacji z początków przekształceń ustrojowych jest „analogowa”,
a więc szerzej nie dostępna użytkownikom informacji cyfrowych. W tym kontekście
nasze lenistwo okazuje się grzechem. A niewiedza zagrożeniem.
Ciekaw jestem, kto z
obecnej młodzieży wie, że jedną z pierwszych wielkich wojen kulturowych III RP
wypowiedziano w sprawie aborcji? Twarz tej wojny pospołu byli (między innymi)
Stefan Niesiołowski i Marek Jurek. W kontekście Niesiołowskiego i ustawy antyaborcyjnej
Stanosz napisała w styczniu 1993 r., że
rozsiewa on aurę terroru ideologicznego.
(Co ważne, pierwszy tekst Stanosz związany z ruchami antyaborcyjnymi ukazał się w 1989 r. jeszcze w drugim obiegu, w Kosie. Już wtedy pisała Ona o perswazyjno-propagandowym poszerzaniu znaczenia słów dziecko i zabójstwo. Wskazywała w nim także na podobieństwa-w-działaniu między ideologią PZPR, a ideologią katolickiej prawicy. Twierdziła choćby: „Różnice między tymi dwiema doktrynami najwidoczniej nie przeszkadzają temu, by wyznawcy każdej z nich uciekali się do takich samych metod językowego manipulowania ludźmi”).
(Co ważne, pierwszy tekst Stanosz związany z ruchami antyaborcyjnymi ukazał się w 1989 r. jeszcze w drugim obiegu, w Kosie. Już wtedy pisała Ona o perswazyjno-propagandowym poszerzaniu znaczenia słów dziecko i zabójstwo. Wskazywała w nim także na podobieństwa-w-działaniu między ideologią PZPR, a ideologią katolickiej prawicy. Twierdziła choćby: „Różnice między tymi dwiema doktrynami najwidoczniej nie przeszkadzają temu, by wyznawcy każdej z nich uciekali się do takich samych metod językowego manipulowania ludźmi”).
Kto pamięta, że Stanosz
zdiagnozowała wtedy przejście od jednej ideologicznej formy państwa do innej —
tworzonej pod dyktando nauki społecznej Kościoła rzymsko-katolickiego, który w
Polsce zwykło się utożsamiać z całym chrześcijaństwem (ostatnio zrobił to Dawid
Wildstein pisząc
słowa te nabierają dodatkowego smaku w kontekście pobicia pielgrzyma z Kanady, do którego doszło w Częstochowie).
Stanosz pisała o doktrynie partii i doktrynie Krk:
„Występując w roli ideologii, doktryny te mają wiele
cech wspólnych. Obydwie są zbiorami dogmatów i produktów myślenia życzeniowego,
podających się za prawdy najwyższe i ostateczne — odpowiednio — za
niepodważalne prawa historii lub za dyktat rozumu transcendentnego. Obie mają
na sztandarach dobro i godność człowieka, a do zaoferowania — wizję życia jako
służby i restryktywny kodeks moralno-obyczajowy (każda nieco inny, lecz równie
niewyszukany intelektualnie i mało skuteczny wychowawczo). Żadna z tych doktryn
nie toleruje krytycyzmu i nie pretenduje do tego, by być akceptowaną w wyniku
dojrzałego namysłu: każda żąda, by zaszczepiono ją człowiekowi niemal od
kolebki. Obie wreszcie pretendują niemal wszystkie dziedziny życia, redukując
zakres ludzkich wyborów w każdej sprawie.
Obsesyjnymi tematami jednej z tych ideologii są
własność i praca, obsesyjnymi tematami drugiej — seks i rodzina”.
Podobna jest także
strategia propagandowa, w której korzysta się choćby z poszerzania zakresu
znaczeniowego słów w celach perswazyjnych, np. „dziecko poczęte”. Czy „postkomunista”.
To ostatnie słówko Stanosz wzięła na warsztat w styczniu 1994 r. Pisała wtedy:
„Nazwa postkomunista jest więc , podobnie jak «wróg
klasowy» itp., klasycznym wyrażeniem orwellowskiej nowomowy: ma nikły sens
opisowy, służy natomiast do ekspresji pewnych uczuć […], a także do budzenia w
innych takich uczuć, w następstwie zaś — odpowiednich postaw i zachowań wobec
osób określanych tym słowem”.
Rządzenie emocjami to
doskonały sposób, by uprawiać pozorną politykę. Eliminuje się bowiem debatę
publiczną, polaryzuje społeczeństwo, unika rozwiązywania kwestii naprawdę
pilących. A obok tego realizuje się własną wizję państwa i narodu, a także
sprzyja interesom bliskich (z różnych, często z pragmatycznych powodów) sobie
grup. A że to równia pochyła? Jesteśmy na niej od 25 lat. Ale większość
polityków lamentujących nad obecnym upadkiem kraju jakoś nie chce wziąć za to
odpowiedzialności.