piątek, 9 sierpnia 2013

PAMIEĆ ZAPISANA GŁOSAMI - TOMASZ KONIECZNY

Zdaję sobie sprawę, że monotonia nuży, a nawet największa fascynacja i entuzjazm, jeśli nie pozostawić ich w stosownych spokoju, mogą doprowadzć do zniechęcenia.

Czy - po pełnej uniesienia recenzji ze Złota Renu i Walkirii - jest sens pisać coś jeszcze o Tomaszu Koniecznym?
Czy nie będzie to już monotonny nadmiar?

Mam nadzieję, że nie.
W recenzji oddałem należne honory Jego Wotanowi, ale na tej roli nie zaczyna się ani nie kończy to, co o sztuce Koniecznego mówić warto, a nawet należy.

Niech zatem wybaczą mi znużeni,mam nadzieję, że i oni znajdą tu coś dla siebie.

***
Nie pomnę, kiedy po raz pierwszy trafiłem na Koniecznego jako śpiewaka.
Był to zupełny przypadek - szperając w Internecie znalazłem jakąś informację na Jego temat, która zaciekawiła mnie na tyle, by próbować dowiedzieć się więcej.
Tym tropem trafiłem na stronę artysty, która do dziś jest jedną z najczęściej odwiedzanych przeze mnie witryn.

***
Twarz Koniecznego - o szlachetnych rysach i sympatycznym uśmiechu - wydawała mi się znajoma. Nic dziwnego - okazało się, że znam ją z Pierścionka z Orłem w Koronie.
Artysta bowiem, nim na dobre poświęcił się operze, ukończył łódzką Filmówkę i rozpoczął błyskotliwą karierę aktorską.

Myślę, że ten etap artystycznego życiorysu Koniecznego jest czymś niezwykle cennym. Nowoczesny teatr, film, współpraca z Krystyną Jandą czy Andrzejem Wajdą zostawiły w Artyście trwały ślad, wolny od koturnowości i patosu charakterystycznych dla tradycyjnego podejścia do opery. Jak sam przyznaje
"gdzieś w tym wszystkim odczuwałem niewygodę i dysproporcje pomiędzy moim nowoczesnym, młodym wyobrażeniem teatru dramatycznego a skostniałym, pełnym sztampy, obrazkiem sceny z Opery Narodowej. Przyznam się, że po każdej wizycie na spektaklu operowym w tymże teatrze wychodziłem w pąsach wstydu... Pamiętam "Aidę" i "Carmen" - jakże to było nadęte!*
Zaowocowało to obficie konsekwentnie teatralnym traktowaniem operowych ról, pomimo różnic między scenicznym byciem śpiewaka, a scenicznym czy filmowym byciem aktora:
"jednym z nich stał się fakt, że sposób w jaki śpiewałem (emitowałem głos ze sceny) nijak nie przystawał do pracowicie wyuczonych metod aktorskich i środków wyrazu scenicznego, z których jako młody, ambitny aktor bardzo byłem dumny. Bo w filmie, czy teatrze, na kameralnej scenie wystarczało spojrzenie, minimalny ruch dłonią, pół kroku. Co innego rozsadziłoby ekran:-) A tu, w operze, scena ogromna, trzeba głośno i wyraźnie artykułować, żeby orkiestra nie zagłuszyła. No i dużo większym gestem trzeba też operować niż ten, którego tyle lat się uczyłem. Zaczęła się mozolna praca; z jednej strony nad głosem - czyli śpiewaniem, z drugiej nad tym, żeby te dwie, bardzo ważne płaszczyzny wyrazu artystycznego: głos i ciało zaczęły być ze sobą kompatybilne. Długa to była droga, okraszona wieloma rozterkami i wątpliwościami. Dopiero po kilku latach, w Teatrze Narodowym w Mannheim (Nationaltheater Mannheim), praca zaczęła przynosić rezultaty. Pierwszą jednolicie wykonaną i niepospolicie oklaskiwaną rolą operową Tomasza Koniecznego był Pimen w "Borysie Godunowie" pod dyrekcją muzyczną wspaniałego muzyka i kolejnego mojego mentora Adama Fischera...*


Konsekwencja, o której wspomniałem, polega tu nie tylko na doskonałym przygotowaniu partii od strony scenicznego gestu, ale także na aktorskim wymiarze śpiewu.
Konieczny należy do ścisłego grona tych śpiewaków, którym nie idzie po prostu o emitowanie ładnego dźwięku, o same walory wokalne. Tym, co liczy się w Jego wykonaniach jest "dramaturgia utworu, narracja, czas" [J. Marchwiński], ucieleśnione w dźwięku sensy i afekty podawanego tekstu. Bez żadnej przesady można powiedzieć o Koniecznym to samo, co Majciej Jabłoński napisał o Ewie Podleś - że czymś zupełnie wyjątkowym jest dbałość Koniecznego "o szczegół niesiony przez słowo, docenienie jego wartości dramaturgicznej" i umiejętność pokazania ich dzięki doskonałemu opanowaniu "środków wokalnego" - i scenicznego - wyrazu.
Przy czym sam głos Koniecznego jest instrumentem o nadzwyczajnej jakości.

Po raz pierwszy przekonałem się o tym odsłuchując na stronie Artysty monologu Holendra z opery Ryszarda Wagnera.
Holender należy do tych dzieł kompozytora, które nie poruszają mnie same z siebie. Potrzebuję dobrej ręki dyrygenta i dobrego zespołu, który z tej szablonowej nieco partytury wywiedzie drzemiące w niej barwy, napięcia, tworząc fresk zniewalający swoją urodą i wychyleniem ku przyszłości.

Na dobrą sprawę mam dwa nagrania, do których wracam (jest jeszcze wersja video, którą oglądam głównie dla Marii Slatinaru).
Pierwsze, pod batutą Otto Klemperera, z niepowtarzalną Sentą Anji Silji, pozbawioną romantycznej czułostkowości i mocno psychopatyczną.
Drugie, pod Jamesem Levinem, z romantyczną tym razem, dziewczęcą i spiewaną bardzo bogatym głosem Sentą Deborah Voigt.

Holendrami są tutaj moi dwaj ulubieni bas-barytoni: Theo Adam oraz James Morris. Ich interpretacje są całkowicie odmienne, a jednakowo wciągające. Adam jest Holendrem sfrustrowanym i zmęczonym, czekającym na moment wyzwolenia. Morris z kolei ma w sobie coś stoickiego, jest introwertyczny, zdystansowany, jakby nie do końca obecny. 

Słuchając Die Frist ist um w wykonaniu Koniecznego miałem tylko jedno wrażenie - że Adam i Morris powinni pójść do Niego na naukę. Takiej siły wyrazu, niezwykłego dramatycznego napięcia nie spotkałem w tym monologu nigdy wcześniej.
Od strony wokalnej zaśpiewany jest imponująco - dźwięki są wspaniale osadzone, intonowane czysto, bez cienia wahania czy kanciastego brzmienia. Sam głos płynie swobodnie mieniąc się milionami barw, to matowiejąc, to przygasając, ciemniejąc, rozjaśniając się. Tak niepowatrzalnej, metalicznej i jakby nieco szklistej góry nie miał bodaj żaden a autentycznych wagnerowskich bas-barytonów.
A wszystko od początku do końca służy wyrazowi, dramaturgii.
Niech Państwo zwrócą uwagę, jak Konieczny we frazie Doch ach, den Tod – ich fand ihn nicht podkreśla końcowe "nicht", ile bólu jest w szydzącym Verhönend droht ich den Piraten. Jakim obrzydzeniem napełnia go cierpienie (jakże barwi on "Qual" we frazie Doch ewig meine Qual), jak punktuje barbarscher Sohn!

Do dziś nie potrafię słuchać tego wykonania w spokoju.
I nie potrafię wysłuchać go tylko raz.
To jedno nagranie wystarczyłoby mi, żeby uznać Koniecznego za jednego z najważniejszych wagnerowskich bas-barytonów w historii.
I marzyć.

Wpierw o tym, by dostać na płytach całego Holendra.
Ale także i o tym, by usłyszeć go jako Scarpię. 

Póki co - marząc, zachęcam: czapki z głów!

______
*Cytuję za pasjonującym wywiadem, którego Konieczny udzielił Beacie i Michałowi Olszewskim dla opera.info.pl


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.