czwartek, 23 lipca 2015

ORIENTACJA, KTÓRA NIE WYKLUCZA. REPLIKA I BISEKSUALIZM

Dlaczego cenię „cywilizację śmierci”?
Dlatego że funkcjonując w jej ramach można pytać o miejsce człowieka w świecie i o prawa zwierząt czy nawet całej przyrody.
Dlatego że dzięki jej zdobyczom ludzie żyją dłużej, mogę więc wciąż cieszyć się obecnością moich rodziców.
Dlatego że prawa człowieka stały się – może poza polską świadomością – kulturowym standardem Zachodniego świata. I że są one interpretowane w konfrontacji z ciągle na nowo rozpoznawanym zakresem ludzkiej godności (ostatnio Europejski Trybunał Praw Człowieka jasno wskazał, że art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka dotyczy osób LGBT).

Powolne zmiany w rozumieniu człowieka, jego godności i praw sprawiają, że „cywilizacja śmierci” zaczyna realizować zasadę sformułowaną przez Michela Serres’a:
„miłość wyklucza tylko wykluczenie”.
Posiada to swoje ważne konsekwencja dla życia prywatnego, które winno opierać się na wolności i odpowiedzialności, a nie na obowiązku narzuconym przez tradycję. Tak – w kontekście rodziny – pisał Serres:
„Kwestia małżeństwa jednopłciowego jest dla mnie szczególnie interesująca ze względu na to, jak odnosi się do niej hierarchia kościelna. Od 1 w. po Chrystusie model rodziny przekazuje nam Kościół pod postacią Świętej Rodziny. Przyjrzyjmy się jej. W Świętej Rodzinie ojciec nie jest ojcem: Józef nie jest przecież ojcem Jezusa. Syn nie jest synem: Jezus jest synem Boga, a nie Józefa. Józef nigdy nie kochał się ze swoją żoną. Matka – no, tak, jest matką, ale pozostaje dziewicą. Mianem Świętej Rodziny nazywał elementarną strukturę pokrewieństwa Lévi-Strauss. Ta struktura w zasadniczy sposób zrywa ze starożytną genealogią opartą na filiacji: na filiacji naturalnej, na uznaniu rodzicielstwa i na adopcji. W Świętej Rodzinie odpada zarówno wątek filiacji naturalnej, jak i uznania ojcostwa – zostaje tylko adopcja. A więc od czasu Ewangelii wg św. Łukasza Kościół proponuje nam jako model rodziny elementarną strukturę ufundowaną na adopcji: nie chodzi już o to, by płodzić dzieci, ale by się odnaleźć i wybrać. Do tego stopnia, że przecież jesteśmy rodzicami, ojcem, matką, dopiero gdy powiemy dziecku: „wybraliśmy cię”, „adoptuję cię, bo cię kocham”, „to ciebie chcieliśmy”. To działa też w drugą stronę: dziecko wybiera swoich rodziców, bo ich kocha. W tym sensie, przynajmniej według mnie, stanowisko Kościoła wobec małżeństw jednopłciowych jest kompletną tajemnicą – przecież ten problem rozwiązano już dwa tysiące lat temu! Doradzałbym katolickim hierarchom, żeby przeczytali raz jeszcze Ewangelię według św. Łukasza – albo żeby się wreszcie nawrócili”.

Ma to także konsekwencje dla życia publicznego. Ponownie Serres:
„Wyraz obywatel [citoyen] pochodzi od słowa miasto [cité], a urbanizacja nie byłaby możliwa bez wynalezienia pisma, które ułatwiło koncentrację władzy i wiedzy. Rewolucja cyfrowa zmieniła te relacje. Wiedza, dawniej pilnie strzeżona dla i przez nielicznych, dziś znajduje się w zasięgu ręki – wystarczy kliknąć. Tak jak pismo w dobie renesansu zmieniło oblicze miasta, tak technologia cyfrowa wynajduje nowe przestrzenie i nowe sposoby bycia razem”.

Jestem głęboko przekonany, że „cywilizacja śmierci” jest czymś dobrym. 
Rozumiem ją bowiem jako wspólnotę opartą na więziach solidarności.
Zagraża jej za to „cywilizacja życia”, pod którym to pojęciem kryje się polityka prowadzona przez ludzi, „którzy nie potrafią budować własnej tożsamości bez koncepcji wroga”. Zgadzam się z Serres’em, że należą oni mentalnie „do starszego pokolenia, są zapóźnieni. Nie określiłbym ich w ogóle mianem skrajnej prawicy. Nie należy o nich myśleć w kategoriach „poprzecznych”, prawicy i lewicy, ale w kategoriach „podłużnych”: przedtem – potem”.

Tym, co opóźnia budowę „cywilizacji śmierci” są także sztywne opozycje, które dzielą ludzi, a przez to dokonują sztywnego podziału świata społecznego.
Do takich opozycji należy przeciwstawienie heteroseksualizmu i homoseksualizmu, rzekomo dopełniających się do społecznego uniwersum dwóch grup ludzi/obywateli.
Każda z tych grup strzeże zazdrośnie swych granic i swojej „tożsamości”, sekując wszystko to, co wskazuje na obszar między hetero- i homo-seksulizmem.
Ten paradoksalny sojusz powołał do życia przykre fantazmaty.
Pierwszy z nich dotyczy biseksualnych kobiet, które zostały odarte z podmiotowości i stały się elementem erotycznych majaków heteroseksualnych samców. Jako symptom można tu podać filmy erotyczne czy pornograficzne, gdzie sceny lesbijskie sprzedawane są pod etykietą „heteroseksualności”.
Drugi z nich dotyczy biseksualnych mężczyzn, których się albo nie dostrzega, albo sekuje. Typowa postawa widzi w nich gejów-hipokrytów, tchórzy, którzy bawią się uczuciami mężczyzn i kobiet, bo nie potrafią przyznać się do tego, kim są.
„Uważam …, że nie ma biseksualistów” – pisał Zdzisław, cytowany w pracy Jacka Kochanowskiego.
„Wiem, że są mężczyźni, którzy mają pociąg seksualny do obu płci. Uważam jednak, że nie powinni być poniżani. Mają po prostu problem w odnalezieniu własnej orientacji seksualnej” – dodaje Zbyszek.

Po trudnym tygodniu wczorajszy dzień sprawił mi dużą radość. „Replika” zapowiedziała bowiem w końcu wywiad z biseksualnym mężczyzną. Na profilu Faceboookowym zdradzono też jego fragmenty:
„Doświadczenia w seksie gejowskim sprawiły, że wzbogacił się mój seks z dziewczynami. (…) W seksie gejowskim bywa, że pozwalam partnerowi przejąć kontrolę. (…) Dzięki temu wiem, jak czuje się dziewczyna, gdy ja mam kontrolę - bo sam bywam w takiej roli. (…) Nie chodzi o to, że mam jakąś wewnętrzną inklinację do oddawania kontroli. Raczej miałem kulturowy „nakaz” jako mężczyzna, by ciągle mieć kontrolę – a teraz poszerzyłem „pole walki” o nowe opcje (śmiech)."
„Jak heterycy reagują na mój coming out? Zdarza mi się słyszeć: <Tylko pamiętaj, że ja to nie z tych, więc…> albo <Wiesz, trzymaj ręce przy sobie>. To są niby tylko żarty, ale jednak nieprzyjemne. Mam ochotę odpowiedzieć: <Stary, nie pochlebiaj sobie> (...). Wielu heterykom wydaje się, że geje i faceci bi tylko czekają, by się na nich rzucić.”
„Dziewczyny, z którymi byłem, raczej traktowały mój biseksualizm jako problem, wadę. Próbowały wyprzeć ze świadomości albo traktowały jako coś, co nieuchronnie doprowadzi do rozpadu związku, bo „na pewno zdradzę z facetem”. (…) Często słyszę: „Co to znaczy, że ci się obie płcie podobają? Niedookreślona orientacja? Zdecyduj się, chłopie, albo chłopaki, albo dziewczyny! Przestań się wiercić.” Oj, irytujące to jest… Przekładając to na gejowski światek: to tak, jakby geje odrzucali facetów uniwersalnych w seksie - jakbyś musiał być albo tylko aktywny, albo tylko pasywny – a uniwersalny już nie.”
"U wielu gejów biseksualność budzi podejrzliwość. <Kolejny nieprzegięty, pewnie spoza środowiska i oczywiście bi> – mówią z powątpiewaniem, cytując mantrę z gejowskich portali randkowych. (…) Gdy spotykają realnego faceta bi, to niedowierzają. <Daję ci pół roku> – słyszałem nieraz. Że niby dojdę do tego, że tak naprawdę jestem homo.”
Jasne, jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale ten wywiad jest dla mnie symbolicznym zwrotem ku normalności. Przez normalność rozumiem dostrzeganie w człowieku człowieka, rozumienia, że społeczeństwo to pewne kontinuum, a nie agregat jasno oddzielonych od siebie światów.

Myślę, że biseksualność, zwłaszcza męska, budzi tyle niechęci, po kwestionuje konstrukcję świata, w którym heteroseksualność wyklucza homoseksualność i na odwrót. Kobiecość wyklucza męskość i na odwrót. To taka sama logika, jak ta, podług której niewierzący (w domyśle nie-katolik) pozbawiony jest etyki. A każdy nie-katolik jest niewierzący, bo religia czy duchowość jest tylko jedna.

Przyznaję, że idee poliamoryczne stały mi się bardzo bliskie między innymi z powodu biseksualistów. Zmęczyły mnie krzywdy, wyrządzanie im przez stereotypy. Nie widzę także powodu, by nie mieli spełniać się w związkach, które nie będą ukrywane. Mam w sobie zresztą wiele filozoficznej nostalgii do biseksualizmu, który jest dla mnie wyrazem ludzkiej komplementarności. Relacje biseksualne jasno i wyraźnie pokazują, że miłość, ale także pożądanie, intymność, radość bycia ze sobą, także spełnienie seksualne, nie mają względu na osoby. Przez to ich doświadczenie jest pełniejsze od mojego. Chciałbym móc uczyć się od nich tej komplementarności, rozmawiać, słuchać, pytać. Ale to możliwe jest tylko wtedy, gdy stereotypy zastąpi akceptacja. Gdy podzielonemu społeczeństwu przywróci się ciągłość, komunikacyjne i egzystencjalne kontinuum.

Może wtedy zobaczymy, że źli nie są ani geje, ani bi, ani homo, ani trans. Źli lub dobrzy są poszczególni ludzie. Ta wiedza to kolejny istotny element „cywilizacji śmierci”, którą tak bardzo lubię.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...