Dlaczego cenię „cywilizację
śmierci”?
Dlatego że funkcjonując w jej
ramach można pytać o miejsce człowieka w świecie i o prawa zwierząt czy nawet
całej przyrody.
Dlatego że dzięki jej zdobyczom
ludzie żyją dłużej, mogę więc wciąż cieszyć się obecnością moich rodziców.
Dlatego że prawa człowieka stały
się – może poza polską świadomością – kulturowym standardem Zachodniego świata.
I że są one interpretowane w konfrontacji z ciągle na nowo rozpoznawanym
zakresem ludzkiej godności (ostatnio Europejski Trybunał Praw Człowieka jasno
wskazał, że art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka dotyczy osób LGBT).
Powolne zmiany w rozumieniu
człowieka, jego godności i praw sprawiają, że „cywilizacja śmierci” zaczyna
realizować zasadę sformułowaną przez Michela Serres’a:
„miłość wyklucza tylko
wykluczenie”.
Posiada to swoje ważne
konsekwencja dla życia prywatnego, które winno opierać się na wolności i
odpowiedzialności, a nie na obowiązku narzuconym przez tradycję. Tak – w kontekście
rodziny – pisał Serres:
„Kwestia małżeństwa
jednopłciowego jest dla mnie szczególnie interesująca ze względu na to, jak
odnosi się do niej hierarchia kościelna. Od 1 w. po Chrystusie model rodziny
przekazuje nam Kościół pod postacią Świętej Rodziny. Przyjrzyjmy się jej. W
Świętej Rodzinie ojciec nie jest ojcem: Józef nie jest przecież ojcem Jezusa.
Syn nie jest synem: Jezus jest synem Boga, a nie Józefa. Józef nigdy nie kochał
się ze swoją żoną. Matka – no, tak, jest matką, ale pozostaje dziewicą. Mianem
Świętej Rodziny nazywał elementarną strukturę pokrewieństwa Lévi-Strauss. Ta
struktura w zasadniczy sposób zrywa ze starożytną genealogią opartą na
filiacji: na filiacji naturalnej, na uznaniu rodzicielstwa i na adopcji. W
Świętej Rodzinie odpada zarówno wątek filiacji naturalnej, jak i uznania
ojcostwa – zostaje tylko adopcja. A więc od czasu Ewangelii wg św. Łukasza
Kościół proponuje nam jako model rodziny elementarną strukturę ufundowaną na
adopcji: nie chodzi już o to, by płodzić dzieci, ale by się odnaleźć i wybrać.
Do tego stopnia, że przecież jesteśmy rodzicami, ojcem, matką, dopiero gdy
powiemy dziecku: „wybraliśmy cię”, „adoptuję cię, bo cię kocham”, „to ciebie
chcieliśmy”. To działa też w drugą stronę: dziecko wybiera swoich rodziców, bo
ich kocha. W tym sensie, przynajmniej według mnie, stanowisko Kościoła wobec
małżeństw jednopłciowych jest kompletną tajemnicą – przecież ten problem
rozwiązano już dwa tysiące lat temu! Doradzałbym katolickim hierarchom, żeby
przeczytali raz jeszcze Ewangelię według św. Łukasza – albo żeby się wreszcie
nawrócili”.
Ma to także konsekwencje dla
życia publicznego. Ponownie Serres:
„Wyraz obywatel [citoyen]
pochodzi od słowa miasto [cité], a urbanizacja nie byłaby możliwa bez
wynalezienia pisma, które ułatwiło koncentrację władzy i wiedzy. Rewolucja
cyfrowa zmieniła te relacje. Wiedza, dawniej pilnie strzeżona dla i przez
nielicznych, dziś znajduje się w zasięgu ręki – wystarczy kliknąć. Tak jak
pismo w dobie renesansu zmieniło oblicze miasta, tak technologia cyfrowa
wynajduje nowe przestrzenie i nowe sposoby bycia razem”.
Jestem głęboko przekonany, że „cywilizacja
śmierci” jest czymś dobrym.
Rozumiem ją bowiem jako wspólnotę opartą na
więziach solidarności.
Zagraża jej za to „cywilizacja
życia”, pod którym to pojęciem kryje się polityka prowadzona przez ludzi, „którzy nie
potrafią budować własnej tożsamości bez koncepcji wroga”. Zgadzam się z Serres’em,
że należą oni mentalnie „do starszego pokolenia, są zapóźnieni. Nie
określiłbym ich w ogóle mianem skrajnej prawicy. Nie należy o nich
myśleć w kategoriach „poprzecznych”, prawicy i lewicy,
ale w kategoriach „podłużnych”: przedtem – potem”.
Tym, co opóźnia budowę „cywilizacji
śmierci” są także sztywne opozycje, które dzielą ludzi, a przez to dokonują
sztywnego podziału świata społecznego.
Do takich opozycji należy
przeciwstawienie heteroseksualizmu i homoseksualizmu, rzekomo dopełniających
się do społecznego uniwersum dwóch grup ludzi/obywateli.
Każda z tych grup strzeże
zazdrośnie swych granic i swojej „tożsamości”, sekując wszystko to, co wskazuje
na obszar między hetero- i homo-seksulizmem.
Ten paradoksalny sojusz powołał
do życia przykre fantazmaty.
Pierwszy z nich dotyczy
biseksualnych kobiet, które zostały odarte z podmiotowości i stały się
elementem erotycznych majaków heteroseksualnych samców. Jako symptom można tu
podać filmy erotyczne czy pornograficzne, gdzie sceny lesbijskie sprzedawane są
pod etykietą „heteroseksualności”.
Drugi z nich dotyczy
biseksualnych mężczyzn, których się albo nie dostrzega, albo sekuje. Typowa
postawa widzi w nich gejów-hipokrytów, tchórzy, którzy bawią się uczuciami
mężczyzn i kobiet, bo nie potrafią przyznać się do tego, kim są.
„Uważam …, że nie ma
biseksualistów” – pisał Zdzisław, cytowany w pracy Jacka Kochanowskiego.
„Wiem, że są mężczyźni, którzy
mają pociąg seksualny do obu płci. Uważam jednak, że nie powinni być poniżani.
Mają po prostu problem w odnalezieniu własnej orientacji seksualnej” – dodaje Zbyszek.
Po trudnym tygodniu wczorajszy
dzień sprawił mi dużą radość. „Replika” zapowiedziała bowiem w końcu wywiad z
biseksualnym mężczyzną. Na profilu Faceboookowym zdradzono też jego fragmenty:
„Doświadczenia w seksie gejowskim
sprawiły, że wzbogacił się mój seks z dziewczynami. (…) W seksie gejowskim
bywa, że pozwalam partnerowi przejąć kontrolę. (…) Dzięki temu wiem, jak czuje
się dziewczyna, gdy ja mam kontrolę - bo sam bywam w takiej roli. (…) Nie
chodzi o to, że mam jakąś wewnętrzną inklinację do oddawania kontroli. Raczej
miałem kulturowy „nakaz” jako mężczyzna, by ciągle mieć kontrolę – a teraz
poszerzyłem „pole walki” o nowe opcje (śmiech)."
„Jak heterycy reagują na mój
coming out? Zdarza mi się słyszeć: <Tylko pamiętaj, że ja to nie z tych,
więc…> albo <Wiesz, trzymaj ręce przy sobie>. To są niby tylko żarty,
ale jednak nieprzyjemne. Mam ochotę odpowiedzieć: <Stary, nie pochlebiaj
sobie> (...). Wielu heterykom wydaje się, że geje i faceci bi tylko czekają,
by się na nich rzucić.”
„Dziewczyny, z którymi byłem,
raczej traktowały mój biseksualizm jako problem, wadę. Próbowały wyprzeć ze
świadomości albo traktowały jako coś, co nieuchronnie doprowadzi do rozpadu
związku, bo „na pewno zdradzę z facetem”. (…) Często słyszę: „Co to znaczy, że
ci się obie płcie podobają? Niedookreślona orientacja? Zdecyduj się, chłopie,
albo chłopaki, albo dziewczyny! Przestań się wiercić.” Oj, irytujące to jest…
Przekładając to na gejowski światek: to tak, jakby geje odrzucali facetów
uniwersalnych w seksie - jakbyś musiał być albo tylko aktywny, albo tylko
pasywny – a uniwersalny już nie.”
"U wielu gejów biseksualność
budzi podejrzliwość. <Kolejny nieprzegięty, pewnie spoza środowiska i
oczywiście bi> – mówią z powątpiewaniem, cytując mantrę z gejowskich portali
randkowych. (…) Gdy spotykają realnego faceta bi, to niedowierzają. <Daję ci
pół roku> – słyszałem nieraz. Że niby dojdę do tego, że tak naprawdę jestem
homo.”
Jasne, jedna jaskółka wiosny nie
czyni, ale ten wywiad jest dla mnie symbolicznym zwrotem ku normalności. Przez
normalność rozumiem dostrzeganie w człowieku człowieka, rozumienia, że
społeczeństwo to pewne kontinuum, a nie agregat jasno oddzielonych od siebie
światów.
Myślę, że biseksualność,
zwłaszcza męska, budzi tyle niechęci, po kwestionuje konstrukcję świata, w
którym heteroseksualność wyklucza homoseksualność i na odwrót. Kobiecość
wyklucza męskość i na odwrót. To taka sama logika, jak ta, podług której
niewierzący (w domyśle nie-katolik) pozbawiony jest etyki. A każdy nie-katolik
jest niewierzący, bo religia czy duchowość jest tylko jedna.
Przyznaję, że idee poliamoryczne
stały mi się bardzo bliskie między innymi z powodu biseksualistów. Zmęczyły
mnie krzywdy, wyrządzanie im przez stereotypy. Nie widzę także powodu, by nie
mieli spełniać się w związkach, które nie będą ukrywane. Mam w sobie zresztą
wiele filozoficznej nostalgii do biseksualizmu, który jest dla mnie wyrazem
ludzkiej komplementarności. Relacje biseksualne jasno i wyraźnie pokazują, że
miłość, ale także pożądanie, intymność, radość bycia ze sobą, także spełnienie
seksualne, nie mają względu na osoby. Przez to ich doświadczenie jest
pełniejsze od mojego. Chciałbym móc uczyć się od nich tej komplementarności,
rozmawiać, słuchać, pytać. Ale to możliwe jest tylko wtedy, gdy stereotypy
zastąpi akceptacja. Gdy podzielonemu społeczeństwu przywróci się ciągłość,
komunikacyjne i egzystencjalne kontinuum.
Może wtedy zobaczymy, że źli nie
są ani geje, ani bi, ani homo, ani trans. Źli lub dobrzy są poszczególni
ludzie. Ta wiedza to kolejny istotny element „cywilizacji śmierci”, którą tak
bardzo lubię.